Cally umilkła i potrząsnęła głową.
— Nie będę ryczeć jak dzieciak, bo mój dziadek nie… nie żyje — zaszlochała. — Na tej nędznej planecie przez ostatnie lata zginęło pięć miliardów ludzi, więc nie będę opłakiwać jednego więcej!
— Nieprawda, będziesz — powiedziała Shari, nachylając się i biorąc ją w ramiona. — Nie płaczesz nad nim, płaczesz nad sobą i nad tym, że jego już tu nie ma. Płaczesz nad swoją stratą.
— Chcę, żeby wrócił! — krzyknęła Cally. — Miał nie umierać! Potrzebuję go!
— Ja też chciałabym, żeby wrócił — powiedziała Shari. — Ja też.
— Drań zostawił mnie w samym środku cholernej wojny atomowej — załkała Cally.
— No, można tak powiedzieć — odezwał się Mueller, mieszając w garnku liofilizowanego kurczaka z makaronem.
— Co to znaczy? — warknęła Cally.
— Zawsze wiedziałem, że stary był twardy, i miałem rację. Trzeba było atomówki, żeby go „załatwić”.
— Och, Mueller. — Cally zaśmiała się przez łzy.
— Pójdziemy tam i obejrzymy ciało — powiedziała Wendy.
— Po co? — warknęła Elgars. — Chodzenie po ciało, które Posleeni prawdopodobnie już zjedli, nie wydaje mi się z taktycznego punktu widzenia słuszne.
Shari odwróciła się do niej z wściekłością, ale Mosovich szybko położył dłoń na jej ramieniu.
— Pani kapitan, z taktycznego punktu widzenia to nie jest dobra decyzja, ale z innych powodów jest. Najlepsze formacje nie zostawiają nikogo ani żywego, ani martwego. To tylko piętnastominutowy spacer. Będziemy też mieli okazję dobrze rozejrzeć się po dolinie, przecież naszym zadaniem jest przeprowadzenie rozpoznania.
Elgars zmarszczyła brwi, a potem pokiwała głową.
— Dobra, zgoda. Jeśli pozwolą na to warunki. Ale ktoś musi tu zostać, żeby pilnować dzieci; nie weźmiemy ich ze sobą.
— Ja zostanę — powiedziała Shari.
— Widzę, że masz broń — zauważyła Cally, ocierając oczy i chętnie porzucając temat śmierci dziadka. — Nosisz ją tak, jakbyś wiedziała, jak się nią posługiwać. Pewnie po drodze trochę się działo, co?
— Podmieścia już nie ma — odpowiedziała Wendy. — Wyszliśmy przez podziemia. W dziale upraw znaleźliśmy kilka… dziwnych urządzeń zainstalowanych przez Indowy.
— Częściowo wyjaśniła się tajemnica moich cudownych ponownych narodzin — wtrąciła sucho Elgars. — Najwyraźniej to właśnie tam mnie „odbudowano”.
— I ciebie też? — Cally zwróciła się do Shari.
— Mocno oberwałam, kiedy uciekałyśmy — odparła kobieta.
— Pocisk igłowy przeszedł przez kręgosłup i brzuch — wyjaśniła Wendy. — Było mnóstwo krwi.
— Kiedy potem obudziłam się w purpurowej komnacie — ciągnęła Shari — wyglądałam już tak jak teraz.
— Wyglądasz… dobrze — szepnęła Cally i znów zaczęła płakać.
— Co się stało?
— Pomyślałam… że Papie bardzo byś się spodobała — odparła, z trudem odzyskując panowanie nad sobą.
— Och, przedtem też mu się podobałam. Aż nie do wiary, jak bardzo.
— Nigdy tego nie zrozumiem — powiedział Mueller, kręcąc głową. — Najstarszy facet w grupie podrywa laskę. A teraz? W tej jaskini siedzą cztery kobiety, a ja muszę gotować!
— Och, zamknij się, stary zgredzie — roześmiała się Cally. — Gdzie znalazłyście tych dwóch pasożytów?
— Niedaleko stacji hydrologicznej Coweta — odparła Wendy, również się śmiejąc. — Wpadłam do rzeki i akurat gramoliłam się na brzeg, starając się nie zamoczyć broni; w mokrej koszuli wyglądałam jak dziewczyna z kalendarza Packed and stacked. A Mueller naturalnie był z tego bardzo zadowolony.
