Выбрать главу

Jeśli mówiła do nas obu – nie tylko tego za ścianą – to mieliśmy się po prostu trochę pokotłować w łóżku. Bez zobowiązań. Miliony Polaków robiły coś takiego, robią i robić będą.

Jeżeli jedynie grała rolę, bawiąc się moim kosztem… Cóż, czekała mnie odrobina upokorzenia.

Przy znieczuleniu wódką nie powinno mocno boleć.

No to w czym problem?

Tu, na zewnątrz, go nie było. Po raz pierwszy słuchałem z przyjemnością dobiegającego ze stołówki łomotu. Muzyka budowała dyskotekowy klimat: odrealniony świat, dużo ogłupiacza we krwi i szybki seks w jakimś kącie; chwila rozkoszy w ramionach kogoś prawie albo i całkiem obcego.

Nasze majtki wisiały zgodnie obok siebie. Tak po prostu. Rano Bruszczak każe je pewnie usunąć, ale i on nie dozna szoku, widząc coś takiego pośrodku koszar. Bo nie ma jeszcze trzydziestki i jest już produktem nowego, bardziej wyluzowanego, bliższego naturze świata.

Przez chwilę też taki byłem. Zamknąłem za sobą drzwi naszego pokoju i nie gasząc lampki, wpatrzony w plecy leżącej twarzą do ściany dziewczyny, rozebrałem się do naga. Z mroku nad workową ścianą mogły przyglądać mi się czyjeś uważne oczy i to tłumaczyło prawie wszystko – tyle że akurat wtedy nie pamiętałem o tym. Obecność kogoś trzeciego, sama myśl o tym, podziałałaby na mnie jak gwóźdź na dętkę. A przecież wślizgując się pod koc, nie miałem w sobie niczego ze sflaczałej dętki. Byłem aż sztywny ze zdenerwowania, jednak wówczas jeszcze owa sztywność przenosiła się z duszy także na ciało – na ten najważniejszy jego fragment.

Nie wiem, czy chciałem tak od razu, z marszu, jej dotykać. Decyzję podjęło za mnie wojskowe łóżko. Miało więcej wspólnego z hamakiem niż tapczanem i nim się zastanowiłem, grawitacja wybrała za mnie.

Leżała z lekko podkulonymi nogami i jej stopy zostały z tyłu. Były chłodne, a trafiłem na nie goleniami, więc w zasadzie ów chłód i nieznaczna szorstkość pięt powinny być pierwszymi, najmocniejszymi doznaniami. Ale pozycja zbliżona do embrionalnej oznacza też wyeksponowane pośladki i to z nimi się przede wszystkim zetknąłem. Kładłem się jak ona, na boku – więc wiadomo czym.

Króciutka koszula nie zdążyła się podwinąć i między nami pozostał milimetr bawełny.

Jeśli brać poprawkę na zapadający się materac, to nie zrobiłem jeszcze niczego jednoznacznego.

Nie było powodów do paniki. I w zasadzie nie spanikowałem. Jeszcze nie wtedy.

Po prostu zastygłem w oczekiwaniu na jej reakcję. Kiedy się kładłem, dopuszczałem, że mogła zasnąć: była i zmęczona, i pijana. Teraz jednak na dnie żołądka niczym kamień legła mi pewność, że nie śpi. Że w pełni świadoma tego, co się dzieje, leży nieruchomo i…

Wystarczyło zapytać. Albo dotknąć jej ramienia. Wsłuchiwanie się w rytm oddechu było najgłupszym ze sposobów, tak żałosnym, że świadomość tego stanowiła połowę przyczyn mojej klęski. Już lepiej byłoby pójść za ciosem, zadrzeć jej koszulę i wejść w nią bez pytania o zgodę.

Najwyżej dostałbym w pysk. Tyle że nawet wówczas, mając w głowie kompletną sieczkę, rozumiałem, że to nierealne. Jeśli nie spała, musiała poczuć, w jakim jestem stanie, a kobieta, o której pośladki oprze się nabrzmiały z pożądania członek, ma praktycznie tylko dwa wyjścia: powiedzieć „tak” albo powiedzieć „nie”. Słowem. Ruchem bioder. Pomrukiem lub westchnieniem. Naciskiem stopy na stopę. Czymkolwiek.

Nie pomyślałem, że może też nie zrobić niczego, i ten brak wyobraźni przechylił szalę.

Okazał się gwoździem na moją nie dość odporną dętkę. Chciałem tego jak mało czego w życiu, a ona nie zareagowała w porę i wystarczyło parę sekund, bym pozostał za jej nieruchomymi biodrami z żałosnym wspomnieniem męskiej gotowości.

