Выбрать главу

– Choćby po to…

– Kasia… przepraszam… Kaśka – uśmiechnąłem się, by nie brała śmiertelnie serio tych przeprosin. – Wydałaś pewnie ostatnie grosze na pociąg. Nie rozmawiajmy o pierdołach, dobrze?

– Dobrze. – Przygryzła wargę. – Tylko… to takie… kurczę… żałosne.

– Całe życie jest żałosne.

– Muszę cię o coś zapytać.

Ładnie siedziała na tej ławce. Nie aż tak jak Ilona, ale miło było popatrzeć. Trochę treningu i może dorówna mistrzyni.

– Poczekaj – dotknąłem dłonią jej kolana. To też było miłe. Że miałem odwagę, a w jej oczach nie pojawiło się ani zdziwienie, ani konsternacja. – Może najpierw ja.

– Nie ma sprawy – uśmiechnęła się blado.

Jak powiedzieć coś takiego takiej dziewczynie?

Ale innej w ogóle by się nie dało. A jeśli to ma mieć jakiś sens, będę musiał.

– Nie wiem, czy to miłość. Wiem, że chciałbym z tobą być. Spróbować. Może… Zrobię wszystko, żeby się nam udało. I wszystko, żeby o niej zapomnieć. Aha, i gdyby coś nam zaczęło wychodzić, chociaż trochę… Nie zostawię cię. Choćby się Ilona na śmierć zagwizdała. Polskę mogę zdradzać – posłałem jej smętny uśmiech – ale swoich kobiet nie. No więc chciałem zapytać, czy dasz mi szansę.

Przyglądała mi się z nieruchomą twarzą. Ja jej nie bardzo. Nie miałem odwagi.

– Chcesz… być ze mną? Dlaczego?

Zastanawiałem się, jak to wyrazić. I znalazłem odpowiednie słowa. Ilona po prostu ich wysłuchała. Nie pamiętałem, czy był jakiś komentarz. Nieważne. Lepiej nie umiałem tego wyrazić.

– Lubię na ciebie patrzeć.

Teraz już po prostu wypadało spojrzeć.

Oczy znów miała wilgotne.

– Nie słyszałeś? Powiedziałam, że ciągle go kocham.

– Słyszałem.

– I nic nie mam. Tylko cudze dziecko. Najpierw do wywalczenia w sądzie, potem do utrzymywania. Po co ci to?

– Kasia… dlaczego musiałaś przyjechać?

– Ja to co innego – rzuciła prawie wrogo. – Zabijałeś dla mnie i chciałeś umrzeć. Kobieta ma po prostu biologiczny obowiązek zapytać takiego faceta… Jak już jej się trafił ten jeden porządny na stu… W dodatku taki frajer…

– O co zapytać?

– O to samo. Czybyś się nie zgodził… spróbować. – Pociągnęła nosem, nie wiem: bardziej żałośnie czy ze złością. – Kurwa, pewnie nam nie wyjdzie. To głupie. Ty jesteś chory na Ilonę, ja na Tomka… Beznadzieja.

– Beznadzieja to jest teraz. – Ostrożnie ująłem jej dłoń. Za same koniuszki palców. Były spocone, jak moje. Gdyby się wyśliznęły, wyglądałoby to całkiem naturalnie. – Nie wiem jak u ciebie, ale u mnie gorzej być nie może.

– U mnie chyba też – powiedziała cicho. I jakby trochę szorstko. Ale jej palce…

Też były szorstkie.

Pozostały w mej dłoni.

– No to może być tylko tak samo.

To było tak banalne, że aż sztuczne i chociaż tęskniłem do niej od kilkunastu tygodni, teraz musiałem prawie zmuszać się do przechylenia głowy i szukania ustami jej ust. A ona chyba zaraziła się moim brakiem przekonania.

Wyszedł nam zupełnie gówniany pocałunek.

Za to potem uśmiechnęła się. Dokładnie tak blado, jak powinna to robić mądra dziewczyna, świadoma bycia substytutem Ilony Roman. Nieważne. Ważne, co powiedziała.

– Jest troszeczkę lepiej.

Mnie też było. Troszeczkę.

Artur Baniewicz

***