Выбрать главу

Konstrukcję tę wykorzystywano także w pewnych systemach specjalistycznych, z których jednym był „Przeciwlądownikowy Zestaw Zwiększonej Siły Ognia i Opancerzenia MetalStorm”. Broń ta składała się z korpusu czołgu abrams i dwunastolufowego pakietu MetalStorm, montowanego zamiast wieży. Lufy miały kaliber 108 mm, a każda zawierała po sto pocisków przeciwpancernych z odrzucanym sabotem. Po naciśnięciu spustu system wyrzucał z siebie w czasie poniżej jednej minuty tysiąc dwieście pocisków. Spodziewano się, że taka burza zubożonego uranu, tego samego typu i kalibru, jaki opracowano dla abramsów do przebijania sowieckich pancerzy, będzie w stanie poradzić sobie z opancerzeniem posleeńskich lądowników, które często urządzały ludzkim umocnieniom piekło. Niestety, rzeczywistość nie do końca była zgodna z założeniami projektu.

System o nazwie „Malefic”, czyli „Groźny”, faktycznie był groźny, ale tylko dla swojej załogi. Abramsa zaprojektowano z myślą o pociskach 105 mm, ale upgrade do kalibru 120 mm powiódł się, co znacząco zwiększyło siłę ognia. Jednak odpalenie tysiąca dwustu przeciwpancernych pocisków z odrzucanym sabotem w czasie poniżej minuty okazało się… wcale nie najlepszym rozwiązaniem. Wielu czołgistów dezerterowało albo umyślnie się okaleczało, by uniknąć służby w MetalStormach. Bo kiedy dwanaście luf zaczynało pluć zubożonym uranem, sześćdziesięciotonowy czołg skakał jak mikser na nierównym podłożu. Rzucana po całym wnętrzu załoga często doznawała złamania kości; porównywano to do turlania się w beczce żwiru.

Mimo wielkiej siły ognia Malefic się nie sprawdził. Pancerze posleeńskich lądowników były grube, a same okręty były wielkie i rzadko zbliżały się do ziemi. Tymczasem MetalStormy były w stanie wyrządzić poważniejsze szkody jedynie z niewielkiej odległości, a próba zestrzelenia lądownika była wręcz samobójstwem.

Ponieważ jednak wojsko poniosło olbrzymie koszty i wystawiło nawet kilka kompanii Maleficów, zamiast po prostu zdjąć z nich wieże, a korpusy wykorzystać na części, władze postanowiły ich użyć między innymi do rażenia powierzchniowego.

To wymagało jednak innego systemu uzbrojenia. „Dwunastopak” 105 mm słabo nadawał się do zabijania dużej liczby Posleenów, Pociski miały aż za dużą siłę rażenia, a MetalStorm mieścił ich stosunkowo niewiele.

Ponieważ system miał nie tylko wymienną amunicję, ale i lufę, nie było powodu, aby niewolniczo trzymać się kalibru 105 mm. Zaprojektowano więc i wprowadzono do użycia jeszcze większy pakiet kalibru 40 mm.

Projekt wykorzystywał zwykły granat 40 mm, taki sam, jakim strzelał wysłużony Mk-19 Mod 4; był to pocisk w kształcie kuli, składający się z nieco ponad pół kilograma materiału wybuchowego i drutu. Skuteczny zasięg ognia wynosił trzy tysiące metrów; przy uderzeniu pocisk wybuchał, rozrzucając na wszystkie strony kłąb ponacinanego drutu, który zabijał albo ranił wszystkich w promieniu pięciu metrów.

Każdy z „czterdziestopaków” MetalStormu zawierał dwadzieścia tysięcy takich pocisków.

Zamiast dwunastu zamontowano sto luf, a zamiast stu pocisków do każdej lufy załadowano ich po dwieście.

Widać już było masę Posleenów próbujących, mimo ciężkiego ognia piechoty, przecisnąć się przez przełęcz. Obcych wyrzynano tak, że kolejne szeregi musiały się wspinać na stosy zabitych, ale i tak centymetr za centymetrem posuwali się naprzód.

Ale to się wkrótce skończy.

Glenn umieściła krzyżyk celownika na czele kolumny i otworzyła ogień.

To, co bluznęło z luf, wyglądało jak fala ognistych wymiocin. Na każde pięć pocisków jeden był smugowy, a przy takiej szybkostrzelności smugowce nie tylko tworzyły ciągły strumień, ale nakładały się na siebie. Pakiet wypluwał więc ścianę ognia półtorametrowej szerokości, która eksplodowała natychmiast, gdy napotykała jakąś przeszkodę.

