Выбрать главу

Pociski były wystrzeliwane seriami, o wiele szybciej niż z jakiegokolwiek karabinu maszynowego, i żeby spowodować efekt wybuchu stu kilogramów TNT, potrzeba było energii, i to dużej.

Energia ta miała pochodzić z samych pocisków. „Standardowe” ładunki miały w podstawie kropelkę antymaterii, wystarczającą, by napędzić pocisk, a nawet przelać nadwyżkę do akumulatorów pancerza. Ale ludzie nie znali technologii wytwarzania ultra-miniaturowych systemów utrzymywania antymaterii, a blokada Ziemi odcięła dopływ galaksjańskich technologii, tak więc gdy „standardowe” pociski stały się rzadkością, zaczęto stosować procedury „awaryjne”, napędzając broń własną energią.

A w ten sposób zużywało się jej bardzo dużo.

Mike obserwował przez chwilę, jak jeden z pancerzy pobrał całą energię, po czym, zanim technik z mozołem doczołgał się do następnej pozycji, poziom jego zasilania zaczął wyraźnie opadać i wskaźnik akumulatora antymaterii zaświecił na żółto.

— Jestem otwarty na sugestie — powiedział, starając się nie zdradzać znużenia.

— Już odstrzeliwujemy Wszechwładców — odparł Duncan.

Normalsi, którzy stanowili trzon posleeńskiego natarcia, mieli inteligencję niższą od ludzkiej, ale dowodzący nimi Wszechwładcy nadrabiali ich braki. Ponieważ batalion był niemal niewidoczny w swoich okopach i normalsom trudno było go ostrzeliwać, Wszechwładca śledził, w którym miejscu brała początek struga wystrzeliwanego przez ludzi srebra, i wówczas namierzał cel. A wtedy wszyscy normalsi, nie tylko ci należący do niego, robili to samo i w stronę ukrytych pancerzy leciał dosłownie grad pocisków.

Żeby sobie z tym poradzić, ludzie wysłali pancerze zwiadowcze — używające broni o mniejszej prędkości wylotowej, przez co była niemal nie do wykrycia — na wzgórza po obu stronach, żeby stamtąd wyszukały w ciżbie dowódców i odstrzeliły ich.

Jednak Wszechwładcy stawali się widoczni dopiero wtedy, gdy schodzili ze swoich tenarów. Ponadto jeśli ich grzebienie nie były nastroszone, trudno ich było odróżnić od zwykłych żołnierzy.

— Wybieramy najmądrzejszych Wszechwładców — powiedział Mike. — I to już od lat.

— Chyba tak — odparł Duncan.

— Jeśli takie mają być efekty, to moim zdaniem to był marny pomysł — powiedział Stewart i nagle wrzasnął.

— Wszystko w porządku? — Mike sprawdził odczyty. Broń Stewarta została uznana za zniszczoną.

— No, myślałem, że już wszystko widziałem — odparł wolno Stewart — ale to naprawdę niesamowity widok, kiedy posleeński pocisk wlatuje do lufy w tym samym momencie, w którym jeden z naszych pocisków ją opuszcza.

— Wszystko w porządku?

— No, jeszcze mam rękę. — Pancerze dowództwa nie miały wysięgników, więc dowódcy i sztabowcy wystawiali swoje karabiny z okopów.

— Energii starczy nam jeszcze na jakieś cztery godziny — powiedział Duncan, wracając do tematu. Karabiny niemal same strzelały, więc zabijanie Posleenów w tych okolicznościach nie wymagało wybitnej podzielności uwagi.

— Jest tu niedaleko ukryty skład — powiedział cicho Mike. — Jest w nim zapas standardowych pocisków nawet dla całego batalionu. I pakiet antymaterii.

— Tak? — zdziwił się Duncan. — Na mapach nie ma żadnego składu.

— Bo to nieoficjalny skład.

— Aha.

Mike skrzywił się.

— Problem oczywiście polega na tym, jak do niego dotrzeć.

— Gdzie to jest?

5

Niedaleko Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
05:18 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 28 września 2009

Mueller zsunął się po błotnistym zboczu i opadł na parapet przed jaskinią, po czym szybko wyciągnął przed siebie karabin.

Grota, którą Papa O’Neal nazywał Składem Cztery, znajdowała się w niemal pionowym, porośniętym drzewami zboczu. Podczas poprzedniej wycieczki Mueller i Mosovich starannie unikali pytań, w jaki sposób starszy O’Neal wniósł tam dziesiątki ciężkich skrzyń. Na tej samej wycieczce, kiedy wychodzili z groty, zaatakował ich dziki Posleen, dlatego Mueller wolał teraz zachować ostrożność.

