Выбрать главу

Jego oficjalny tytuł brzmiał „Specjalny Doradca DowArKon ds. Bezpieczeństwa Informacji”. To on ustalił, że dziesiąty korpus został zhackowany, i wpadł na pomysł, co zrobić, by to naprawić. Od tamtej pory Horner zawsze miał go w zasięgu ręki, zwłaszcza że jego komputerowe umiejętności kończyły się na napisaniu dokumentu. Ufał swojemu supermolowi i lubił go, a Nix ze swojej strony wiele razy albo odpierał ataki hackerów, albo wykrywał je, zanim stały się groźne.

— Niech mi pan powie, dlaczego pan uważa, że sieć przekaźników została naruszona — powiedział generał, uśmiechając się i nie odrywając wzroku od ściany.

— Jak już mówiłem, sir, były pewne oznaki, jeszcze z czasów walk jedenastej dywizji pancerzy wspomaganych w Nebrasce, że Posleeni albo są wszechwiedzący, albo czytają jej pocztę — odparł pułkownik. — Darhelowie gwarantują, że łączność przekaźnikowa jest nie do złamania, i z tego, co wiem, żadna ludzka grupa dotąd jej nie złamała. Ale gwarantowali też, że będziemy wspierani zaopatrzeniem. Udzielili nam wielu gwarancji, które okazały się nic niewarte. Nie mam żadnych konkretnych dowodów, sir. To właściwie tylko przeczucie, ale…

— Siły O’Neala najwyraźniej wpadły przy lądowaniu w zasadzkę. Posleeni namierzali konkretnie promy z zaopatrzeniem.

— To mógłby być dowód, sir — powiedział pułkownik i zmarszczył czoło, zerkając na urządzenie na nadgarstku generała.

— Zdaję sobie sprawę, pułkowniku — generał skrzywił się — że oni wiedzą, że my wiemy, iż oni wiedzą.

— Tak jest, sir.

— Ograniczenie emisji prawdopodobnie nic nie da, ale tak właśnie zrobimy. Proszę się tego pozbyć. — Podał pułkownikowi swój przekaźnik. — Proszę to schować w jakimś sejfie daleko stąd i podać mi telefon. Muszę zadzwonić w kilka miejsc.

— Co zrobimy w sprawie piechoty mobilnej, sir? — spytał Nix.

— Nie będziemy tego omawiać w obecności przekaźnika — powiedział Horner i uśmiechnął się z zaciśniętymi ustami. — To pierwsza rzecz, jaką zrobimy dla piechoty.

— Tak jest, sir. A druga?

— Proszę mnie połączyć z SheVą.

* * *

— Wstajemy, Pruitt, wstajemy.

Pruitt był nowy, kiedy załoga obejmowała SheVę Dziewięć, ale szybko zauważył pewien defekt jej budowy. Chociaż kwatery załogi były niemal luksusowe w porównaniu z warunkami piechociarzy czy czołgistów, znajdowały się w połowie wysokości wieży. Aby zająć swoje stanowisko, trzeba było gnać trzydziestometrowym korytarzem, a potem zejść po dwóch drabinach. Zwykle nikomu to nie przeszkadzało, ale teraz, po dwóch dniach walki z posleeńskimi okrętami, które pojawiały się bez ostrzeżenia, była to niemal katastrofa.

Ponadto Pruitt nie mógł spać w swoim fotelu. Z sobie tylko znanych powodów siły naziemne Stanów Zjednoczonych nie pomyślały o rozkładaniu foteli. Pruitt słyszał plotki, że niektórzy je wykręcali, ale nie miał na coś takiego ani czasu, ani chęci. Wpadł za to na lepszy pomysł.

Odwiedził jeden ze sklepów „zaopatrzenia wojskowego”, które pojawiały się jak grzyby po deszczu dookoła każdej bazy, i kupił kilka rzeczy, które według niego mogły się przydać. Jednej z nich właśnie używał.

Obrócił się w polowym hamaku na drugi bok i jęknął.

— Zostaw mnie.

— Szybko, Pruitt. — Indy szturchnęła go mocno w żebra. — Lądowniki na horyzoncie.

Zareagował, jakby dźgnęła go poganiaczem bydła; wyskoczył ze śpiwora i dopiero w połowie drabinki dzielącej go od centrum dowodzenia uświadomił sobie, że w ogóle wstał. I że ktoś się z niego śmieje.

— Żartowałam, śpiochu. Ale musimy jechać.

— Co znowu? — Pruitt spojrzał na zegarek i potrząsnął głową. — Sześć godzin? Naprawy już skończone?

