Duncan, razem ze Stewartem i Pappasem, był z nim od lat, odkąd tylko otrzymał swoją pierwszą kompanię. Przedtem był na Diess, skąd przeniesiono go na Barwhon. A na Barwhon wydarzyło się coś, co sprawiło, że… coś w nim pękło. Świetnie radził sobie z wzywaniem ognia, z wymyślaniem skutecznych planów kierowania bitwą, ale kiedy stawiało się go na linii ognia… zamykał się.
Miał.za to olbrzymie poczucie odpowiedzialności. Postawienie go na czele kompanii Charlie spowoduje, że albo się przełamie, albo na stałe wyłączy.
Poza tym, szczerze mówiąc, gdyby Mike poległ, Stewart mógłby przejąć dowodzenie batalionem. A to mogłoby uratować wszystkim tyłki.
— Duncan — powiedział w końcu. — Jesteś mi na chwilę potrzebny.
— To jakiś koszmar — powiedziała Shari, po raz kolejny o coś się potykając.
Dolina Rabun Gap kiedyś była przyjemnym miejscem; zbocza porastały drzewa, a na dnie rozciągały się pola uprawne. Ale wielokrotne eksplozje jądrowe wszystko to zmieniły.
Drzewa na zboczach zostały nie tylko zwalone, ale i porozrzucane, często nawet daleko w głąb doliny. Między nimi walały się szczątki żołnierzy korpusu, którzy tu zginęli, potrzaskane czołgi, powywracane haubice, ciężarówki i budynki. Do tego dochodziły zwały ziemi i wyrwane przez wybuchy kratery; niektóre eksplozje były tak nisko, że wyrwały glebę aż do macierzystej skały.
I właśnie przez ten nuklearny koszmar brnęli teraz ze swoim ciężkim ładunkiem. Pancerzom szło to dość łatwo; mając nieograniczone rezerwy energii, praktycznie mogły przelatywać nad przeszkodami. Ludzie jednak musieli przeczołgiwać się pod nimi lub nad nimi albo je obchodzić dookoła.
— Niech pani nie marudzi — powiedział Tommy, oglądając się nerwowo na wschód. — Gdyby nie to wszystko, już byśmy mieli towarzystwo.
— Posleeni mogą się przez to przebić — powiedział Mueller, a potem zaklął, kiedy noga ugrzęzła mu w jakiejś dziurze. Skrzynia na plecach spowodowała, że poleciał twarzą w ziemię i przez chwilę nie był w stanie się podnieść. — Cholera.
— Nie pokładać się, sierżancie — parsknął śmiechem Tommy. Odłożył jedną ze swoich skrzyń i wyciągnął potężnego podoficera z dziury jak korek z butelki.
— Wie pan, poruczniku, potrafi pan działać człowiekowi na nerwy — uśmiechnął się żałośnie Mueller.
— Kiedy szliśmy do was, ruszaliśmy z końca doliny — ciągnął Sunday. — Jest tam… ogromna sterta ziemi i śmieci. Przyjrzałem się jej ze szczytu wzgórza; wygląda na to, że lądownik musiał być tuż nad ziemią, kiedy wybuchł. Tak czy inaczej, przez tamto usypisko i zwalone drzewa na wszystkich zboczach trochę to potrwa, zanim Posleeni się tutaj przebiją.
— Hmmm… — mruknął Mosovich. — A więc jeśli nie przyjdą z zachodu, skład powinien być bezpieczny.
— Albo z północy — dodał Mueller. — Tam też jest droga.
— Musieliby się nieźle zgubić — zachichotała Wendy. — To bardzo nędzna droga.
— Nie da się ukryć — przyznał Mosovich. — I bardzo dobrze.
Spojrzał na górę, na którą mieli się wspiąć — była cała pokryta zwalonymi drzewami — i westchnął.
— Jestem za stary na takie pierdoły.
— Sierżancie, dziękuję, że pomogliście przynieść ten sprzęt.
Mosovich nigdy wcześniej nie spotkał sławnego Mike’a O’Neala, i to, co zobaczył, nie zrobiło na nim szczególnego wrażenia, nawet jego dziwny pancerz z hologramem demona na froncie. Cały oddział majora leżał płasko na plecach na zboczu Black Mountain i wyglądał tak, jakby w najbliższym czasie nie był zdolny do jakiegokolwiek działania. Po przytarganiu całego tego draństwa na samą górę widok najwyraźniej zdechłych pancerzy wspomaganych nie był specjalnie budujący.
