Выбрать главу

Sto dziewięćdziesiąta trzecia dywizja mocno ucierpiała, ale sto czterdziesta siódma, w którą był wymierzony drugi atak, praktycznie przestała istnieć. Poniosła straty rzędu ponad pięćdziesięciu procent, i gdyby nie jedna z rezerwowych dywizji, Mur by padł.

Kiedy tylko straty dywizji uzupełniono świeżymi rekrutami, Arkady wywalił do kosza program ich szkolenia i zajął się tym, żeby poborowi nabrali biegłości jedynie w podstawowych umiejętnościach bojowych. Dowódca dywizji protestował, twierdząc, że taki program stoi w sprzeczności z polityką sił naziemnych, i miał rację. Ale wybór był prosty: albo dywizja będzie zupełnie nie przygotowana, albo będzie w stanie przynajmniej utrzymać się na umocnionych pozycjach.

Dywizja była akurat w samym środku szkolenia, kiedy Posleeni uderzyli na Rabun Gap i Asheville.

Szturm zmusił sto dziewięćdziesiątą trzecią, która akurat była w fazie odpoczynku, do natychmiastowego przejścia na front. Sto czterdziesta siódma poszłaby za nią, ale Posleeni zajęli Rabun Gap i zaczęli zbliżać się od tyłu do Asheville.

Dowódca korpusu nie miał więc wyjścia — wystawił sto czterdziestą siódmą, żeby spróbowała zatrzymać obcych zbliżających się od strony Rabun. Korpus Rabun zebrał poważne cięgi po niespodziewanym ataku oraz kilku atomowych eksplozjach zniszczonej SheVy i lądowników, które jej siostra zestrzeliła podczas odwrotu. Całą jednostkę trzeba było zastąpić nową albo odtworzyć.

W tym czasie korpus Asheville miał za zadanie „oprócz innych obowiązków” wypchnąć prawie milion obcych z doliny i odsunąć ich od wąskiej nitki autostrady międzystanowej 40, która jako jedyna utrzymywała jeszcze Asheville przy życiu.

To była robota dla Dziesięciu Tysięcy, dla pancerzy wspomaganych. To było zadanie dla elitarnej piechoty zmechanizowanej, z ciężkim wsparciem artyleryjskim.

A tymczasem dostała je sto czterdziesta siódma.

Dywizja zabrała się do tego niewiarygodnie wolno, tak że Posleeni zdążyli zająć bardzo ważną przełęcz Balsam Pass i odciąć nie tylko większą część korpusu Rabun, ale także jedyną SheVę, która mogła wesprzeć kontrofensywę.

Sto czterdziesta siódma spróbowała w końcu szturmu na przełęcz. Próbowała i próbowała. Nie ponosiła przy tym dużych strat, ale jednak było ich za dużo jak na osiągane rezultaty. Ponieważ od chwili odwołania ostatniego oddziału z tyłów Arkady nie miał nic do roboty, dowódca korpusu posłał go tam, żeby się zorientował, co się dzieje. Simosin zastał to, czego się spodziewał. Autostrada 74 była w stronę Balsam Pass zakorkowana długą linią pojazdów, a wzdłuż drogi maszerowali w dwuszeregach żołnierze. Żaden pojazd nie stał w szyku obronnym, żaden z żołnierzy nie wiedział, co ma robić, dokąd idzie ani co w ogóle się dzieje. Wszyscy byli ponurzy i nieszczęśliwi, że wyciągnięto ich z wygodnych koszar.

Kwatera główna dywizji wyglądała jeszcze gorzej. Simosin przypomniał sobie przeczytany gdzieś opis Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych podczas pierwszej bitwy o Francję. Pisano tam na temat generałów, którzy „snuli się po namiocie dowodzenia, szukając sznurka”. Był przekonany, że to żart, dopóki nie zobaczył, jak dowódca sto czterdziestej siódmej dywizji pyta wszystkich, czy nie mają zatemperowanego ołówka, a tymczasem z kieszeni wystaje mu długopis.

„Front” nie wyglądał o wiele lepiej. Batalion wysłany do odbicia przełęczy rozpoczął wstępne natarcie bez rozpoznania, dlatego kilka pierwszych ciężarówek pełnych żołnierzy wjechało prosto w zasadzkę. Zostali zatrzymani dosłownie przez jednego Posleena. Zginęło nie więcej niż pluton żołnierzy, ale nagle wszystkie jednostki przeraziły się, że Posleeni mogą być wszędzie!