— Kazano nam dokonać rozpoznania ruchów Posleenów — powiedział Mosovich. — Ale poruszali się szybciej niż my byliśmy w stanie, a drogi na północ zostały odcięte. Uznałem, że gdyby nam się udało zabrać stąd parę rzeczy, moglibyśmy pójść wzdłuż gór Tennessee przez Północną Georgię i znaleźć jedną z przełęczy, które jeszcze się bronią, a potem może zdobyć jakiś transport z powrotem na bezpieczne tereny.
— Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, jak tu jest gorąco, było już za późno, żeby zawracać — podjęła Wendy, rysując dłońmi w powietrzu atomowego grzyba. — A dzieci potrzebowały ubrań, żeby przeżyć taką pogodę; na zewnątrz robi się naprawdę paskudnie.
— No, tu wszystkiego jest w bród — odparła Cally. — Jedzenia, koców, nawet plecaków. Tak samo jak amunicji i materiałów wybuchowych, nie ma tylko broni.
— Broń mamy — powiedział Mosovich. — Mamy też tyle amunicji, ile daliśmy radę unieść. Brakuje nam tylko jedzenia i sprzętu obozowego.
— A więc chcecie iść dalej? — spytała Cally.
— Prawdopodobnie będziemy musieli — odparł Jake, kiwając głową. — Gap jest utrzymywane przez oddział pancerzy wspomaganych — przy okazji, to oddział twojego taty — ale… nie wiem, jak długo będą się bronić, a jeśli nawet dadzą radę, nie bardzo widzę, kto miałby ich odciążyć. Pod Dillsboro jest jednostka piechoty i postrzelana SheVa, ale bliżej niczego nie ma. — Przerwał i wzruszył ramionami. — Myślę, że oddział twojego taty ma tylko spowolnić marsz Posleenów.
Cally pokiwała w zamyśleniu głową.
— O tatę się nie martwię. Bywał w sytuacjach bez wyjścia chyba częściej niż ktokolwiek na świecie i zawsze mu się udawało. Cała reszta jego oddziału może nie przeżyć, ale on wyjdzie z tego cało. Pewnie, zawsze jest możliwość, że zginie, ale nie postawiłabym… Chciałam powiedzieć, że nie postawiłabym naszej farmy, ale jeśli ktoś chce czterdzieści hektarów radioaktywnej pustyni…
— A skoro o tym mowa — przerwał jej Mueller — mamy przekaźniki. Możesz z nim porozmawiać, jeśli chcesz.
— To interesujący pomysł, ale nie chcę go rozpraszać. — Nawet we wzmocnionej betonem jaskini bardziej czuli niż słyszeli huk odległych eksplozji. — Po prostu… dajcie mu znać, że żyję.
— Majorze O’Neal?
Mike’a zaczynała już boleć ręka. Wprawdzie podtrzymywała ją zbroja, ale trzymanie ręki tak długo nad głową było męczące. Nie tylko zapasy energii topniały w oczach; kończyła się również amunicja. Bitwa pochłonęła już ponad sześćdziesiąt milionów pocisków; wszystkie pancerze musiały uzupełniać pokładowe zapasy co najmniej raz, a w jednym przypadku nawet dwa razy. A tymczasem Posleenów nie ubywało.
— Tak? — zapytał ze znużeniem. — Znowu masz jakieś straszne wieści?
— W żadnym wypadku nie są straszne, sir, raczej mieszane. Cally O’Neal żyje. Nawiązała kontakt ze starszym sierżantem sztabowym Mosovichem ze zwiadu Floty. Oboje, wraz z paroma innymi uchodźcami, znajdują się w schronieniu niedaleko farmy pańskiego ojca.
— A tata? — spytał Mike, podejrzewając już, dlaczego wiadomości są mieszane.
— Pański ojciec został uznany za zmarłego, sir — odparł bezbarwnym tonem przekaźnik.
Mike zmarszczył czoło.
— Uznany za zmarłego?
— Tak, sir, ostatni raz widziano go w bunkrze, obok którego eksplodował lądownik.