– Adam… wycofaj się z tego. Nie mogę patrzeć, jak kładziesz głowę pod topór.
– Ba – westchnąłem. – Sęk w tym, że to nie takie oczywiste. Na oko mamy całkiem spore szanse.
– Ale możesz się wycofać?
– No… nie za bardzo.
– Nie możesz – uściśliła – czy nie chcesz?
Nasze dłonie spoczywały obok siebie na stole, ale nie miałem odwagi jej dotykać. Coś się zmieniło. Chyba wtedy, gdy sprawdzałem, czy workowa ściana dzieląca nas od magazynu nie dorobiła się uszu. To ja zeskakiwałem z szafy, ale na ziemię powróciliśmy oboje. Wywołany pocałunkiem rumieniec znikł z jej twarzy. Zrobiła się rzeczowa, smutna, no i rzadziej patrzyła mi w oczy.
– To nie takie proste. Pamiętasz tego kierowcę, który woził nas w nocy? Sławka Fornalskiego? Sporo mu zawdzięczam, a właśnie on mnie w to wciągnął. Znam tylko jego i Chudzyńskiego. Gdybym chciał donieść, to na nich.
– Adam, to dożywocie. W takich sprawach nie ma kumpli.
– Gdyby nie Sławek, już bym nie żył. – Znieruchomiała po swojej stronie stołu. – Wpadliśmy w zasadzkę. Nad naszym kanałem, na takim samym mostku jak ten tutaj. Tylko że wtedy jeszcze całym. Pilnowali go turkmeńscy żołnierze. Płasko, dwa szańce z worków na przyczółkach, żaden partyzant za cholerę nie podejdzie. No i faktycznie nie podszedł. Za to żołnierze zmienili zdanie i przeszli pod sztandar Allacha. Wyjechaliśmy w ciemno, bez sprawdzania. No i pod naszym honkerem, saperów znaczy, pieprznęło całe przęsło.
Wylądowaliśmy dachem w błocie. Kierowca trup na miejscu, mnie przygniotło, tylko nos z wody wystaje, mało nie utonąłem. Zapalnik był tak ustawiony, żeby nie pod pierwszym wozem… A pierwszy jechał bewup Sławka, trzecia drużyna. Potem my, cysterna, którą eskortowaliśmy, i wóz Bruszczaka. Jak rąbnęło, ci niby rządowi żołnierze zaczęli do nas strzelać. Nad kanałem mieli snajpera z półcalowym karabinem. Przywalił bewupowi trzeciej w burtę, pod kątem prostym, zabił dowódcę. Potem jeszcze jednego chłopaka. Sławek ustawił wóz przodem, pociski przestały przebijać pancerz, no ale… Z przodu, okazało się, były zamaskowane okopy. Żadnego przedpiersia, ziemię gdzieś powynosili – po prostu dziury w ziemi. Prawie nie do trafienia z armaty. Zwłaszcza w tym dymie – bo cysternę oczywiście z miejsca podpalili. A w dziurach faceci z granatnikami. Zaczęli strzelać do naszych wozów. Bruszczak wycofał się, potem wspierał ogniem z daleka, ale że szwedów nie mieliśmy, gówno to dało. Ci z trzeciej próbowali wiać wozem przez kanał. Nie wyszło, bewup się zaklinował między skarpami. No to pouciekali pieszo. Wszyscy. Dobrze, że rannych ciągnęli. Zostałem ja, przyduszony honkerem, no i Sławek.
Przez godzinę bronił mnie w tym błocku. Sam. Turkmeni podchodzili wzdłuż kanału, Bruszczak nic nie mógł pomóc, śmigłowce przyleciały już po wszystkim. Pod koniec tamci byli tak blisko, że już granaty latały. Sławek zatrzymał z dziesięciu facetów. Nie wiem, jakim cudem. Wiem, że na jego miejscu najpierw posrałbym się ze strachu, a potem wiał śladem kolegów. A on nie: zobaczył, że żyję, nie mogę się ruszyć, więc został. Kurwa, nawet się jeszcze nie znaliśmy. – Zrobiłem krótką przerwę. – Myślisz, że po co ci trułem o ojczyźnie, lojalności? Nic nie mam do Polski, tyle że ona się na mnie wypięła, a Sławek nie. I teraz muszę wybierać między nieczułą suką a porządnym chłopakiem.
– Daj spokój Polsce. Chodzi o twoje życie. Nikt nie wymaga, byś zbawiał naród. Po prostu chroń własny tyłek.
– Mam go posłać za kraty?
Milczała. Szukała złotego środka.
– Więc może jego namów, by zrezygnował.
– Dostał list z domu. A właściwie od rodziny – poprawiłem się. – Bo dom im akurat zabrali. Mieszkali w pięcioro w dwóch pokojach: rodzice, on, siostra z mężem. W porywach jedna osoba miewa pracę. Nie płacili czynszu, bo niby skąd.
