Выбрать главу

Szamocki rozłożył mapę, przestudiowaliśmy ją wspólnie i doszliśmy do wniosku, że uciekający przez solnisko pojazd tak czy inaczej powinien wjechać nam przed lufę. Piesi, trzymający się skraju płaskiej niecki – już nie. Ale piesi nie mieli prawa dotrzeć tu wystarczająco szybko, no i nie powinni stanowić poważniejszego zagrożenia. Zresztą mieliśmy własną piechotę.

– Kaem na tamtą wydmę – pokazał Grześkowiakowi Szamocki. – Jeden może się zdrzemnąć, ale drugi ma obserwować prawą flankę. Młynarczyk, weźmiesz lewe skrzydło i tyły.

Kaśka obiecała nie sprawiać problemów i jak dotąd z godną uznania konsekwencją trzymała buzię na kłódkę. Przemówiła dopiero, kiedy pobrzękujący oporządzeniem żołnierze oddalili się w wyznaczonych kierunkach.

– Jeden człowiek? – zerknęła w ślad za ginącymi w mroku plecami kaprala. – I to ze zwykłym karabinem?

– Młynarczyk – poprawił ją Czarek z wyrozumiałym uśmiechem w głosie. – Spokojna głowa. Ma na koncie więcej terrorystów niż niejedna pierwszoliniowa kompania. Gdyby była pewność, że ci czterej nie przyjadą jakimś solidnym wozem, nie byłoby nas tu. Młynarczyk, jego karabin, pięć naboi – i po sprawie.

Jeszcze raz obejrzała się do tyłu. Noc była stosunkowo jasna, choć bezksiężycowa, ale gotów byłem się założyć, że niczego już nie zauważyła. Tych dwóch taszczących na wydmę kaem było i widać, i słychać. Młynarczyka nie.

– Taki Superman? – Nie próbowała kryć zainteresowania.

– Człowiek – sprostował. – Supermanowi starczyłyby cztery naboje. Ten piąty to na ludzką omylność.

– Jest dobry – stwierdziłem krótko.

– Lepszy od nas – dorzucił z żartobliwym smutkiem Szamocki. Po czym zacytował: – Snajper z jajami starczy na bewupa. Aha – przypomniał sobie – no i z półcalówką.

Potem znów milczeliśmy. Czułem skrępowanie Kaśki. Może gdyby był z nami ktoś trzeci, łatwiej byłoby zacząć rozmowę, Szamocki jednak, jak na złość, rozsiadł się przy radiostacji z mapą na kolanie. Nasłuchiwał zwięzłych meldunków kolejnych uczestników obławy, kreślił mazakiem po folii i chyba próbował wyrobić sobie pogląd na ogólną sytuację.

Student, uwiązany do swej armaty, siłą rzeczy nie wychylał nosa z wieży, a Sławek musiałby chyba dostać rozkaz na piśmie, by do nas dołączyć. Był dokładnym przeciwieństwem Don Juana i zwyczajnie bał się kobiet.

– Wreszcie chłodniej – zauważyła Kaśka po przeraźliwie długiej przerwie. Wysiadając, chłopcy zostawili otwarte na oścież drzwi, przycupnęła więc w progu i czekała, aż coś powiem.

Nie doczekała się. – Zawsze tu tak?

Pogoda. Że też sam na to nie wpadłem. Temat samograj.

– Zimą jest całkiem zimno. W nocy też. Nie wzięłaś jakiegoś swetra? – Potrząsnęła głową.

– Kiepsko. Zaraz przestanie być przyjemnie.

– No tak, pustynia. Głupia jestem. I to magister geograf… Ale po tym upale trudno sobie wyobrazić… – Przez chwilę szukała pomysłu na ciąg dalszy. – Przejdziesz się?

Przemknęła mi paniczna myśl, że zostałem rozgryziony i że proponuje mi to, bo już wie, co chcę powiedzieć. Oczywisty idiotyzm. Skinąłem głową. Podniosła się. Energicznie, ale było w jej ruchach coś kojarzącego się ze skokiem pod lodowaty natrysk. Ruszyliśmy powoli po śladach gąsienic. Piasek pustyni nie ułatwia spacerów – może dlatego każde z nas trzymało się swojej koleiny. Odkryłem, że BWP ma całkiem niezły rozstaw kół. Jak znalazł dla pary dawnych znajomych, którzy męczą się nawzajem swoją obecnością.

– Nie wiedziałam, że jesteś w wojsku – mruknęła.

– Niby skąd – wzruszyłem ramionami. – Porozjeżdżali się wszyscy. Nie mieszkasz w Starga…

– Już prawie rok – przerwała mi cicho.

