– Olafowi. To o nim myślałeś, prawda? O Ilonie – poprawiła się.
– Szczerze? Wtedy tak. Tylko o Ilonie. – Odetchnąłem głęboko. – Kasia, myślałem, że ty już… Byłem pewien, że Młynarczyk zacznie od celowniczego. Cały mój plan… To był aksjomat: najpierw Patrycja. Mogła mu zagrozić, ty nie. I miał czas to przemyśleć. A potrafił myśleć.
Dobry snajper pracuje głównie głową. Powinien zacząć od wieży. I jak zobaczyłem, że strzelił tam, gdzie kierowca…
– Myślałeś, że nie żyję?
Znów ten przeskok od rozżalenia do nadziei.
– Był naprawdę dobry. Gdybyś siedziała jak trzeba…
– Przecież miałam leżeć. – Może i chciała widzieć mnie w lepszym świetle, ale nie kosztem zamykania oczu na fakty.
– To taka… ostatnia deska ratunku. Chyba dlatego nie próbowałem ci wbijać do głowy, że masz padać. Nie wierzyłem, że to coś da. No i nie od ciebie miał zacząć. Pierwszy strzał pod wieżę i… – pociągnąłem palcem po gardle. – Jeden strzał. A potem ja. Wiedziałem, że trafi.
Załatwi Patrycję i będę miał rozwiązane ręce. Kiedyś rozmawialiśmy o tamtej historii przy moście, wiesz, kiedy Sławek… Też w gruncie rzeczy snajper nas tak urządził. Młynarczyka to interesowało, cały wieczór mnie wypytywał. Pamiętam, jak krytykował tamtego gościa. – Zawahałem się, ale dokończyłem odważnie: – Za kolejność właśnie.
– To znaczy? – Wyczuła, że mówię coś ważnego.
– Powiedział, że on zacząłby od Sławka. Od kierowcy, znaczy. Bo jeśli najpierw zabić kierowcę, wóz nie skręci i można go spokojnie rozstrzelać z całą załogą. – Przyglądała mi się nieruchomym spojrzeniem, wyraźnie sparaliżowana wnioskami. – Nie patrz tak. Tam była droga.
Tu most Dokładna odwrotność priorytetów. Z mostu nie można skręcić. Najgroźniejszy staje się celowniczy. Przy okazji można trafić w amunicję, co załatwia cały wóz. Mówię ci to, żebyś zrozumiała, jaki to był facet. Myślący, krótko mówiąc.
Jeszcze przez chwilę w jej wzroku dominowało rozżalone zdziwienie. Na szczęście też należała do myślących.
– Rozumiem – powiedziała cicho.
– Ale widocznie uznał, że w wieży nikogo nie ma. Jak znam życie, chciał pogadać z innymi, zanim zacznie zabijać. No i nie pogadał. Z nikim, tylko z nią. Miał prawo podejrzewać, że pozbyła się reszty. Czyli jest sama. Czyli to ona prowadzi wóz. I jak zacznie strzelać pod wieżę, Patrycja wciśnie gaz do dechy i zwieje.
– Logiczne – przyznała.
– Szkoda tylko, że wcześniej na to nie wpadłem? – podsunąłem. Nie skorzystała z podpowiedzi.
– Powiedz lepiej, skąd wiedziałeś, że to Młynarczyk.
Unik? Chyba tak. Nie sprawiała wrażenia szczerze zainteresowanej. Wyjaśniłem jej, co znalazłem w kopercie. Nadal nie sprawiała wrażenia zainteresowanej.
– I się domyśliłeś – podsumowała roztargnionym tonem.
– No, nie całkiem. Za mało danych, a Student wbił mi do głowy, że Młynarczyk nie żyje.
Chyba na wypadek, gdyby coś nie wyszło i to dopiero on, w bazie, musiał nas sprzątnąć.
– No tak – mruknęła.
– Z uciętą głową to mógł być zbieg okoliczności. – Wolałem ciągnąć tę kwestię, niż pytać, co tak naprawdę chce usłyszeć. Bałem się, że zapyta o pociągi do Stargardu. – Młynarczyk był porąbany; mógł to zrobić całkiem bezinteresownie, a Szamocki po prostu wykorzystać okazję.
Wtedy, jak strzelaliśmy szwedem i posłał Młynarczyka na dach, nie wyglądali zresztą na kumpli.
Nie wiem: może Czarek też nie znał jeszcze wtedy wszystkich, tak jak ja.
– Totalna konspiracja?
– Polisa Chudzyńskiego. Taki tajny wspólnik, którym można straszyć niepewnych, to niezła gwarancja lojalności. Ale nie wiem. Może po prostu chodziło o to, by wóz wrócił ochraniać Młynarczyka, a Szamocki mógł zostać sam przy tym partyzancie. Przeszukać go, dobić w razie czego…
– Fajnemu facetowi ratowaliśmy życie – uśmiechnęła się z goryczą.