— Tak jest, sir — odparł. — Właściwie to nie ja tu dowodzę, tylko kapitan Elgars.
— W pewnym sensie — rzekła Elgars, rzucając na ziemią ciężką skrzynię. — Jak wygląda sytuacja, panie majorze?
— Kiedy tylko naładujemy pancerze, będziemy mogli wrócić do Gap. — W chwili, kiedy O’Neal to mówił, ekipa techników już podłączała kable zasilające do generatorów antymaterii. — Ponieważ to standardowa amunicja, nie będziemy potrzebowali tak dużo energii, jak dotąd. A mając dodatkowe pakiety antymaterii, będziemy w stanie walczyć przez co najmniej dwa dni. Zakładając, oczywiście, że przeżyjemy.
W głosie majora można było wyczuć ironię.
— Cieszę się, że mogliśmy się przydać, sir — rzucił sucho Mosovich.
— Wiem, że kompania pancerzy wspomaganych rozwalonych na trawie głupio wygląda — powiedział O’Neal, zdejmując hełm — ale niektóre z nich musieliśmy nieść przez ostatnie sto metrów, gdyż zabrakło nam zasilania. Gdybym sam mógł pójść, poszedłbym, ale Sunday i jego Kosiarze jako jedyni mieli wystarczającą ilość energii, żeby dotrzeć do składu. Jeszcze raz dzięki za pomoc.
Mosovich patrzył, jak żel z pancerza ześlizguje się z włosów majora i skapuje do otwartego hełmu. Oficer był młodszy niż sierżant się spodziewał. Oczywiście był odmłodzony, ale mimo zmęczenia miał w sobie jakąś naturalną młodość.
— Kiedy pan ostatnio odpoczywał, sir? — spytał szorstko.
— Po to właśnie jest provigil, sierżancie — odparł O’Neal, marszcząc brew i spoglądając na dolinę. — Przypuszczam, że pan wie, iż się tutaj wychowałem.
— Tak, sir. — Mosovich zawahał się. — Znałem pana ojca. Mieliśmy wspólnych znajomych. Byłem na jego farmie.
— Rozumiem, że ciało ojca zginęło. — Mike sięgnął do pancernej skrytki i wyciągnął puszkę Skoala. — Tytoniu?
— Nie, sir, dziękuję. Cally mówiła, że znalazła jego ciało w bunkrze, ale kiedy tam poszliśmy, już go nie było.
— No, przynajmniej Cally jest cała. Musicie już wracać. My szybko się przezbroimy i doładujemy, a potem zrobimy tu solidny atak jądrowy. Wewnętrzny skład jest zbudowany z plastalowego pancerza i powinien wytrzymać, może was tylko trochę przysypać. Poinformuję Flotę, gdzie jesteście, tak że… kiedy odbijemy ten rejon, będą mogli was wykopać.
— Chyba nie będzie aż tak źle — powiedziała Elgars. — Zewnętrzny skład wytrzymał już dwa uderzenia.
— Przecież powiedziałem „solidny atak jądrowy”, prawda? — uśmiechnął się krzywo O’Neal. — Co pani powie na sto dziesięć megaton?
— O w mordę! — Mosovicha aż zatkało. — Nic tego nie wytrzyma!
— Uderzenie będzie rozproszone — powiedział major. — Poszczególne rejony dostaną po jakieś dwie megatony. Bomba wybuchnie w powietrzu. Skład bez problemu wytrzyma, ale musicie być w środku, tak samo jak moja córka.
. — Tak jest, sir — powiedziała Elgars. — Cally została, aby bronić fortu. Powinniśmy już wracać.
Wyprostowała się i sprężyście zasalutowała.
O’Neal skinął głową, a potem wolno uniósł dłoń w salucie.
— Do zobaczenia. Powodzenia.
— Wendy… — zaczął Tommy i przerwał.
— W porządku — odparła, głaszcząc przyłbicę jego hełmu. — Nic mi nie będzie — dodała, zaciskając zęby. — I nie obchodzi mnie, co oni wszyscy mówią, ty do mnie wrócisz. Rozumiesz? Nie możesz nie przyjść na własne wesele.
— Rozumiem — odparł; jego głos dudnił we wnętrzu pancerza. — Wrócę.
— Obiecujesz?
— Obiecuję.
— Jak nie przyjdziesz — powiedziała Wendy, znów głaszcząc jego hełm — dam ci w łeb twoim własnym glockiem.