– Chodzi mi o wojsko – przerwała łagodnie. – Jeśli dobrze pamiętam, skończyłeś politechnikę.
– Wiesz, jak to jest – mruknąłem bez entuzjazmu. – Plany planami, a życie życiem. Tak jakoś wyszło.
– Większe pieniądze? – rzuciła domyślnie.
Zawahałem się, ale ostatecznie i tak musiała się dowiedzieć. Nie podjąłem jeszcze decyzji, ile jej powiem, ale czułem, że do mówienia mnie zmusi. Więc lepiej mieć z głowy przynajmniej to.
– Pieniądze w ogóle. – Otworzyłem szafkę i wyjąłem butelkę. – Po studiach nie udało mi się znaleźć pracy. To znaczy… w zawodzie. Tylko takie tam… dorywcze zapchajdziury.
– Nie? – zdziwiła się i był to najboleśniejszy z ciosów, jakie mi dotąd zafundowała. – Taki piątkowicz? Z matury… – W końcu do niej dotarło i ugryzła się w język. – No tak…
Budownictwo, racja. Kryzys.
– Praca się trafia. – Przełamałem opór nakrętki. – Tyle że dla inżyniera z uprawnieniami. A żeby je wyrobić, trzeba najpierw popracować. Taki paragraf 22.
Czekałem, aż zapyta o innych, którzy w epoce kryzysu jakoś trafiali na budowy. Zapytała o flaszkę.
– To sok?
– Yhm. Z kartofla. Napijesz się?
Kiwnęła głową. Ustawiłem na stole dwie literatki, nalałem po ostrożnej dawce bezbarwnej cieczy.
– Za tych co na wojnie? – uniosła pytająco brwi.
– Może być.
Wypiliśmy. Zaczęła opowiadać o locie z VIP-ami, a ja wygrzebałem z szafki ciastka i nalałem po drugiej porcji.
– Przypominam, że biesiadujesz z brudną prostaczką – powiedziała, gryząc herbatnik. – Na prostactwo nic już nie poradzę, ale wykąpać to bym się mogła.
– Tutaj?
– He, he, mądrala… Jeszcze czego. W łazience.
– W łazience nie ma wody o tej porze. Jak nie słychać generatora, możesz sobie darować wyprawę pod natrysk.
– Przecież macie prąd – wskazała blask za oknem.
– To z cichochoda. Taki mały, słaby generatorek. Nocą wyłączają główny, bo cholernik strasznie hałasuje.
– Bardziej niż ta dyskoteka?
– No, bardziej to nie – przyznałem. – Ale normalnie nie jest tu tak głośno. Amatorzy zabawy wyjeżdżają, a wartownicy mogą spokojnie nasłuchiwać, czy wróg się nie skrada. Rzadko się zdarza, by przepustkowicze zostali na noc. Masz… hmm… szczęście.
– Bo mogę iść spać brudna, a z czystym sumieniem?
– Bo możesz nas obsmarować. Normalnie nudno tu, że aż skręca, a ty trafiasz i na obławę, i na popijawę…
– Przecież nie napiszę o tym – skinęła w stronę okna.
– Bo Wojsko Polskie nie wie, co to wódka? Prosili was, by pisać dobrze albo wcale, co?
– Nie w tym rzecz. – Osuszyliśmy literatki, pokrzywiliśmy się przez chwilę. – Nie obsmaruję tej bazy, skoro ty tu służysz. No – udała, że się zastanawia – chyba że naprawdę nie skombinujesz ani kropli wody do mycia. Wtedy moja dziennikarska rzetelność może wziąć górę.
Nie nastraszyła mnie. Nie dlatego wstałem.
– No to chodź. Zobaczymy.
– Mam wziąć ręcznik? – sięgnęła po plecak.
– Optymistka.
Była nią i wzięła. Inna sprawa, że chyba w ramach żartu, bo mydła ani bielizny brać nie próbowała. I słusznie. Gdy wkroczyliśmy do umywalni, zrzedła jej mina.
– Luksusów nie ma – przyznałem uczciwie. Odkręciłem pierwszy z brzegu kran. – Podobnie jak wody.
Łazienkę zbudowano zgodnie z lokalną tradycją, czyli odgradzając wysoką na trzy metry ścianą z worków fragment baraku. Ponieważ pomieszczenie mieściło się w kategorii sanitarnych, użyto worków w kolorze białym, a na klepisku tu i ówdzie legły drewniane chodniki-kratki.
Rozchlapaną wodę odprowadzał w teorii system kanalików wyżłobionych w ziemi i wyłożonych rynnami z blachy, ale rynien zabrakło. W efekcie bywało tu błotniście. Zwłaszcza gdy, jak teraz, po masowej kąpieli w kranach aż zabrakło wody.
Na tym tle jakoś dziwnie prezentowały się eleganckie kabiny natryskowe i równie przyzwoite umywalki, które jednak mocno straciły na klasie z chwilą ustawienia ich na stojakach z nieheblowanych desek.