– Poznań się wam znudził?

– Tak wyszło. A ty… służysz w Stargardzie?

– Krótko – westchnąłem. – Poligon i od razu Azja. A tutaj… Może i dobrze, że to już tylko parę tygodni.

– Wycofują was do kraju?

– Mnie. Do cywila.

Zatrzymała się. Szliśmy w ślimaczym tempie, ale i tak odebrałem to jako miły gest.

– Zwalniają cię? Czekaj… Ty służysz zawodowo, tak?

– Takich dziadków już nie biorą silą – uśmiechnąłem się. – Podpisałem kontrakt.

– To znaczy… stracisz pracę? – upewniła się. Wzruszyłem ramionami, możliwie niedbale.

– Kurczę…

Na szczęście nie powiedziała, że jest jej przykro.

– Popatrz na to inaczej – zaproponowałem. – Jak dożyję, to potem przeżyję.

– Jest tak ciężko?

– Nie czytasz gazet? Ładnie to tak, pani redaktor?

– Miałam przerwę w życiorysie. Zawodowym – dodała. – Ale zanim tu przyjechałam, trochę nadrabiałam zaległości. I wiesz co? Mało się pisze o tej wojnie.

– A czym się chwalić? – Jakiś czas szliśmy obok siebie w milczeniu. – Właściwie jakim cudem cię tu przysłali?

– Szczerze? – Wyczułem uśmiech w jej głosie. – Premier leciał odwiedzić żołnierzy w Turkmenistanie. Były wolne miejsca w samolocie, więc zaprosił dziennikarzy. Nie wiem, na jakiej zasadzie, ale nasza naczelna się załapała na darmochę. Sama nie ma czasu, więc…

– Wygląda, że masz u niej chody.

– Fajnie by było – mruknęła bez entuzjazmu.

Odeszliśmy sto metrów od wozu. Uznałem, że wystarczy. Otaczała nas pustynia, ale ostrożni żyją dłużej. Zawróciłem. I zatrzymałem się po paru krokach.

– Czekaj no… A powrót? Premier pewnie zaraz…?

– Namówiliśmy… to znaczy namówiłam szefową na serię artykułów. Wiesz: środkowa Azja widziana kobiecym okiem. Mam wracać przez Uzbekistan, Kazachstan… Pociąg, autobus.

Nie powinno dużo kosztować, a może uda się zebrać trochę ciekawostek. W najgorszym razie napstrykam zdjęć i pospisuję co się da z lokalnych przepisów.

– Ale zaczynasz od wojny?

– Mówiłam: niektóre kobiety też czasami myślą.

– Tak mnie zapamiętałaś? – uśmiechnąłem się. – Jako gościa, który w to wątpi?

Nie wiem, czemu to powiedziałem. Wcale nie chciałem kierować rozmowy na wspominkowe tory. Prawdę mówiąc spora część mojego umysłu w ogóle buntowała się przeciwko jakimkolwiek rozmowom. Chyba ta rozsądniejsza.

– No, dla Olki byliście z Maćkiem bezlitośni.

– Bo to blondynka. – Nie mogłem się powstrzymać.

– Ale ciemna – zripostowała.

– Ale farbowana – prychnąłem. – Myła włosy sadzą, żeby wyglądać inteligentniej.

Roześmialiśmy się oboje. Głośno – nie zdziwiłbym się, gdyby w tym momencie kilka noktowizorów obróciło się w naszą stronę. Jeśli tak, trochę zazdrościłem ich użytkownikom.

Przez chwilę Kaśka była tamtą dawną, wiecznie szczerzącą zęby dziewczyną. Strasznie fajną.

– A wiesz, widziałam ją. – Zatoczyła dłonią przed brzuchem. – Trzecie, uwierzyłbyś? Ma dziewczyna zdrowie.

– Albo bogatego męża – mruknąłem. Mój dobry humor, o ile można o czymś takim mówić, nagle diabli wzięli.

Przeszliśmy parę metrów. Zastanawiałem się ponuro, czy zauważyła. A dokładniej: domyśliła się powodów.

– Albo po prostu nadal jest blondynką.

I znów udało nam się wspólnie pośmiać. Nie tak radośnie, lecz na swój sposób był to cenniejszy rodzaj rozbawienia. Wyglądało na to, że Kaśka zdobyła się na wysiłek i szybko wymyśliła żart, chcąc naprawić swój błąd. Chociaż, obiektywnie biorąc, żadnego błędu nie popełniła.

Czyli potrafi być delikatna. Nie znałem jej od tej strony. Nie było okazji poznać.

Dotarliśmy w pobliże bewupa akurat w momencie, gdy Szamocki zdecydował się skorzystać z nadajnika.