Każdego Posleena trafiało jednocześnie kilkadziesiąt pocisków, w wyniku czego dosłownie znikał. Kiedy tylko stało się jasne, że natarcie zostało zatrzymane, Glenn przeniosła ogień wzdłuż drogi, by upewnić się, że objęła ostrzałem całą hordę. Efekt był taki, jakby Posleeni zostali przez jakiegoś rozwścieczonego boga przepuszczeni przez maszynkę do mielenia mięsa.

Niestety, nawet dwieście tysięcy pocisków zużywa się w krótkim czasie, dlatego już po czterech sekundach Wieża Jeden zamilkła. Po chwili Glenn wcisnęła przycisk odrzucania lufy i potężny stalowy pakiet poleciał do tyłu, na pokład SheVy.

— Jestem pusta, ma’am — powiedziała, włączając kołowrót ładowniczy. — Ale za chwilę będę gotowa.

Chan widywała już skutki działania ognia czterdziestopaków, ale mimo to odpowiedziała dopiero po chwili.

— Pewnie, nie ma sprawy. Wieża Dwa?

— Jest Wieża Dwa.

— Podjąć ogień. Trzy, kiedy Dwójka będzie pusta.

— Wieża Trzy, przyjąłem.

Chan przełączyła się z częstotliwości kompanii na interkom SheVy.

— Pułkowniku Mitchell, niedługo zabraknie nam celów.

* * *

Mitchell pokręcił głową, widząc krwawą jatkę na drodze. Urwiska po obu stronach wąskiej szczeliny były zbryzgane na żółto niemal po same szczyty. Czegoś takiego nie widywało się codziennie.

— Kiedy przejście będzie wolne, przenieście ogień nad wzgórze. Mamy tam mało miejsca do manewrów, a chrupki już jadą.

— Zrozumiano, sir. Dobrze by było, gdybyśmy wjechali na następne wzgórze. Według mojej mapy jest stamtąd widok na drugą stronę. Moglibyśmy chyba coś stamtąd zdziałać.

Mitchell parsknął śmiechem i pokiwał głową.

— Zgoda, prawdopodobnie będziemy mieli kłopoty za przejechanie kościoła. Przedzwonię do dywizji i dowiem się, czy nie mogliby zabrać nam z drogi trochę swoich chrupków.

— Tak jest, sir. — Chwila przerwy. — Wystrzelaliśmy wieżyczki od jeden do sześciu i dwanaście. Pozostałe nie mają pola ostrzału.

— Ile potrwa przeładowanie? — spytał Mitchell, patrząc w bok na machającego do niego cywilnego projektanta.

— Jeszcze jakieś trzy minuty, sir — odparła Chan. — Strzelamy o wiele szybciej niż jesteśmy w stanie ładować.

— Chwileczkę — powiedział Mitchell, wyłączając fonię interkomu i marszcząc brew na widok coraz gwałtowniej szych gestów Kilzera. — O co chodzi?

— Obróćcie wieżę — powiedział Kilzer.

— Już obróciła — odparł jadowicie Mitchell i przerwał. — O Jezu.

— Niech się pan nie przejmuje — powiedział Kilzer, machając ręką. — Obmyślałem to dłużej niż pan.

— No to jak, szefie, mam obrócić wieżę? — parsknął śmiechem Pruitt.

— Major Chan. — Mitchell znów włączył interkom. — Obrócimy wieżę tak, żebyście mogli uruchomić resztę działek.

Odczekał chwilę, potem się uśmiechnął.

— Jeśli właśnie wali pani głową w panel sterowania wieżą, niech się pani nie przejmuje. Ja też to robię.

— Dziękuję, sir — odpowiedziała Chan i Pruitt wcisnął odpowiednie przyciski.

* * *

— Powoli, Pruitt — powiedziała Chan, przełączając się na częstotliwość kompanii. — Wieża Pięć, teraz ty. — Struga ognia przemknęła nad pobliską kalenicą. — Chcę spróbować załatwić teren po drugiej stronie.

Kiwnęła głową, kiedy wieża SheVy zaczęła się obracać. Pruitt najwyraźniej dobrze wyczuwał ogień MetalStormów nawet w grubo opancerzonej kabinie sterowania, i obrócił wieżę zaraz po tym, jak Piątka skończyła strzelać. Następnie zrobił to samo, kiedy skończyła Szóstka. A więc major mogła się nie martwić.