Выбрать главу

– Jeśli to podryw, to się przyznaj. – Udało jej się nasączyć szept żartobliwą nutą. – Nie wydrapię ci oczu.

Mogła mówić ciut głośniej, mogła trzymać usta dalej od moich, a nie ocierać się o nie wargami tak delikatnymi, że ich muśnięcia aż łaskotały. Była noc, a ktoś, kto przyszedł nas podglądać, oczywiście nie podszedł blisko. Nie musieliśmy odgrywać sceny miłosnej aż tak perfekcyjnie. Wszystkie jej ruchy i gesty tchnęły jednak stuprocentową autentycznością i pewnie stąd ten zaplanowany śmiech w głosie.

Żebym nie pomyślał, że to naprawdę.

Nie pomyślałem. Zostałem ostrzeżony i chociaż przechyliłem głowę, szukając najlepszego dostępu do ust, skończyło się po prostu na ich dotykaniu. Zresztą celowałem w styk warg z policzkiem, tak że nawet gdybyśmy chcieli, wyszłaby nam najwyżej połówka pocałunku.

– Za długo tak nie wytrzymam – szepnęła, nadal dbając o łobuzerskie brzmienie głosu. – Może byśmy wyszli?

– Lepiej popływajmy.

– Zimno mi. Lodowata ta woda.

– Ale…

– Wiem, o co ci chodzi – pochwaliła się. – Nie bój się. Będę przekonująca. – Poruszyła się, co wziąłem za początek wychodzenia z wody. – Wyniesiesz mnie? Chuda nie jestem, ale za to mała. – Zaśmiała się, szczerze i gorzko zarazem. – Nieszczęścia chodzą parami.

Przypomniało mi się, że jesteśmy pijani. To wszystko tłumaczyło.

– Nie patrzę – zadeklarowałem. Potem naprawdę zamknąłem oczy i zrobiłem przysiad.

Trochę po to, by znaleźć jej kolana, a trochę z myślą o spłukaniu z siebie potu.

Była lżejsza, niż oczekiwałem. Nie miałem zresztą daleko: to był podrzędny kanał, nie Wisła. Droga na plażę trwała tak krótko, że dopiero opadając na kolana, zorientowałem się, iż los ulitował się choć trochę.

Kaśka okazała się dziewczyną nowoczesną, lecz przyzwoitą – kąpała się bez stanika, ale w majtkach. Otarłem się o nie przypadkiem, układając ją na piasku, i choć nadal nie miałem odwagi otwierać oczu, za jednym zamachem pozbyłem się i Kaśki, i sporego kamienia z serca.

– Nie wziąłeś?! – Właściwie trudno było nazwać to okrzykiem, jednak dookoła panowała cisza i jakieś zabłąkane echo jej protestu miało prawo dotrzeć aż do wartownika. Ktoś przebywający bliżej musiałby mieć dębowe ucho, by nie wyczuć gniewu i rozczarowania w kobiecym głosie. – No wiesz co! To po co tu…? Nie mogę dzisiaj bez gumy!

Była urodzoną aktorką i urwała dlatego, że tak brzmiało naturalniej, a nie z powodu moich rozszerzających się gwałtownie oczu. Ale obojętne jej chyba nie były. Inna sprawa, że krzyżując ramiona i chowając piersi w miseczkach z dłoni, wcale nie wypadła z roli. Zagniewane kobiety często wymierzają natychmiastową karę, zabierając facetowi to, co najcenniejsze. Czyli siebie.

Klęczeliśmy twarzą w twarz. Było za ciemno, by w pełni to wykorzystać. Nie miałem pojęcia, co myśli i czuje.

– Jak bardzo to jest ważne? – Po tym okrzyku jej szept niemal przepłynął mi niepostrzeżenie obok uszu. Dla podglądacza nadal gniewnie milczała.

– Może śmiertelnie.

I znów mnie zaskoczyła. Powinna się przestraszyć albo zdenerwować, albo obrazić, że pakuję ją w coś takiego… A przede wszystkim zażądać wyjaśnień. Niechby i dyskretnie, gniewnym szeptem – ale już, natychmiast.

Zamiast tego pokręciła głową jak wyrozumiała opiekunka mówiąca: „oj, chłopcy, chłopcy, mam ja z wami…”, po czym wyciągnęła rękę, ujęła mnie za bark i położyła na piasku.

Wtedy jeszcze próbowałem uciekać spojrzeniem od odsłoniętej piersi. Nie miała trzech dłoni, nie miała więc wyboru. Ale zaraz potem usiadła mi okrakiem na brzuchu i znów mogła robić z rękoma, co chciała. Było chłodno, a my byliśmy mokrzy i zziębnięci. Owijanie się ciasno ramionami byłoby jak najbardziej na miejscu.

