Выбрать главу

– Najwyżej nie odpowiem.

– Odpowiesz – zapewniła jeszcze ciszej.

– No to wal.

Jeszcze się wahała. Nagle zacząłem się bać.

– Adam… Jeżeli nie… Możemy uznać, że po prostu nie było… no, rozmowy? Nie chcę… Z dawnych kumpli właściwie nikt mi nie pozostał i nie chciałabym, żebyśmy i my…

– Zawsze będziemy kumplami. Spoko – posłałem jej uśmiech. – Nie obrażam się tak łatwo.

Pytajcie, Sosnowska.

Zapytała.

Wkładając rękę pod koc i zaciskając dłoń na tym draniu, który tak mnie sponiewierał w nocy.

Mieścił się bez trudu w jej ciepłych, nieruchomych palcach. Może ze dwie, trzy sekundy.

A potem stopniowo przestał się mieścić. Byłem półprzytomny z wrażenia, niemal pewny, że serce wyjdzie mi gardłem albo po prostu pęknie; nie potrafiłem poruszyć ani jednym mięśniem, ale tam, pod jej palcami, miałem moc tej ciężarówki zza ściany.

Patrzyła mi w oczy. Nadal bez uśmiechu, z powagą. Ale i czymś zbliżonym do ulgi, do radosnego zdziwienia.

– To dlaczego? – zapytała szeptem, w którym wyrzut mieszał się z tkliwością. – Myślałam, że…

– Kasia… – z ogromnym wysiłkiem przepchnąłem ślinę przez gardło. – Co ty… robisz?

– Jeszcze nic. – Fakt, jej dłoń nie poruszyła się. – Nie wiem, czy mogę. Czy chcesz.

To jej lewa dłoń była tą mądrą, dobrą, kochaną. Ale ściskałem w spoconych nagle palcach prawą, więc tę przyciągnąłem do ust, by złożyć delikatny pocałunek.

Teraz już wiedziała. Wcale nie musiałem posyłać jej w górę żartobliwego uśmiechu czy słów.

– Dziewczyny zawsze mogą. A my zawsze chcemy.

Polubiłem ją kiedyś, bo zareagowała błyskiem zębów na mój pierwszy, siłą rzeczy wymuszony, jak to przy obcych, żart. I potem zawsze się śmiała, gdy choć odrobinę starałem się ją rozbawić. Nie wiem, czy kobiety zdają sobie sprawę z tego, jak to podnosi mężczyznę we własnych oczach, czyniąc atrakcyjniejszymi je same. Pewnie tak. Ja aż do tego poranka nie miałem pojęcia, jakim błogosławieństwem może być uśmiech dziewczyny, którą już się zdobyło i która przekłada udo nad twoimi nagimi biodrami, by opasać je zdecydowanym uściskiem, dawać i brać.

To biel jej zębów sprawiła, że przestałem się bać i że wszystko poszło tak dobrze. No… może jeszcze i to, że obudziła się wcześniej, a jej myśli, podobnie jak ciało, nie zamierzały wyślizgiwać się spod koca. Była tak gotowa, jak tylko gotowa może być kobieta. Zanim zdążyłem się zachwycić, byłem w środku. Albo raczej: ona tkwiła na mnie.

Nie próbowałem niczego zmieniać. To ona była tą odważniejszą i to ona miała prawo do małej zemsty za to, co jej wczoraj zrobiłem – nie robiąc niczego. Nie mówiąc już o najważniejszym: jej wyczuciu sytuacji.

Poprowadziła mnie ku rozkoszy jak dobry, wyrozumiały nauczyciel tańca stremowanego ucznia.

– Masz mi patrzeć w oczy – powiedziała zaraz na początku. – I nie spiesz się.

Patrzyłem. To powinno być trudniejsze: tak naprawdę byliśmy parą obcych ludzi, dwoma znakami zapytania, które przypadkiem zahaczyły o siebie. I nie miała szarych tęczówek. Ale byłem pełen Kaśki, od czubka mózgu po końce palców u nóg, i to, co w trakcie co śmielszych marzeń budziło me obawy, teraz nie nastręczało ani odrobiny trudności. Uciekałem ze spojrzeniem tylko dlatego, że na dłuższą metę nie dało się znieść równocześnie widoku jej twarzy i wszystkiego, co mi oferowała.

Strasznie późno przypomniałem sobie o jej piersiach. Prawie się nie całowaliśmy, więc w pewnym sensie przez cały czas była daleko. Nie miałem o to żalu. Nie można oglądać kogoś, kogo się obsypuje pocałunkami, a ja pożądałem jednakowo silnie obu tych doznań. Nie było więc szans, by moje usta zabłądziły na któryś z niewysokich, napinających luźną koszulkę pagórków.

