– Zorientują się – powiodła bezradnym spojrzeniem po resztkach dźwigara. – Kurczę, co myśmy narobili… Bezmózgi durne.
Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco.
– Łyknę z gwinta i będę im chuchał w nos. Pijany facet z niejednego się wyłga. Powiem, że nie chcesz mi dawać, więc się wkurzyłem i przybiegłem tu jakoś się wyżyć.
– Kretyn – rzuciła niemal wrogo. Schowałem uśmiech do kieszeni. Naprawdę się martwiła. Chyba bardziej niż ja.
– Przepraszam. – Milczała, dając mi do zrozumienia, jak dalece niestosowny był ten żart. – A tobie jak poszło?
Zastanawiała się przez chwilę, czy zasługuję na odpowiedź. Przez tę zadyszkę, skrywaną, lecz widoczną, wyglądała na jeszcze bardziej wzburzoną.
Fajnie wyglądała. Wilgoć na twarzy, parę włosów lepiących się do mokrych skroni, leciutki rudawy nalot pod pachą, gdzie pustynny kurz znalazł gościnny, mokry kawałek tkaniny.
– Nie widać? – burknęła w końcu. – Zasuwam po forsę.
– Przecież cię przeprosiłem.
– Ale ja naprawdę zasuwam po forsę. – Zalążki uśmiechu, chyba mściwego, pojawiły się w kącikach ust.
– Jak to? – Czułem, jak głupia robi się moja mina.
– To dziwka, prawda? Fachowa siła. – Uśmiechała się coraz bardziej otwarcie. – A podobno co dziesiąty z nas jest homo. Co w tym dziwnego, że zestresowana dziewczyna kochająca inaczej szuka ratunku u innej dziewczyny?
– Kasia…
– To nie idiotka. Czymś ją musiałam nad ten kanał zaciągnąć, prawda? I trochę tam przetrzymać. W dodatku się nie lubimy. Zazdrość. Wystarczyło powiedzieć, że to o nią, nie o ciebie, i już jadła mi z ręki.
Nie wierzyłem jej. Ale i tak się bałem. Przetrzymała mnie w niepewności, upewniła, że mam w oczach ten strach, i dopiero wtedy wyszczerzyła triumfalnie zęby. – Nabrałeś się! – Przez chwilę była autentycznie szczęśliwa. – Naprawdę się nabrałeś!
Dźwignąłem się ze sterty dwuteowników, ująłem ją za zebraną nad lewym uchem połówkę włosów, zacząłem bez pośpiechu nakręcać na dłoń ich jedwabistą czerń. Dopiero teraz zauważyłem, że tak naprawdę ma je brunatne, tyle że bardzo, bardzo ciemne. I że w rozmytym, przefiltrowanym przez pustynny kurz świetle słonecznym niektóre ni z tego, ni z owego potrafią błysnąć miedzianym blaskiem.
– Auu. – To nie mogło boleć, wcale nie musiała przechylać głowy ku ramieniu i przywoływać na twarz szczerej skruchy małej psotnicy, targanej za warkocz. – No już dobrze!
Więcej nie będę! Nakłamałam. To za ciebie mam płacić.
Końcówka zabrzmiała trochę inaczej. Jakby… z zakłopotaniem? Śmiała się, kpiła, ale…
– Za mnie? – Nawinąłem na pięść kolejny zwój jej włosów. Nie miała ich aż tak długich, nie zamierzałem zmuszać jej do nadwerężania szyi, więc siłą rzeczy to dłoń poszła wyżej, spotkała się z uchem i policzkiem Kaśki.
– Czułam, że ten kit z wywiadem nie przejdzie. – Nie robiła nic, by się pozbyć mej dłoni z policzka, ale unikała kontaktu wzrokowego. – No więc zaproponowałam poważną rozmowę na osobności. O tobie.
– O mnie?
– Zapomniałeś? Lecimy na siebie. Trochę podkoloryzowałam. Że niby nie jestem tu przypadkiem, tylko tak się stęskniłam, no i… Zażądałam, by się od ciebie odczepiła.
– Co? – Nadal nie wierzyłem.
– Stanęło na tym, że cię wykupię. Dwa kawałki i ci nie da, choćbyś błagał i buty lizał. – Moja dłoń nie opadła tylko dlatego, że ugrzęzła w gąszczu włosów. – No co? Za tanio?
Przepraszam. Ale nie chciałam przesadzić. Niby jak mam was sprawdzać z Warszawy? Mogła wziąć forsę i nie wyłazić z twojego łóżka. To rozsądna cena. Zapytałam, ile może na tobie zarobić, rzuciłam tymi dwoma kawałkami, nie polemizowała, więc… – Wzięła się w garść, skrzywiła usta w kpiącym uśmiechu. – Co, urażony? Za niska wycena?
