Tylko jej załoga, zwłaszcza chorąży Sheila Indy, zdawała sobie sprawę, jak bardzo pojazd jest uszkodzony (chociaż dym buchający z licznych otworów po wrogim ostrzale plazmą był pewną wskazówką).
— To dopiero widok — westchnął Pruitt, patrząc na górującą nad nim wieżę. Działonowy SheVy Dziewięć był niskim, ciemnowłosym mężczyzną, zwalistym, ale nie grubym; sprawiał wrażenie o dziesięć lat starszego niż jeszcze dwa dni wcześniej. Jego ubranie śmierdziało ozonem i potem.
SheVę nazwano Bun-Bunem głównie za sprawą jej działonowego, który zaraził resztę załogi zainteresowaniem internetowym komiksem pod tytułem Sluggy Freelance i osobiście namalował na przednim pancerzu czołgu wysokiego na dwa piętra królika z nożem sprężynowym w łapce. Większa część malunku zniknęła we wczorajszej bitwie, ale hasło „Zabawmy się, Posleenie!” wciąż było słabo widoczne.
— Bun-Bun czy sterowce? — spytała ze znużeniem Indy. Mechanik miała kruczoczarne włosy, pełne piersi i była niemal piękna, choć w tej chwili trudno to było stwierdzić. Ona też śmierdziała ozonem i potem, a kombinezon miała usmarowany olejem oraz swoją i cudzą krwią. Krew zaczynała się już psuć i smród otaczał Indy jak chmura.
— Jedno i drugie — odparł Pruitt. — Jakie mamy uszkodzenia?
— Dwa wyłączone reaktory — odpowiedziała. — Jeden ma dziurę; dzięki Bogu za układ chłodzenia helem. Rozpórki wystrzelane, dwie gąsienice oderwane, zepsuty mechanizm podajnika, uszkodzona ściana magazynu, zniszczona elektryka…
— Chyba w najbliższej przyszłości nigdzie się stąd nie ruszymy — stwierdził Pruitt. — To dobrze, będę mógł uderzyć w kimono.
— Pierwszym sterowcem leci pułkownik Garcia — powiedział pułkownik Robert Mitchell, podchodząc do nich. Dowódca SheVy był odmłodzony, więc wyglądał na jakieś osiemnaście lat. Jako młody oficer wojsk pancernych ćwiczył zatrzymywanie sił radzieckich, które pewnego dnia mogłyby przelać się przez Fulda Gap, i szkolenie to pozwoliło jemu i jego załodze przeżyć takie sytuacje, w których inni ginęli. Udało im się przeprowadzić długi, kontrolowany odwrót z Doliny Rabun na obecną pozycję i zdjąć po drodze sporą liczbę posleeńskich lądowników. Ale teraz pułkownik miał niemiły obowiązek powiedzieć im, że impreza jeszcze się nie skończyła.
— Mówi, że może ją postawić na nogi w dwanaście godzin.
— Niemożliwe — warknęła Indy. — Żeby miał ze sobą choć dwa reaktory!
Reaktory granulkowo-helowe były wyjątkowo bezpieczne — nawet przy całkowitej utracie chłodziwa nie zaczynały topnieć — ale te w SheVie Dziewięć właśnie straciły całe chłodziwo i nie mogły zostać odpalone bez uprzedniego gruntownego przeglądu.
— Ma ze sobą sześć reaktorów — powiedział Mitchell. — Do tego dodatkowe opancerzenie. I brygadę techników. Leci do nas dziewięć sterowców.
— Jezu! — szepnął Pruitt. — To dopiero tempo.
— Garcia robi wrażenie zaradnego — odparł Mitchell. — Ma też ze sobą młodego geniusza, który wprowadzi jakieś ulepszenia. — Spojrzał w górę na sterowiec, który akurat ustawiał się nad skrawkiem płaskiego terenu nie zajętego przez SheVę. — Kiedy ekipa naprawcza weźmie się za robotę, macie się oboje zdrzemnąć. Gdy znów będziemy na chodzie, zrobi się interesująco. Zwłaszcza że jak tylko odpalimy silniki, mamy rozkaz odbić Rabun Gap. Za wszelką cenę.
— Cóż, sir — powiedział McEvoy, unikając ostrzału z Minoga. — Dobrze byłoby mieć tu SheVę, ale żadnej nie mamy.