– Muszę to sfotografować – oświadczyła Kaśka, kiedy już ochłonęła z pierwszego wrażenia. Przespacerowała się po pomostach, sprawdziła podeszwą, jak bardzo błotniste jest połyskujące pod nimi błoto, ostrożnie spróbowała, czy opierając się o umywalkę, nie wywali całego zestawu, obejrzała się w popękanym lustrze. Na kabiny tylko smętnie zerknęła. Potem skierowała się do drzwi. Sięgnąłem do kontaktu.
– Czekaj – zatrzymała się, marszcząc brwi. – Czy oni czasem nie stąd wychodzili?
Nie musiałem wysilać mechanizmu skojarzeń.
– Owszem – przyznałem bez zapału.
– Na pewno nie ma wody? – Pobiegła wzrokiem wzdłuż rur. Woda docierała tu razem z tą zasilającą system przeciwpożarowy, więc w rogu łaźni czerwienił się dumnie masywny węzeł zaworów i pokręteł. To on podsycił gasnące nadzieje Kaśki.
– Zwykle starcza do rana, w każdym razie zimnej. Ale do miasta każdy chce jechać świeży i pachnący, więc pewnie chłopcy zaliczyli po drugiej kąpieli i źródełko wyschło.
– Chyba całkiem niedawno – mruknęła.
– Chodzi ci o Patrycję? – domyśliłem się.
– Może wie, jak się tym posłużyć – wskazała wzrokiem baterię pokręteł. Trudno było ją winić: ten fragment łaźni wyglądał jak wnętrze starej łodzi podwodnej i człowiek podświadomie łudził się, że jeśli odpowiednio długo manipulować przy zaworach, coś popłynie z kranów.
– Wie, jak posłużyć się tym – szczęknąłem zasuwką przy drzwiach wejściowych.
Popatrzyła na mnie w sposób doskonale nijaki, ale chyba odrobinę prowokujący. A ja byłem już trochę wstawiony. – To jej ulubiony warsztat pracy. Szybko, dość dyskretnie, a przed i po można się umyć.
– Nie bardzo rozumiem…
– Nie zalewaj. Widziałaś, jak stąd wychodzili. I miałaś niedwuznaczny wyraz twarzy.
– Myślałam, że jest pielęgniarką i robiła mu zastrzyk.
– Nie jest – mruknąłem. – I to on robił jej.
– Przemknęło mi to przez myśl. Tylko nie rozumiem tego kawałka o warsztacie pracy.
Chyba nie sugerujesz…?
Pokazałem jej, by wyszła, i zgasiłem światło.
– Skoro już o to zahaczyliśmy… Zauważyłem, że nie przepadacie za sobą. Więc wolę cię ostrzec.
– Przed złym towarzystwem? Czekaj… Chcesz mnie wpakować na noc do jej pokoju?!
– No… zastanawiałem się. Ale nie o tym…
– W życiu! Już prędzej przenocuję pod czołgiem!
– To bojowy wóz piechoty.
– Jeden pies. – Szła obok, gniewnie owijając ręcznik wokół dłoni. Może ubzdurała sobie, że będę nalegał, i szykowała się do boksowania. – Nie mam zamiaru mieć do czynienia z tą panią.
Nie podoba mi się, i koniec. Jak chcesz z nią iść na tańce, to proszę bardzo, ale beze mnie.
Rozbawiła mnie. Siebie też, chociaż potrzebowała mego śmiechu, by uświadomić sobie, jak to zabrzmiało. Wróciliśmy do mojej kwatery i z rozpędu wypiliśmy jeszcze po jednym.
– Widziałaś jej twarz – wydyszałem, odstawiając opróżnioną odważnym haustem literatkę.
– Po prostu nie chcę, żebyś i ty nosiła taką pamiątkę.
– To z wojska?
– Z pracy. Zanim się zaciągnęła… Tylko nie pisz o tym, dobrze? Zabiłaby mnie. No więc pracowała w takiej jednej… no, agencji. I grała tam pierwsze skrzypce.
– Była dziwką? – Satysfakcja w jej głosie podpowiadała, że nie chodziło wyłącznie o nazwanie rzeczy po imieniu i uproszczenie rozmowy. – Wiesz, zaczynam wierzyć Czarkowi.
Jestem genialna. To wybitnie ciekawe miejsce.
– Bardziej niż myślisz – mruknąłem. – A co do niej… Któregoś dnia w agencji pojawiła się inna ambitna dziewczyna, a że szef był liberałem i wierzył w zbawczą rękę wolnego rynku, nie mieszał się i panie same musiały ustalić, kto tu rządzi. Do ustalania użyły stłuczonych butelek, szpilek i takich tam. Patrycja była lepsza, ale pamiątka jej pozostała, no i wolny rynek ją skreślił.