Nie próbowała niczego zasłaniać. Pochyliła się, wsparła dłonie o moje ramiona. W jakimś sensie przydusiła mnie do ziemi. Teoretycznie nadal mogłem zachowywać się po rycersku i nie opuszczać wzroku poniżej jej dolnych rzęs. Albo zacisnąć powieki. Ale zwyczajnie nie wytrzymałem.

Jedno spojrzenie, nie więcej. Potem już patrzyłem jej w oczy. Było ciemno, więc jakoś mi się udawało.

– Przepraszam, Kasia. Nie chciałem cię w to…

– Teraz cię pocałuję – przerwała mi pomrukiem, który miał nad szeptem tę przewagę, że lepiej pasował do odgrywanej scenki. – Potem ubierzemy się i wrócimy. Może być? – Kiwnąłem głową. – I przytul mnie chociaż.

Wątpię, by to miała na myśli, ale kiedy moje dłonie przykleiły się do jej pośladków, poczułem na twarzy usta, nie pięść. Może wielkodusznie przypisała to tremie, a może sama była zbyt stremowana, by przejmować się niecelnym chwytem. Może. Nie miałem w sobie jednak dość optymizmu, by wykluczyć, że stało się to najgorsze i że zorientowała się, nim wezwane na pomoc ręce dotarły na miejsce katastrofy.

Inna sprawa, że tak naprawdę nie była to żadna katastrofa. Jej pupa zjechała za daleko w dół i natrafiła na przeszkodę, której mogło tam nie być – to wszystko. Niczego więcej się ode mnie nie dowiedziała, a tyle chyba odgadła już wcześniej.

Rozdział 6

Nie pocałowała mnie, ale leżałem pod nią naprawdę długo. Oboje zafundowaliśmy potencjalnym podglądaczom wystarczająco dużo uścisków i wycieczek dłoni po ciele partnera, by rozbić w drobny mak każde podejrzenie, które nie zahaczało o chorobliwe. Potem podnieśliśmy się, ona usiadła na krawędzi wykopu i zaczęła wykręcać figi, a ja poszedłem zbierać rozsianą wzdłuż kanału garderobę. Za nasypem zmieniłem mokre slipy na spodnie.

Wracając, milczeliśmy. Pierwsze słowa skierowałem do wartownika, kręcącego się przy północnym szańcu z worków.

– Ktoś wychodził czy mi się zdawało?

Zawahał się, ale nie próbował kręcić.

– A tak… Student. Umyć się. Ale mówiłem, że poszliście… znaczy, że plaża zajęta. Chyba nie przeszkadzał?

Starał się o obojętny ton. Trochę za bardzo jak na kogoś, kto brał za dobrą monetę wersję o niewinnej kąpieli dwojga osób, przypadkiem różniących się płcią.

– Nie.

Mogłem minąć posterunek bez słowa. Nasz cichy kibic wziął to chyba pod uwagę: przejście w zasiekach wyglądało tak, jak je zostawiłem. Z drugiej strony – trudno było oczekiwać, że Student zamknie je, skoro poinformowano go, że na zewnątrz są ludzie. Mógł zostawić wyraźnie węższy lub szerszy prześwit, ale byłoby to z kolei równoznaczne z poinformowaniem nas, że mogliśmy zostać przyłapani na czymś, co większość populacji woli robić sam na sam.

– To jego się… obawiasz? – zapytała cicho Kaśka.

– Nie wiem.

Nie usatysfakcjonowałem jej, ale nie drążyła tematu. Z ciemności wyłonił się nasz znajomy wartownik.

– Zamknę – machnął kombinerkami. – Porucznik kazał na amen. Dzwonili ze sztabu.

Jeden kaszaniarz zwiał. Wyjazdy dalej wstrzymane, a nam kazali uważać.

Zostawiliśmy go z zasiekami i ruszyliśmy ku barakom.

– Kaszaniarz? – Nie znała tego słowa.

– No wiesz: owijają się trotylem, jak ci handlarze z Zakazanych piosenek wędlinami. I robią niezłą kaszanę, jeśli któremuś uda się podejść. Szlag by to…

– Miałeś plany na weekend?

Nie od razu odpowiedziałem. Musiałem zastanowić się, co zmienia wprowadzony w składnicy stan oblężenia.

– Nadal mam – mruknąłem po chwili. – Muszę cię stąd wyekspediować.

– Aha – kiwnęła głową. – Prosta sprawa. Znaczek na czoło i lekki kopniak w tyłek.

Zatrzymałem się, jakbym sam zainkasował kopniaka.