— Nie, nie mamy — zgodził się ponuro Tommy; kolejny pocisk z lądownika trafił jednego z Kosiarzy z kompanii Charlie. — Majorze O’Neal?
— Dostajecie, Sunday — odparł Mike. Większa część batalionu skręciła już za wzgórze i zbliżała się do tego, co pozostało z Muru. Kiedyś był to sześciopiętrowy betonowy potwór najeżony działami. Teraz okolica wyglądała jak po najeździe świstaków, które postanowiły ją zniwelować; nie licząc małego kanału, cała przełęcz została zrównana z ziemią.
— Tak, sir — odpowiedział spokojnie niedawny podoficer. — Kończy nam się też amunicja. Ale myślę, że mając wsparcie, damy radę go „zdjąć”. Proszę o ogień całego batalionu, jeśli wolno.
— Im więcej, tym lepiej? — odparł sucho dowódca batalionu. — Widzę, do czego pan zmierza. — Sprawdził wykres zwiadu; w zasięgu wzroku batalionu nie było żadnych wrogich sił, wszyscy mogli więc otworzyć ogień do Minoga. — Ogień, teraz!
— On go musi naprawdę lubić — powiedział Duncan, kiedy w jego polu widzenia rozbłysła ikona celownika. Znajdowała się za nim; obrócił się i opadł na kolana, kiedy cały batalion otworzył ogień w jeden punkt na pancerzu lądownika.
— Minoga? — spytał Stewart. — Ja też bym go namierzył, choćby po to, żeby zabić jednego bystrzejszego Wszechwładcę.
— Nie, Sundaya. Ile razy oddawał komuś do dyspozycji cały batalion?
— Nieczęsto — przyznał oficer rozpoznania.
Kiedy trzysta karabinów batalionu dołączyło się do ognia Kosiarzy, wywołało to pożądany skutek. Pancerz nad jednym z gniazd broni najpierw zniknął pod ogniem Kosiarzy, a potem, kiedy działka grawitacyjne dobrały się do magazynu amunicji, rzygnął płomieniem.
Lądownik pospiesznie odskoczył na południe, aby osłonić swój słaby punkt, i zaczął strzelać jednocześnie w kierunku głównych sił batalionu i Kosiarzy. Ale już było po nim; w pewnej chwili gwałtownie opadł i runął na zbocze góry, a potem stoczył się w dół.
— Dlaczego wszyscy stoją i się gapią? — spytał O’Neal. — Zmiana planu. Charlie, zwrot na północ. Bravo, zwrot na południe. Podłużny szyk z Kosiarzami. Ranni, dowódcy i sztab do środka. Zwiad, ustalić, jak ten oolt’ondar dostał się na górę; jeśli jest tam jakaś ścieżka, zniszczyć ją.
Popatrzył na wciąż stojących nieruchomo żołnierzy i westchnął.
— No, ruszać się.
— Nie podoba mi się ten cały O’Neal — powiedział Tulo’stenaloor, czytając zapisy łączności przekaźników. — Jak na mój gust, o wiele za szybko myśli.
— Tak, estanaarze — powiedział nieswoim głosem oficer wywiadu.
— O co chodzi? — Dowódca wyraźnie wyczuwał, że S-2 czegoś mu nie powiedział.
— Sprawdzałem jego przeszłość — powiedział oficer, wywołując dane dowódcy ludzi. — Odniósł imponujące sukcesy w obronie wielu rejonów, odkąd zaczęliśmy lądować na tej planecie. Jego oddział był o wiele skuteczniejszy, a zarazem poniósł mniejsze straty niż wszystkie inne oddziały metalowych threskreen, „pancerzy wspomaganych”. Jednak jego sława pochodzi jeszcze sprzed okresu lądowań na tym świecie.
Tulo’stenaloor odwrócił się i popatrzył na informacje, które wywołał oficer. — A skąd?
— Odegrał kluczową rolę w sukcesie ludzi na Aradanie 5.
— Och. — Wódz zamilkł i ostrożnie złożył trzepoczący grzebień. — Na czym ona polegała? — spytał cicho.
— To… — Oficer przerwał. — To jego oddział metalowych threshkreen wyłonił się z morza na promenadę. Co więcej, to on osobiście zniszczył Az’al’endaia, odpalając ładunek jądrowy na burcie okrętu oolt’ondaia. I to ręcznie.
— Jak to się stało, że jeszcze żyje? — zasyczał cienko estanaar.