Выбрать главу

W końcu działo wyłoniło się zza grzbietu wzgórza i połączone z nim systemy wizualne ukazały to, co było po drugiej stronie. Przyczyna gorączkowego zamieszania na kanałach MetalStormów od razu stała się jasna.

W gasnącym świetle zachodzącego słońca dolina wydawała się kołysać i falować. Była zapełniona od brzegu do brzegu Posleenami. Tysiącami, dziesiątkami, setkami tysięcy obcych, którzy napierali, próbowali sforsować wzgórza i przejść przez Gap, strzelali do SheVy.

MetalStormy bluznęły kolejną falą zniszczenia. Ale na miejsca tych Posleenów, którzy zginęli, natychmiast pojawiali się następni, z tylnych szeregów. Pułkownik Mitchell widział, jak ocalałe centaury zbierają strzępy ciał swoich zabitych pobratymców i ocalałą ciężką broń, a potem albo mocują ją sobie na grzbietach, albo podają do tyłu.

— My ich nie zabijamy, tylko napełniamy im spiżarnie — mruknął.

Nadleciała następna fala nieprzyjacielskiego ognia; coraz więcej strzałów padało z boków, przechodząc przez stosunkowo lekki pancerz wzdłuż krawędzi wieży. Przyszła pora, aby się przegrupować.

— Major Chan, utrzymujcie maksymalny ciągły ogień do wszystkich widocznych celów — powiedział Mitchell. — Reeves, cofamy się. Musimy ustawić się tak, żeby MetalStormy miały odpowiedni kąt do bezpośredniego ognia, ale żeby reszta działa była zasłonięta.

— Spróbuję — powiedział kierowca, zerkając na mapę i wrzucając wsteczny — ale nie widzę dobrego miejsca.

— Szukaj dal… — Mitchell wzdrygnął się, kiedy po wnętrzu czołgu rozszedł się echem potężny huk. — Co jest, do cholery?!

— Kucyki są blisko! — krzyknął Pruitt, kiedy kadłub zadygotał od kolejnych trafień. — Lewo przód. Pełna kompania. Nie wiem, skąd się wzięli.

— Cofaj, Reeves!

— Chwileczkę, pułkowniku — powiedział Kilzer, wciskając przycisk. Rozległ się kolejny grzmot, o wiele potężniejszy niż pierwszy. — Problem rozwiązany.

— Jasna cholera! — zaklął Pruitt, patrząc na monitor. Kiedy opadł kurz, okazało się, że to, co pozostało z kompanii Posleenów, wygląda tak, jakby ktoś walnął w nią olbrzymim młotkiem do mięsa. — Co to było, do licha?

— Claymore — odparł Kilzer. — Mamy dwa z przodu, dwa z tyłu i po trzy na burtach. Każdy ma sześć strzałów.

— Fajnie.

— Tam na dole to nam nie pomoże — powiedział Mitchell.

— Sir, mam pomysł — oznajmił Reeves i zatrzymał czołg. Następnie zablokował jedną gąsienicę, a na drugą dał pełną moc, wzbijając tuman kurzu i przesuwając ważący siedem tysięcy ton czołg w dół wzgórza.

— Wiem, co pan robi — uśmiechnął się Kilzer — ale ostrożnie. Może się pan zakopać jak cholera.

— Dobra, poddaję się — powiedział zdumiony Mitchell. — Co robisz?

— Próbuje się okopać — wyjaśnił Kilzer za kierowcą. — Kręcąc w miejscu gąsienicą, wykopał górną stronę okopu.

Wyglądało na to, że może się udać. Krucha skała zbocza pękała pod gąsienicami SheVy, a z każdym obrotem czołg coraz niżej osiadał. Po chwili Reeves obrócił potworny pojazd w miejscu i odgarnął gruz, żeby zrobić więcej miejsca, i z powrotem zabrał się do pracy.

— Panie pułkowniku, mówi Chan — odezwała się dowódca MetalStormów. — Wzdłuż wschodniej krawędzi grzbietu idzie następna grupa. Piechota na dalekim wzgórzu przegrupowała się i ich atakuje, ale chyba zamierzają do nas podejść. Mam ich w martwej strefie.

— Niech podchodzą — odparł Mitchell. — Pan Kilzer będzie na nich czekał.

