Nie po raz pierwszy, ale pierwszy raz tak jasno i wyraźnie, Orostan poczuł przygnębienie. Co za marnotrawstwo, co za niewiarygodne marnotrawstwo. Świetni kessentaiowie, młodzi Posleeni, których on sam wyszkolił, teraz nadawali się tylko na thresh do rozdzielenia między hordę.
— Pancerze przygotowują się do opuszczenia Gap — powiedział wódz. — Niestety mają bardzo dobry plan: zamierzają pozostawić za sobą tylną straż.
— To do nich niepodobne — powiedział Orostan. Nie walczył jeszcze z jednostkami pancerzy, ale bardzo dużo o nich wiedział. Ludzie rzadko poświęcali choćby jeden pancerz, a co dopiero cały oddział.
— Zgoda, ale oni zamierzają wrócić. Czekają, aż działo SheVa zbliży się do Franklin, skąd będzie mogło sięgnąć aż do Gap. Jeśli tam dojedzie, będzie po wszystkim. Równie dobrze będziemy mogli rzucić Buławę.
— Rozumiem — odparł Orostan. — Dostaję raporty z frontu. SheVa została znacząco ulepszona. Nie mogliśmy jej zatrzymać, kiedy odjeżdżała; nie jestem pewien, czy damy radę ją zatrzymać, kiedy będzie wracała.
— Ja mam nieco więcej danych — powiedział Tulo’stenaloor. — Została opancerzona i dodano jej ciężkie uzbrojenie. Ale jest opancerzona tylko z przodu.
— A z boków nie? — prychnął Orostan.
— Z boków tylko przeciwko ogniowi plazmy, i to tylko w konkretnych okolicznościach. Jeśli… urządzicie na nią zasadzkę… — Wódz użył ludzkiego słowa, które nie miało odpowiednika w języku Posleenów.
— Zrobię, co będę mógł, estanaarze — odparł oolt’ondai. — Zrobię, co będę mógł.
Spojrzał na północny wschód i w tej samej chwili zobaczył pierwszą kulę ognia wprost nad wojskami, które szykowały się, aby ruszyć drogą na Rocky Knob Gap.
Zamknął oczy i jego źrenice i wewnętrzne filtry automatycznie ściemniły obraz.
— Cóż — mruknął, kładąc ze złością grzebień na karku. — Teraz wiemy, którędy przyjadą.
7
Cholosta’an tęsknił za swoim gniazdem.
To tam zaczynał życie każdy Posleen; wrzucony do jednej zagrody z innymi pobratymcami, bez przerwy musiał walczyć o przeżycie. Kiedy było mało jedzenia, gniazdo zwracało się przeciwko swoim najsłabszym członkom, a potem zostawały już tylko porozrzucane kości.
W gniazdach kessentaiowie nie różnili się od oolt’os. Nie byli więksi, silniejsi ani mądrzejsi, byli takimi samymi młodymi zwierzętami walczącymi o przetrwanie. A potem nadchodziła Przemiana.
Dla oolt’os nie było to nic wielkiego. Zaczynali nabywać pewnych umiejętności, rozwijać podstawową zdolność komunikacji, ale ogólnie nadal pozostawali tym samym: dużymi, silnymi zwierzętami.
Z kessentaiami było inaczej. W ich umysłach nagle rozbłyskiwały nowe myśli, zupełnie nowy sposób myślenia. Pojawiały się umiejętności, a zaraz potem zrozumienie stojącej za nimi teorii. Potrafili nie tylko używać podstawowego języka, lecz bogatej posleeńskiej mowy. Nieobca im była filozofia, taktyka, inżynieria i umiejętność międzygwiezdnej nawigacji, chociaż wiele tych stworzeń nigdy nie widziało gwiazdy.
Oolt’os walczyli tylko o przeżycie, ale biedni kessentaiowie miewali chwile egzystencjalnej zadumy w samym środku zażartej walki o przetrwanie.
Dopiero wtedy, kiedy wyrastały im grzebienie, zaczynali nabierać masy i zdradzać cechy, które mówiły oolt’os, że są ich panami, kessentaiowie mogli czuć się bezpiecznie.
Ale wówczas wyciągano ich z zagród, dawano im ich pierwszy oolt i wysyłano na śmierć.
W takich właśnie chwilach Cholosta’an tęsknił za zagrodami.
To była jego trzecia klęska. Po pierwszych dwóch przywlókł się do swojego osiedla z resztkami oolt’os i bez żadnych zapasów. Tym razem wiedział, że zostanie ogłoszony kenstainem.
Wszechwładcy dzielili się na dwie grupy: kessentaiów i kenstainów. Według starożytnego zwyczaju, Sieć oceniała czyny kessentaiów i decydowała, co powinni otrzymać w nagrodę, a jeśli kessentaiowie zawiedli Ścieżkę albo sami się od niej odwrócili, zostawali kenstainami. Niektórzy odmawiali wstąpienia na Ścieżkę i od początku wybierali drogę kenstaina. Wykorzystywano ich głównie do zarządzania sprawami hordy pod nieobecność kessentaiów, do których należeli, ale w posleeńskiej hierarchii zajmowali miejsce na samym dole, czasem nawet niżej niż wysokiej jakości oolt’os.
W poprzednich dwóch walkach Cholosta’an należał do olbrzymiej hordy, która uderzyła na umocnienia przeklętych ludzi i została wyrżnięta. Oczywiście w tych warunkach o łupach nie mogło być mowy. Dobrze, że przynajmniej byli blisko miejsca, w którym nie groził im już ten pomiot demonów, ludzka „artyleria”.
Ten atak zaczął się jak marzenie. Taktyka Orostana i Tulo’stenaloora pozwoliła hordzie przeorać ludzi jak nóż. Wbili się tak głęboko, że ludzie nie byli już w stanie się przegrupować.
Potem jednak ludzie po raz kolejny zmienili zasady gry, zaczęli używać antymaterii i zamknęli Gap swoimi niemal niezwyciężonymi pancerzami wspomaganymi.
Kiedy tylko detonował pierwszy pocisk z antymaterią, w jednej olbrzymiej eksplozji światła i ognia niszcząc połowę hordy, Cholosta’an ujrzał swoją przyszłość. I nie zobaczył tam zwycięstwa. Zaczął się szybko wycofywać z niedobitkami swojego oolt, nawet nie oglądając się za siebie.
Pocieszało go jedynie to, że zebrał na tyle dużo łupów i thresh, że nie musiał wracać do gniazda. Zasmucał go jednak fakt, że właściwie wrócił do punktu wyjścia. Jeśli nie znajdzie jakiegoś wielkiego skarbu, na zawsze pozostanie kessentaiem, pierwszym do walki i ostatnim do łupów.
Zaczynało go to naprawdę denerwować.
— Cholosta’anie.
Spojrzał na komunikator i wzdrygnął się; zobaczył identyfikator estanaara, Tulo’stenaloora. Nie chciał z nim rozmawiać — teraz ani nigdy — dlatego zignorował komunikat.
— Cholosta’anie, mówi Tulo’stenaloor.
Tulo’stenaloor spojrzał na odczyty i kłapnął grzebieniem. Ten młody abat musiał uciec zaraz po tym, jak SheVa odpaliła pierwsze pociski, skoro dotarł aż tak daleko; był już przy samej autostradzie 64 i najwyraźniej zmierzał w stronę „bezpiecznego” terytorium. Zasrany mały tchórz.