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Parę drobin żwiru zabębniło o metal gdzieś za moimi plecami.
– Chyba was rozgryzłem – rozległ się nie bardzo radosny, ale też niespecjalnie gniewny, męski głos. – Ona już wie, prawda? Wypaplałeś?
Odwróciłem się powoli. Szamocki, równie niespiesznie, zszedł do wykopu. Był w bluzie, ale bez pasa i broni. Nieważne. Trochę oszukiwałem Kaśkę, jednak naprawdę czułbym się zaskoczony, gdyby Numer Siódmy, kimkolwiek się okaże, wpadł tu i zaczął strzelać, krzycząc o zdradzie. Pociłem się raczej na myśl o rozmowie, która nastąpi, gdy odkryjemy karty. I oto okazało się, że pociłem się za słabo.
Porucznik Cezary Szamocki. Akurat on. Ostatnia osoba, którą podejrzewałem.
Oparł się o fundament słupa, wetknął dłonie w kieszenie i przyglądał się, jak kręcę z niedowierzaniem głową.
– Spacerujemy. – Kaśka próbowała robić dobrą minę do złej gry. Może nie dosłyszała, co powiedział.
– Dobrze, że nie trotylem – zignorował ją, wskazując mi wzrokiem poszatkowane resztki kratownicy. – Co to miało być? Spektakularne wypowiedzenie umowy?
Był zbyt inteligentny, by łgać mu w żywe oczy.
– Chciałem zobaczyć, kto przyjdzie.
– Droga metoda. Chudzyński się wkurwi.
Nie wyglądał na złego czy choćby zdenerwowanego. Być może to zachęciło Kaśkę.
– Ty też…? – wskazała najbliższą z kratownic. Skinął głową. – Można wiedzieć dlaczego?
– Napiszesz o tym? – uśmiechnął się lekko.
– Nie wiem – rzuciła prowokacyjnie. – Może.
– Nie napiszesz – odpowiedział sam sobie. – Chyba że do szuflady. – Patrzył jej przez chwilę w oczy, bez triumfu, raczej ze smutkiem. – Straciłaś pracę.
Już od kilkunastu lat Polaków nie bawią takie teksty. Nie zdziwiłem się, widząc, jak drętwieje jej twarz.
– To groźba?
– Powtarzam tylko, czego się dowiedziałem. Doktor właśnie dzwonił. Sprawdził cię.
Wszystkich nas posprawdzał; to podstawa w biznesie. Ma w Polsce detektywa. Z całym biurem chyba, skoro tak szybko… Prześwietlił cię, Kasia. Na wylot. Wie, że twój pierwszy artykuł wylądował w koszu. Już nie pracujesz w „Jagience”.
– Nie wierzę ci – powiedziała, siląc się na spokój.
– Też bym nie wierzył. Za szybko się dowiedzieliśmy. Ale jak się płaci tysiącami i wynajmuje fachowców, to przy odrobinie szczęścia… Przesłali Chudzyńskiemu kopię tekstu. – Zmarszczył czoło, uruchamiając pamięć. – Zaczyna się od Okęcia. Chlapa, może w Azji będzie cieplej. Któryś z dziennikarzy żartuje, że lecicie ruską maszyną i jak sama nie spadnie, to przynajmniej was nie zestrzelą, bo się nie kojarzy z NATO. Boisz się. Na kolację pierogi, znów pewnie dla uniknięcia natowskich skojarzeń. Borowcy łażą po samolocie bez marynarek, widać, że są w kamizelkach…
– Wystarczy.
Była dwa razy bardziej spocona. I blada zarazem.
Zrozumiałem, że niemal cytował.
– To szło pocztą elektroniczną – wzruszyłem ramionami. – Byle haker…
Utknąłem. Zdałem sobie sprawę, że plotę bzdury. Z ludzi łatwiej wyciąga się informacje.
A w każdym razie taniej.
– Możesz zadzwonić – popatrzył w jej nieruchome oczy. – Ale chyba nie warto. Detektyw dotarł też do Ewy. Przyjaciółka Kaśki – wyjaśnił mi łaskawie. – Mieszkają razem. Dowiedział się, że ta posada wisiała na włosku. Że jeszcze parę tygodni temu byłaś w kompletnym dołku, bez forsy… mam mówić dalej?
– To żaden dowód – mruknąłem.
– Szefowa jej nie lubi. – Przeniósł spojrzenie na mnie. Odniosłem wrażenie, że z litości dla kogoś, kogo nie bardzo chciał, a musiał flekować. – Był jakiś układ, dlatego zatrudniła Kaśkę.
Ale układ się zmienił. Detektyw nie wie czemu; za mało czasu. Wie, że rozpaczliwie potrzebowała oparcia. – Przerwał na chwilę. – Dała nawet ogłoszenie w biurze matrymonialnym.