Ale ręce mogły. Wpuściła moją dłoń i nawet nachyliła się ku niej, poddając pieszczocie, lecz przycisnęła łokcie do boków, kiedy próbowałem unieść koszulę.

– Nie – wymruczała. – Kiepskie są.

– Na pewno nie.

– Nie chcę. Proszę.

Zrobiłbym dla niej wszystko. Czułem, że nie ma racji, ale nie próbowałem więcej jej rozbierać. Nawet nie sięgałem tam. Błądziłem rękoma po jej udach, podbiciu stóp, biodrach, policzkach… Wystarczało mi to.

Jej chyba też. I zagapiła się, przeoczyła moment, kiedy patrząc jej w same środki źrenic, przestałem cokolwiek widzieć. Nie zwolniła w porę, nie dała mi odetchnąć.

U Hemingwaya pod bohaterami zakołysał się świat. Mnie nie dane było tego dostąpić.

Ale kiedy uniesienie opadło, ujrzałem nad sobą trochę rozkojarzony, lecz przede wszystkim przyjazny, wolny od wyrzutu uśmiech spoconej Kaśki i pomyślałem, że po szalonym pijaństwie nie przyjdzie kac.

– Nie… Nie wyszło? – zapytałem rwącym się szeptem. – Ty nie…?

– Ale prawie – pocieszyła mnie.

– To jeden ci wiszę.

Objąłem ją i przytuliłem.

*

Spaliśmy do dziewiątej. Żadne z nas nie zmalało, ale dopasowaliśmy się do siebie jak para łyżek i nagle przestaliśmy sobie przeszkadzać. Gdyby nie pukanie, pewnie nie wstalibyśmy przed południem.

– Zaraz koniec śniadania – usłyszałem zakłopotany głos Sławka. – Lepiej się pospiesz.

Odszedł, nie próbując ruszać klamki.

– Ładne mi wojsko – powiedziała Kaśka zrzędliwym tonem, wyłażąc spod koca i sprawdzając godzinę. – Okradną was, a wy się nawet nie zbudzicie.

– Też się cieszę, że panią widzę, pani redaktor. Wsunęła stopy w tenisówki, podeszła do łóżka Grzywacza, podniosła wczorajsze szorty oraz, pytająco, brew.

– Pasuje?

– Zależy, co planujesz na dzisiaj. – Przemogłem się i rezygnując z owijania się kocem, podszedłem do okna. Miało i zasłonę, i firankę, ale obie w symbolicznych ilościach. Trzeba było trochę pokombinować, by zabezpieczyć strategiczne kierunki. Oczywiście od razu się zorientowała.

– To na moją cześć? – wyszczerzyła zęby. – Zazdrosny?

– A mam prawo czuć się zazdrosny?

Nie wiem, po co to powiedziałem. Inna sprawa, że mogła rozładować napięcie jednym żartobliwym unikiem. Zamiast tego obdarzyła mnie poważnym, niemal smutnym spojrzeniem.

– Przepraszam. – Zaskoczyła mnie do tego stopnia, że dałem spokój firance, tracąc tym samym pretekst do stania tyłem i oglądania się przez ramię.

– Przepraszam?

– To znaczy… na wszelki wypadek. – Posłużyła się kobiecą intuicją i rzuciła mi spodnie.

Mogłem stanąć jak należy, twarzą do rozmówcy, niby to przypadkiem zakrywając dolne partie brzucha. – Kilkanaście lat przerwy. Sama po sobie widzę, jaka inna jestem, więc pewnie ty też…

Ale tamten Adam… Jak to powiedzieć… No, nie byłeś łatwy.

– Proszę?

– Nie zaliczałeś panienki po panience.

– Aha – mruknąłem bez entuzjazmu.

– Po prostu poważnie do tego podchodziłeś – pocieszyła mnie, trafnie zgadując, że nie wziąłem tego za komplement. – Nie zrozum mnie źle: to fajnie, kiedy ktoś obchodzi się z tobą jak z jajkiem. Podobało mi się to u ciebie, słowo. Tylko teraz się boję… Nie chcę cię urazić.

Skrzywdzić – poprawiła się odważnie. – Porządny facet ma wyrzuty sumienia, skrupuły… – Westchnęła. – Cholera, ciężko się z tobą rozmawia.

– Kasia – powiedziałem cicho – ja nic nie mówię. Udało mi się ją najpierw zaskoczyć, a zaraz potem rozśmieszyć. I wyraźnie rozładować napięcie.

– Widzisz, z jaką kretynką się zadajesz? Nic dziwnego, że piszę w gazecie dla bab. A propos… – podniosła kusą sukienkę ze stojącym kołnierzem i wycięciami w okolicy ramion. – Dostanę od Bruszczaka wywiad w czymś takim?