– Zarabiacie tu po tysiąc dolarów. Nie mógł…?
– Za krótko służy, nie uzbierał. I masz nieaktualne dane. Owszem, Wojsko Polskie nieźle płaciło. Kiedyś, jak się bawiło w wojenki na Bałkanach czy nawet w Iraku. Tu mamy realną, choć pełzającą wojnę. A w kraju kryzys finansów publicznych. Wiesz, o ile zdążyli mi obciąć dewizowe pobory, odkąd tu jestem? Równo o połowę. Nie ma pieniędzy – i już. Wybór jest prosty: albo lepszy sprzęt, wydatki na bezpieczeństwo, mniej żołnierzy wracających do kraju w trumnach, albo bardziej zadowolone wojsko, które jednak częściej ginie i psuje politykom notowania. Zresztą mamy coraz bardziej uzawodowioną armię. Niby dlaczego podatnik ma płacić profesjonaliście dwie pensje? A co do Fornalskich… Mieszkają w prywatnej kamienicy.
Stoi w dobrym miejscu i właściciel mocno się stara. Ostatni numer to skopanie siostry Sławka.
Była w ciąży, a jak pewnie wiesz, ciężarnych eksmisja nie tyka.
Pobladła. Zajęło jej to sekundę, nie więcej.
– Chcesz powiedzieć…?
– Oczywiście nie ma dowodów, że facet miał z tym coś wspólnego. Ot, szczęśliwy zbieg okoliczności. Brzuch blokował eksmisję, a tu nagle pojawia się paru łobuzów, flekuje dziewczynę w bramie i już po kłopocie.
Milczeliśmy jakiś czas.
– Ten twój Sławek… Naprawdę nie może inaczej…?
– Jeśli nie zdobędzie tej forsy, rodzina wyląduje pod mostem. A już teraz marnie się im układa. Wiesz, jak to jest: gorycz, wóda, ciągłe kłótnie. Bieda nie uszlachetnia. No i nie da się ukryć, że rodzina Fornalskich to nie wzorzec z czytanki młodego liberała. Nie są zaradni, nie są wykształceni. Te pieniądze, które im Sławek posyłał, rozeszły się w jakiś idiotyczny sposób.
Wpłacili na mieszkanie, developer ich oszukał, wkład przepadł… W efekcie ze służby Sławka są tylko długi. Bo oczywiście byli tak głupi, że wzięli kredyt.
– Ja to wszystko rozumiem – powiedziała cicho. – Ale to nie ty ich oszukałeś. Nie ty kopałeś tę dziewczynę. Dlaczego ty masz ryzykować całą swoją przyszłość?
– Teraz? – uśmiechnąłem się z goryczą. – Choćby po to, by nic ci się nie stało.
– Dlaczego miałoby mi się coś stać?
– Bo dałem dupy i wykreowałem cię na dobrego zakładnika. Jeśli zaczną coś podejrzewać… A czuję, że mnie pilnują. Wczoraj ledwie wychyliliśmy nos za zasieki, a już…
– Jesteś pewny, że ten Student…?
– Nie. Ale Chudzyński wie, że mam wątpliwości. Czyli trzeba mieć mnie na oku. Dlatego nic nie wiem. Nawet kto w tym siedzi oprócz nas. Ostatnio uprzejmie poprosił, bym nie wyjeżdżał na przepustki. Niby że coś mi się może stać, a niezastąpiony jestem. Ale tak naprawdę… Kasia, to milion dolców. Albo dożywocie. Mądry człowiek nie zaniedba niczego, mając taki wybór.
– Chcesz powiedzieć, że możesz nie mieć okazji, by zameldować o wszystkim żandarmerii – podsumowała.
– To wojna – zatoczyłem dłonią. – O wypadek nietrudno.
– Boisz się?
– Boję się zginąć bez sensu. Na przykład dla ratowania kilkuset państwowych pocisków.
Bo jeśli Szamocki ma rację, to za rok, dwa podatnik słono zapłaci za ich utylizację.
– Nie rozumiem – wyznała bez ogródek.
– Nasze BWP-1 to konstrukcja z lat sześćdziesiątych. Wtedy były rewelacyjne, a do początku osiemdziesiątych co najmniej dobre. Zachód miał już wozy piechoty z armatami automatycznymi, ale za to nasz mógł skasować ich czołg. Więc trzymał klasę. Potem pojawiły się czołgi z pancerzem kompozytowym i działko BWP okazało się…
– Adam, nie jestem z „Polski Zbrojnej”.
– Przepraszam. Od lat mówi się o wymianie jeśli nie bewupów, to przynajmniej ich uzbrojenia. Mamy w kraju tysiąc trzysta takich wozów. Są trzonem armii. Przezbrojenie wszystkich to duży wydatek. No więc paru facetów z WAT-u zaczęło kombinować, jak by tu ulepszyć starą amunicję do armaty 73 mm i za małe pieniądze uzyskać w miarę nowoczesny środek walki.