Pierwszą rzeczą, którą zauważył, były zamknięte metalowe drzwi; poprzednim razem skład był otwarty. Ogólnie rzecz biorąc, był to raczej dobry znak, zwłaszcza że co jakiś czas w okolicy spadały atomówki.

Problem polegał jednak na tym, że po tej stronie drzwi nie było żadnych zamków.

Mueller był zmęczony, więc powoli zbierał myśli. Brał provigil, ale ten środek tak naprawdę nie pozwalał tylko człowiekowi zasnąć, za to w dalszym ciągu pozostawiał go „głupim ze zmęczenia”. Wreszcie Mueller załomotał kolbą do drzwi.

— Jest tam kto?

* * *

Cally usiadła, słysząc łomotanie i stłumiony głos dochodzący zza drzwi. Brzmiał jak ludzki głos, ale to mógł być jakiś bardzo sprytny Posleen.

Podniosła steyra i podeszła do drzwi.

— Kto tam?

— Cally?

— Tak, kto tam?

— Mueller! Otwieraj.

Cally odłożyła karabin i otworzyła drzwi, jednocześnie doprowadzając się trochę do porządku.

Mueller patrzył na nią przez chwilę, a potem zamknął ją w niedźwiedzim uścisku.

— Jezu Chryste! Myśleliśmy, że już po tobie.

Cally otarła łzy z oczu, i kiedy pozostali zeszli z urwiska i wśliznęli się do jaskini, zaczęła ich wszystkich po kolei ściskać.

— Wendy, udało wam się!

— Dzięki szczęściu i paru cholernie dziwnym rzeczom — odparła dziewczyna, odwzajemniając uścisk. — Gdzie Papa?

Cally pokręciła tylko głową, znów ocierając łzy i patrząc na zmartwioną minę nieznajomej kobiety, która weszła jako ostatnia.

Wendy odwróciła się i popatrzyła na nią.

— Shari…

— Shari? — spytała Cally. Kobieta była o połowę młodsza od tamtej, która przyjechała do nich na farmę i zakochała się w jej jeszcze starszym dziadku. Ale ta twarz… — Shari?! O Boże, Shari!

— W porządku, kochanie — odparła kobieta z kamienną twarzą. — Wszyscy musimy kiedyś umrzeć.

— Nie, nie w porządku! — powiedziała Cally, biorąc ją za ręce. — My… rozmawialiśmy, kiedy Posleeni zaatakowali. On… nie mógł się doczekać, kiedy przyjedziesz, aby z nami zamieszkać. Ja też. Tak mi przykro!

— To chyba ja powinnam ciebie pocieszać — powiedziała Shari i rozpłakała się — a nie na odwrót.

— Musimy położyć dzieci — przerwała im stanowczo Elgars. — Potem porozmawiamy.

Cally pokazała im skrzynie ze sprzętem obozowym, kocami i podpinkami do poncz, a potem włączyła elektryczny piecyk. Wszystkie dzieci, nawet Billy, kiedy tylko dostały suche ubrania i zajęły wygodne miejsca, natychmiast zasnęły.

— Jak tu dotarliście? — spytała Cally.

— Na piechotę — odparł Mueller, ściągając z jękiem buty. — Przez ostatnie dziesięć kilometrów dzieciaki były jak martwe, musieliśmy je nieść.

— Mamy dużo do opowiadania — powiedziała Wendy. — Ale najpierw ty powiedz, skąd się tu wzięłaś i czy wiesz, co się dzieje?

— Kiedy zrobiło się kiepsko, poszliśmy do bunkra — powiedziała wolno Cally; widać było, że opowiadanie tej historii przychodzi jej z trudem. — Posleeni szli w górę doliny… a nad nimi latało coś, co wyglądało jak latające spodki. Potem, kiedy pojawił się lądownik, Papa kazał mi się schować; on miał iść tuż za mną. Nagle coś błysnęło. Stałam w drzwiach wewnętrznego schronu i poczułam, jakby coś mnie wepchnęło do środka. Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam, że główne przejście zawaliło się. Wyszłam bocznym wyjściem; wprawdzie też było zasypane, ale udało mi się jakoś przecisnąć. Dolina była… zdemolowana, wszystko po prostu… zniknęło. To musiała być atomówka czy coś podobnego. Lądownika i Posleenów już nie było, a bitwa w Gap ustała. Pomyślałam, że to bardzo niedobrze. Potem poszłam do bunkra i znalazłam… No, odkopałam trochę gruzu i znalazłam rękę Papy. Była zimna.