Выбрать главу

Mitchell złapał Pruitta za kołnierz, zanim zdążył zerwać się z fotela, ale cywil najwyraźniej nie miał pojęcia, co takiego powiedział.

— Panie Kilzer, podczas tego odwrotu zaliczyliśmy więcej zestrzeleń niż jakakolwiek SheVa w całej swojej karierze. A więc jeśli ktoś z nas „zachowuje się jak dziecko”, prawdopodobnie ma powody.

— Nie mówię, że trzeba w nich wjechać, plując ogniem — sprzeciwił się Paul — ale…

— Nie — warknęła Indy.

— Dobrze, dobrze, ale damy wsparcie dywizji, która już nawiązała kontakt z wrogiem, zneutralizujemy wrogie siły przechodzące przez Rocky Knob Gap, a potem ruszymy skokami razem z dywizją. Większość brygady naprawczej, która właśnie się formuje w jednostki naziemne, pojedzie za wami.

— A Rocky Knob?

— Kiedy spaliście, posiedziałem trochę nad mapami — powiedział cywil, wywołując trójwymiarowy plan okolicznych gór. — Nie możecie przejechać przez Rocky Knob; ta droga jest nam potrzebna do przerzucania wsparcia i sił bojowych…

— Mówimy na to „chrupki” — wtrącił Pruitt.

— Dobra, droga jest potrzebna dla chrupków. Musicie znów przejechać przez Betty Gap.

— Nie — powiedział Reeves, wstając. — Prędzej zdezerteruję!

— To nie będzie wyglądało tak samo, jak ostatnim razem — powiedział Paul. — Mam kilka pomysłów, które dopracuję po drodze.

— Ja tam nie jadę — oznajmił Pruitt. — Nie będę znów się ślizgał w SheVie.

— Coś wymyślę — powiedział ostro Paul. — Umiem rozwiązywać problemy. Ja się tym zajmę, a wy będziecie zestrzeliwać posleeńskie okręty. A może wy rozwiążecie problemy i wtedy się zamienimy; całkiem nieźle daję sobie radę z celownikiem. Rocky Knob jest dla nas zamknięta.

— Czy ktoś ma jakiś inny pomysł, jak dojechać do Franklin na czas? — Mitchell popatrzył na ponure twarze zgromadzonych, a potem pokręcił głową. — Połączę się z generałem Keetonem, żebyśmy mogli się zgrać z chrupkami na drodze. Czy są jakieś uwagi albo pytania?

— Tylko jedna rzecz — powiedział Pruitt. — Pan Kilzer ma chyba problemy z zaimkami. Cały czas powtarza „my”.

— No bo ja jadę z wami — powiedział Paul. — Wszystkie te systemy są całkowicie eksperymentalne. Jeśli coś nawali, będę na miejscu, żeby to naprawić.

— O cholera.

6

Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
12:00 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 28 września 2009

Tommy podniósł wzrok znad odczytów stanu amunicji, kiedy major przeskoczył nad bocznymi umocnieniami stanowiska bojowego Kosiarzy.

Znajdowało się ono około stu metrów za główną linią obrony, niedaleko okopu dowództwa batalionu. Podobnie jak reszta żołnierzy, Kosiarze wykopali sześciometrowej szerokości rów, nieco płytszy z tyłu.

Jeśli tylko dysponowali amunicją, mogli atakować różnego rodzaju ciężką bronią; mieli 75-milimetrowe moździerze do ognia pośredniego i ciężkie działka fleszetkowe do walki z bliska, nie mieli tylko systemów przeciwlądownikowych.

Niestety w ciągu ostatnich dziewięciu godzin wystrzelali całą amunicję, jaką mieli, a potem zebrali większość uzupełnień i również je zużyli. Dwa razy podchodzili pod główną linię obrony, żeby wesprzeć ją fleszetkami, atakowali lądowniki i odpalali moździerze, aż wreszcie zostały im tylko puste skrzynie po amunicji.

Tommy miał jeszcze dwadzieścia kilka magazynków, ale nie pasowały one do broni Kosiarzy, a poza tym dwadzieścia kilka magazynków i tak nie mogło powstrzymać Posleenów. Nie była to pocieszająca myśl, zwłaszcza że zapasy amunicji całego batalionu w błyskawicznym tempie topniały.