— Nie wszystkie, ale to nie będzie miało znaczenia, jeśli się stąd nie ruszymy.

— Dlaczego?

— Powiedzmy po prostu, że służba w piechocie mobilnej to syf.

* * *

— W porządku, generał Keeton mnie też obudził.

Major Mitchell wyglądał tak, jakby w ogóle nie spał. Ale po dwóch dniach ciągłych działań bojowych nie było w tym niczego dziwnego.

Spotkanie mające na celu przedyskutowanie planu kontrataku SheVy odbywało się w centrum dowodzenia; było to jedyne odpowiednio duże miejsce, ponadto były tu ekrany do rzutników i dość krzeseł i podwyższeń, żeby wszyscy mieli gdzie usiąść.

Oprócz załogi SheVy byli major Chan, jej najstarszy podoficer i pan Kilzer. Wszyscy poza tym ostatnim, który miotał się jak fretka na cukrowym haju, wyglądali, jakby jeszcze spali.

Mitchell ziewnął i wskazał wyświetloną mapę.

— Piechota mobilna została zaatakowana przy lądowaniu i kończy się jej zasilanie. Za dwie godziny będą musieli wycofać się z Gap i zdobyć uzupełnienia. Potem będą musieli zdobyć Gap na nowo, a żeby to zrobić, potrzebują atomówek. Zgadnijcie, kto ma jedyne atomówki w promieniu ośmiuset kilometrów?

Reeves podniósł rękę.

— Panie majorze, nawet gdyby między nami a nimi nie było Posleenów…

— Jest ich w przybliżeniu jeden koma dwa miliona.

Spokojny zazwyczaj kierowca przełknął ślinę i pokiwał głową.

— Tak, sir, ale nawet gdyby ich nie było, nie dalibyśmy rady zajechać aż tak daleko w… Ile mamy czasu?

— Musimy być we Franklin… — major spojrzał na zegarek — za sześć i pół godziny.

— To niewykonalne — warknął Pruitt. — Jechaliśmy tutaj z Franklin prawie cały dzień. Sir — dodał po chwili.

— Mimo to… — Mitchell uśmiechnął się lekko do zgromadzonych w centrum dowodzenia.

— W porządku, sir — powiedziała Indy. — Trudne rzeczy robimy od ręki. Dzięki panu Kilzerowi — kiwnęła głową projektantowi, który odpowiedział jej tym samym — i brygadzie jesteśmy już niemal naprawieni i znacząco przezbrojeni. Ale potrzebujemy czasu. Musimy przejechać przez Rocky Knob Gap albo Betty — niech Bóg ma nas w swojej opiece, jeśli to będzie Betty — żeby dotrzeć do miejsca bitwy. A raczej nie jesteśmy w stanie śmigać po tych wzgórzach.

— Jak rozumiem, macie pewne doświadczenie w zjeżdżaniu z nich — powiedział projektant, uśmiechając się wesoło.

— Bez żartów — prychnął Pruitt. — Pana tam nie było, inaczej by się pan nie śmiał. Poza tym, sir, jest jeszcze drobna przeszkoda w postaci jednego koma dwa miliona Posleenów.

— Wciąż mamy zgodę na użycie broni jądrowej — powiedział poważnie major Mitchell. — I dostaliśmy dodatkowe pociski.

— Dobrze, możemy ostrzelać zgrupowania, które nie są w kontakcie z siłami ludzi, sir — powiedział rozsądnie Pruitt — ale co z tymi, które są? — Wskazał miejsce na mapie, gdzie niebieskie i czerwone linie spotykały się w połowie drogi do Rocky Knob Gap. — Tych Posleenów nie możemy ostrzelać.

— Nie, ale możemy ich zaatakować — rzucił Kilzer.

— Jasne, świetny pomysł!

— Ja mówię poważnie. Po to macie ulepszenia. Przedni pancerz jest grubszy niż M-1A4; praktycznie jesteście odporni na ogień działek plazmowych, wytrzymacie też większość trafień hiperszybkimi rakietami…

— „Praktycznie”? — przerwała mu Indy. — „Większość”?

— Do tego dochodzi spryskiwacz — ciągnął projektant. — To powinno wam dać co najmniej o dziesięć procent większą szansę przeżycia…

— Co?! — Pruitt zrobił wielkie oczy.

— Och, nie zachowujcie się jak dzieci! — powiedział Paul. — To najlepiej opancerzona rzecz na ziemi; pora, byście to sobie wreszcie uświadomili!