– Daj spokój. On nam ratował wcześniej. Załatwiliby nas już przy moście, gdyby nie Czarek.
– Niby tak – przyznała. Łatwa zgoda. Zrozumiałem, że Szamocki, zły czy dobry, nie bardzo ją interesuje. Odczekałem chwilę i powróciłem do zasadniczego tematu.
– Tak naprawdę to… Patrycja się wygadała.
– Słucham?
Problem w tym, że właśnie nie bardzo słuchała. Starała się, lecz marnie jej wychodziło.
Widać było wyraźnie, że błądzi myślami gdzie indziej.
– Powiedziała, i to dwa razy, o odstrzeliwaniu kutasa jej facetowi. Na dzień dobry. Że nie dopuści do tego.
– A tak. Pamiętam. Chociaż dwóch razy chyba nie.
– Bo powtórzyła to, kiedy odchodziłem. Niemal dosłownie. I dlatego w którymś momencie pomyślałem, że po prostu cytuje Strażnika. No i to „na dzień dobry”. Właśnie ten kawałek pachniał cytatem.
Zmarszczyła brwi, pomyślała przez chwilę.
– Fakt. Gdyby ktoś mi groził zabiciem faceta, trochę inaczej bym to ujęła.
– No właśnie. A skoro cytat… Zadałem sobie pytanie, kto mógłby coś takiego mówić. Że na początek. – Tym razem brwi uniosła. – No wiesz: z armaty bewupa strzela się raz i zbiera na szufelkę to, co zostało. Jasne: można grozić komuś odstrzeleniem dupy czy jaj i to nic nie znaczy.
Ale jeśli się doda, że to na początek… To pachnie konkretem. I naprawdę dobrym strzelcem.
– Musiałeś być dobry z polaka – uśmiechnęła się lekko.
– No – przyznałem. – Niezły. Ale by się zdziwiła profesor Szczepaniukowa. Różnie nam reklamowała konieczność wkuwania, ale że logiczny rozbiór zdania któremuś życie uratuje… Na to nie wpadła.
– Marnowałeś się w wojsku. Wstąp do policji, Sherlocku. Mniej strzelania, więcej myślenia.
– Nie dało się bez myślenia. W którymś momencie zorientowałem się, że w tym bewupie nikogo nie ma. – Wolałem jej nie tłumaczyć, w jaki sposób: że wylazłem przed barak i nikt mi nie chciał wpakować serii. – To akurat dało się wyjaśnić. Strażnik był sam, a jednoosobowa załoga ma mizerne szanse w pojedynku z kompletną. Co prawda nie mieliśmy amunicji, ale o tym nie wiedział. Tylko… Znów zacząłem się zastanawiać, który z chłopaków miałby dość zimnej krwi, by zostawić armatę i pójść pieszo na bewupa. No i z czym? W bazie mieliśmy trzy porządne granatniki. Jeden odjechał z nami, pozostałe były w Piątce, w dodatku podziurawione.
– Ty jakoś znalazłeś granatnik.
– Nie wiem, czy mamy gdzieś w magazynie chociaż jednego komara więcej. Wycofali je z Turkmenistanu. Partyzanci nie mają czołgów. Cały pożytek z komarów był taki, że mogły wpaść im w ręce i posłużyć do rozwalania naszych. Był taki przypadek, no i ktoś kazał wycofać wszystkie do kraju. Do RPG-7 jest sporo amunicji specjalnej, no i to etatowa broń drużyny.
Łatwiej upilnować, trudniej stracić albo sprzedać. Sprawdziła się. Komary nie bardzo. Ten z bunkra został przez jakieś przeoczenie. Zresztą nie o to chodzi. Po prostu zacząłem się nad tym zastanawiać. Kto i jak.
– Rozumiem. Impuls do myślenia.
Ona też potrzebowała impulsów. Znałem to spojrzenie. Rozpaczliwe chwytanie się tematów, które tak naprawdę nie obchodzą, by uciec przed tymi, które bolą. Dwa lata to przerabiałem.
– Próbowałem podejść do tego od innej strony. Miejsce. Strażnik nie czekał na Patrycję w wozie, nie mógł też między barakami. Za dużo potencjalnych świadków, no i to już zachodni brzeg. Mogła skręcić i odjechać w siną dal. Idealny był most. Jedyna droga; Patrycja musiała się tam pojawić. Pomyślałem o minie. No ale to za proste: wystarczy wysiąść i sprawdzić. Nie miałem pomysłu na skuteczną broń. Granatników nie ma, ładunki wybuchowe mało skuteczne… I wtedy przypomniało mi się, że jest jeszcze jeden problem. Okolice mostu to najlepsze miejsce, tylko jak utrzymać w ryzach tych z Piątki? Potrzebny jest dobry karabin z nocnym celownikiem.