Dowódca batalionu wahał się, co robić, oficer rozpoznania był skończonym durniem, a oficer wykonawczy doznał załamania nerwowego. Wydany kompaniom rozkaz natarcia został zignorowany, gdyż dowódcy kompanii nie potrafili podnieść swoich ludzi z ziemi. Wezwanie ognia artyleryjskiego doprowadziło do ostrzelania wszystkiego z wyjątkiem celu, w tym żołnierzy z pierwszych szeregów. W końcu samotny Posleen został trafiony pociskiem z moździerza i kilku żołnierzy zaczęło się czołgać do przodu, mimo że mieli do pokonania prawie cztery tysiące metrów.

Arkady wrócił do kwatery korpusu, gdzie w krótkich i dosadnych słowach określił sytuację na przełęczy. Po chwili dowódca korpusu podyktował krótką notatkę.

„Generał dywizji (tymcz.) Arkady Simosin mianowany dowódcą sto czterdziestej, siódmej dywizji piechoty na miejsce generała Wilsona Mosera. Generał Wilson Moser odwołany”.

— Arkady, ma pan dwadzieścia cztery godziny na dojście do Rabun Gap — powiedział dowódca.

— Będzie niewesoło.

— Mam to gdzieś. Niech pan dojdzie do Rabun albo chociaż w pobliże, a te gwiazdki nie będą tymczasowe.

W ten oto sposób Simosin dostał drugą szansę. I mógł się przekonać, że niezależnie od tego, jak trudna była pierwsza szansa, druga zawsze jest trudniejsza.

W kwaterze głównej dywizji wręczył generałowi Moserowi notatkę o mianowaniu go dowódcą. Potem wydał szefowi sztabu kilka rozkazów.

— Opanować mi ten burdel. Jeśli usłyszę choć jeden głos histerii, zastrzelę. Jeśli zobaczę jednego uciekającego oficera, zastrzelę. Jeśli mapy nie będą skorygowane, zastrzelę pana. Idziemy do Rabun Gap. Jeśli dojdę tam choćby tylko z jednym plutonem, to przynajmniej będzie to pluton, który wie, co robi.

Potem pojechał na front. Prowadząca kompania znów utknęła na kolejnej posleeńskiej zasadzce.

— Padnij, panie generale! — krzyknął kapitan. Od strony drogi dał się słyszeć trzask wystrzałów, ale pociski poszły górą.

— Kapitanie, czy dookoła giną pana ludzie?

— Nie, sir.

— Tylko wtedy należy padać na brzuch, kapitanie.

Kompania kuliła się po obu stronach drogi, wciąż w szyku przemarszowym. Nikt nie próbował podejść dalej.

Generał wyparzył na poboczu kompanijnego snajpera, przyciskającego do piersi barreta kaliber .50.

— Synu, umiesz z tego strzelać?

— Tak jakby…

— Dawaj.

Zabrał karabin i płaszcz maskujący, a potem zsunął się z nasypu do rowu, niemal łamiąc nogę w kostce.

Rów znajdował się po lewej stronie drogi; po prawej było niemal pionowe urwisko, a w dole płynął strumień. Generał wbiegł na wzgórze po prawej; na szczycie zdał sobie sprawę, jak bardzo traci się kondycję po osiemnastogodzinnych dniach pracy bez urlopów. Zarzucił na głowę płaszcz maskujący i podczołgał się do przodu.

Posleen prawdopodobnie siedział jakieś pięćset metrów dalej, ale Simosin za cholerę nie mógł go wypatrzyć. Wytężał wzrok, ale ponieważ wszyscy żołnierze siedzieli pod osłoną, obcy nie strzelał.

— Kapitanie! — zawołał do dowódcy kompanii. — Niech jeden z pana ludzi się podniesie!

— Co?!

— Muszę zobaczyć, gdzie jest ten Posleen. Niech jeden z pana ludzi mu się pokaże.

— Chyba… — Zapadła chwila ciszy. — Chyba się nie zgodzą!

— Dobra — odparł generał i wpakował kulę w mur obok głowy żołnierza na szpicy. — Ty! Wyjdź na drogę. Kiedy Posleen strzeli, znów możesz się schować.

Widział wyraźnie twarz zwiadowcy. Chłopak miał jakieś siedemnaście lat i był przerażony. Spojrzał w stronę wzgórza, na którym leżał generał, i pokręcił głową.

— Nie!

Arkady wziął głęboki oddech i strzelił. Pocisk kaliber pięćdziesiąt zrykoszetował od muru za szeregowcem i rozerwał mu brzuch w fontannie krwi i wnętrzności.