Gdyby jakiś turkmeński partyzant wpakował w tej chwili granat w okno, pobłogosławiłbym go, umierając. Ale nie miałem szczęścia i męczyłem się jeszcze kilka minut, nim wola ucieczki i alkohol wzięły górę, przynosząc łaskę snu.

Rozdział 7

– Adam? Śpisz?

Spałem, ale obudziła mnie. To znaczy, tak myślałem z początku: że to ona. Łóżko było ciasne, nas dwoje, a w dodatku w tym specyficznym, łóżkowym znaczeniu tego słowa byliśmy sobie obcy, co cholernie utrudnia wspólny nocleg. Budziłem się więc niejeden raz, miałem myśli i sny pełne Kaśki i siłą rzeczy teraz też pomyślałem o niej.

– Ktoś przyjechał – skomentowała ryknięcie silnika.

Na dworze było szaro, co w warunkach wiosny, naszej bazy i soboty oznaczało jeszcze noc.

– Wóz dyżurny – wymamrotałem. – Od czasu do czasu przejeżdża z miejsca… – przerwałem, by ziewnąć.

– Nie. – Miała głos przytomniejszy od mojego i leżała z głową na poduszce, nie próbując się poruszać. Żadnego przeciągania się, tarcia oczu. Ten etap miała za sobą. Czort wie, jak długo leżała tak, wpatrując się w mój profil.

– To bewup. – Wyjąłem dłonie spod koca, zacząłem rozcierać odrętwiałą twarz. – Znam ten dźwięk. Może…

– Mówię ci, że ktoś przyjechał. Był też samochód.

To zmieniało postać rzeczy.

– No to nastaw się na hałasy – mruknąłem ponuro. – To musi być wóz amunicyjny, a amunicję mamy tam – wskazałem ścianę z worków.

– A jak to autobus? Może odwołali alarm.

– No… może. Lepiej by było – rzuciłem bez przekonania. Jeszcze się całkiem nie obudziłem, ale zaczynałem sobie przypominać, jak cholernie brakuje mi ostatnio szczęścia. Inna sprawa, że nie wiedziałem już, które z wzajemnie sprzecznych rozstrzygnięć uznałbym za to szczęśliwe.

– Bruszczak mnie odeśle? – Usiadła nagle, krzyżując pod kocem nogi. Poczułem jej kolano na udzie i od razu zaczęło mi się robić cieplej kilkanaście centymetrów dalej.

– Odeśle? – powtórzyłem machinalnie.

– Tu miało być bezpiecznie. Ale po tym wczorajszym…

– Bruszczak nic do ciebie nie ma – zaprotestowałem dla zasady. Akurat w tym momencie wyobraziłem go sobie stojącego w portkach od piżamy przed jakimś ważniakiem i tłumaczącego się z damskich majtek powiewających na wietrze.

– A do ciebie? Nie wyglądałeś wczoraj jak jego pupil. – Nie próbowałem zaprzeczać. – Nie chcę być zarozumiała, ale oni wszyscy mogą ci trochę zazdrościć.

– Zazdrościć? – Przez to kolano, którego nie cofała, byłem mocno rozkojarzony. Moje spodenki też powiewały na wietrze, co ważniakom w mundurach pewnie nie przeszkadzało, ale mnie bardzo. Właśnie dotarł do mnie rozmiar wczorajszej hańby. Nie ma nic żałośniejszego od gołego faceta, który niczego nie zdziałał i już nie zdziała.

Za późno ugryzłem się w język. A ona była zbyt spostrzegawcza, inteligentna… no i wrażliwa.

Zabolało ją. Wiedziałem, że kłapiąc bezmyślnie dziobem, sprawiłem jej przykrość. I miałem przynajmniej tyle honoru, by natychmiast spróbować to naprawić.

– Jezu, przepraszam… – Byłem tak skruszony, że odważyłem się wziąć ją za rękę. – Przecież wiesz, że to nie… Jeszcze się nie obudziłem, to dlatego. Jasne, że mają mi czego zazdrościć. To znaczy…

– …tak im się wydaje – dokończyła. Jej twarz mówiła: „Jestem duża, wiem, że życie to nie bajka”.

Ścisnąłem jej palce.

– Cieszę się, że tu jesteś – powiedziałem. – Naprawdę.

No pewnie. Pozwalała nie myśleć o Ilonie. To znaczy: myśleć rzadziej.

Siedziała jakiś czas, spoglądając na ścianę. Gdzieś na zewnątrz zajęczał rozrusznik.

Ciężarówka, chyba star 6x6, powoli przetoczyła się za oknem.

– Mogę ci zadać pytanie? – usłyszałem stłumiony od skrywanego napięcia głos Kasi. – Tylko że… niedyskretne.