— Poruczniku — powiedział Mike, zsuwając się w błoto na dnie okopu. Lekki deszcz przestał już padać, ale zdążył wypełnić wszystkie okopy kilkoma centymetrami śliskiego pomarańczowego błota, słynnej „georgijskiej czerwonej gliny”. Batalion tracił energię między innymi na to, by pancerze nie ugrzęzły w błocie.

— Panie majorze — odparł Tommy.

— Oglądał pan odczyty batalionu? — spytał dowódca.

— Aha.

— Mam pomysł na kontynuowanie tej misji.

— Jaki to pomysł, sir?

— W pana głosie słychać złość, poruczniku.

Chociaż z powodu pancerza nie było tego widać, Tommy przysiągłby, że O’Neal jest rozbawiony.

— Cóż, sir, lubię zabijać Posleenów, ale nienawidzę dawać im się zabić tylko dlatego, że skończyła mi się amunicja. Tego rodzaju sytuacje zawsze mnie irytują.

— W takim razie mam dla pana dobrą wiadomość. Pan i pana ludzie uratujecie nam wszystkim tyłki.

— To świetnie, sir. Czy to się łączy z zabijaniem Posleenów?

— Możliwe, ale głównie z dźwiganiem ciężarów. Pana oddział używał standardowej amunicji, więc macie najwięcej energii z całego batalionu. Chcę was wysłać po amunicję. I po zasilanie.

Tommy rozłożył ręce.

— Ten, kto nosi amunicję, także służy. Przysyłają nam uzupełnienia?

— Nie, ale przypadkowo niedaleko stąd znajduje się dość duży magazyn z wyposażeniem pancerzy wspomaganych.

— Aha.

— To nieoficjalny magazyn, a więc do chwili, kiedy zaczęliśmy o tym rozmawiać, Posleeni nie powinni o nim wiedzieć.

Tommy skrzywił się, nie mogąc z powodu żelu pokręcić głową.

— Nieoficjalny?

— Cóż, wolałbym, żeby nikt się o nim nie dowiedział, ale jeśli mam do wyboru stanąć przed sądem za stworzenie magazynu na rodzinnej farmie albo stracić cały batalion, nie będę się długo zastanawiał.

— Aha.

— To nie koniec dobrych wiadomości. Pana dziewczyna jest na farmie wraz z grupą cywilów i wojskowych. Może ją pan zaprząc do noszenia amunicji.

Tommy zacisnął zęby i policzył do dziesięciu.

— Mam przyprowadzić tutaj Wendy?! Co ona, do cholery, robi w tym gównie?

— To samo, co moja córka. Próbuje przeżyć — powiedział O’Neal, zdradzając tonem głosu rozbawienie.

— Pana córka?

— Najwyraźniej przeżyła atomówkę, która zabiła mojego ojca. — Mike wskazał na północny zachód. — Są jakieś dziesięć kilometrów w tamtą stronę. Tam się wychowałem.

— O cholera, sir, ja…

— Niech się pan o to nie martwi. — Mike machnął ręką. — Powiedzmy po prostu, że obaj mamy dobry powód, żeby utrzymać tę pozycję. I przeżyć. — Przerwał na chwilę, a potem bezradnie rozłożył ręce. — Ale… jeśli nawet uda nam się odbić przełęcz po tym, jak się wycofamy, prawdopodobnie już stąd nie wyjdziemy. Cholera, nawet nas pewnie nie wyniosą…

— Wysyłają do nas SheVę, sir.

— Tak. Jedna SheVa i milion Posleenów. Przepraszam bardzo, ale, bez urazy, nie sądzę, żeby nawet Dziesięć Tysięcy dało radę, a co dopiero SheVa bez wsparcia. Chodzi mi o to… że kiedy zobaczy pan moją córkę… niech jej pan po prostu powie, że ją kocham. Dobrze?

— Dobrze, sir. — Tommy chciał coś powiedzieć, ale powstrzymała go uniesiona ręka majora.

— Podałem pana przekaźnikowi wszystkie informacje, jakich potrzebuje, na temat magazynu i punktu zbornego — ciągnął O’Neal. — Mamy bardzo mało czasu, więc niech pan natychmiast rusza, jeszcze przed resztą batalionu. Powinien pan trochę odpocząć, kiedy spotka się pan już z tamtą grupą. I swoją panią. — O’Neal wykonał bliżej nieokreślony gest, a potem poklepał porucznika po kolanie pancerza. — Niech pan korzysta, ile wlezie, Tommy. Bóg rzadko daje drugą szansę.

Z tymi słowami wytoczył się z okopu i poczołgał w stronę pozycji batalionu.