— Tak jest, sir — powiedziała major zdziwionym tonem.

— Wyjaśnię później — obiecał pułkownik. — Jak tam u was?

— Cuchnie — powiedziała major. — Glenn właśnie zarzygała całą kabinę.

Mitchell skrzywił się. Siedzenie na szczycie SheVy, kiedy ta obraca się w miejscu, nie mogło być zabawne.

— No, chyba Reeves już może przestać nas męczyć. Mamy dobre pole do ostrzału, a większa część wieży jest zasłonięta.

— Dobra, Reeves, ustaw nas stabilnie i zatrzymaj — powiedział pułkownik. — Major Chan, proszę skoncentrować ogień na strefie na wprost nas aż do drogi. Musimy ich do siebie nie dopuścić, ale także stworzyć sytuację, w której piechota będzie mogła ich przełamać. — Na monitorach wciąż widać było dolinę. Pułkownik pokręcił głową. — Chociaż co do tego ostatniego być może wykazujemy za dużo optymizmu.

— Co mam robić? — spytał Pruitt.

— Iść do dźwigu i zacząć wyciągać pakiety MetalStorm — odparł Mitchell. — Myślę, że nam się przydadzą.

— Sprawdzę uszkodzenia po tym ostrzale — powiedziała Indy, odpinając pasy i wstając w ślad za działonowym. — Ostatnie starcie nie podobało mi się.

— Nie próbuj okopywać gąsienic — rzucił Mitchell. — Nie wiem, kiedy będziemy się stąd zbierać.

Wrócił do monitorów. Pociski „rażenia powierzchniowego”, które wystrzelili na drogę, zmiotły dużą część tego, co mogło być posiłkami dla wroga w dolinie. Przy połączonym ostrzale artylerii, która właśnie przenosiła ogień na główne masy Posleenów, i MetalStormów zaczęły się pojawiać wolne skrawki ziemi, a szeregi Posleenów dość szybko topniały. Mitchell zerknął na zegarek; minęło dopiero piętnaście minut, odkąd opuścili poprzednie wzgórze, a jemu wydawało się, że to całe godziny. Gdzieś na południu pancerze wspomagane szykowały się do odbicia Gap, a pod Knoxville miała wystrzelić broń z piekła rodem. Ale żeby pancerze przeżyły, a zapora w Gap została utrzymana, trzeba usunąć tych Posleenów i wykonać resztę zadania. Mają na to piętnaście minut.

— Proście mnie, o co chcecie, ale nie o czas.

12

A najpierwszym z wrogów dla Boha Da Thone Był kapitan O’Neil z „Czarnego z Tyrone” I jego to kompania, siedem dziesiątek chłopa Rozwiązłemu wodzowi pogoniła kota. Chłopcy z Louth i z Meath i chłopcy z Galwayu, Co szli prosto po śmierć, mnąc w zębach kawały I gorliwie czcili, w dobrych i złych chwilach Błoto na obcasach „Łajdaka” O’Neila Ale wciąż ich wysiłki na marne spełzały I z pościgu wracali z pustymi rakami Aż ogorzali chłopcy z „Czarnego z Tyrone” Zapałali uczuciem do Boha Da Thone. I jeżeli pościg wieńczy posiadanie Boh i chłopcy z Tyrone byli towarzyszami.
Rudyard Kipling, Ballada o Bohu Da Thone
Clarkesville, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
19:05 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, poniedziałek, 28 września 2009

Tulo’stenaloor zerknął na odczyty sensorów i szarpnął swój kolczyk; miał lepsze rzeczy do roboty niż zdobywać umiejętności, które inni już posiadali.

— Ile mamy czasu?

— Niewiele — odparł z namysłem Goloswin. — Przygotowują się do strzału.

Estanaar spojrzał na krwistoczerwony owal na planie i westchnął. Poświęcił całe lata na naukę odczytywania map, a teraz tego żałował. Mógł bez trudu wyobrazić sobie skutki działania tej piekielnej broni.

— A promieniowanie?

— Wysokie — przyznał technik. — Strefa bezpośredniego trafienia będzie się rozciągać w górę doliny, prawie do miasta Dillard. Główny izotop, węgiel 13, ma wysoki stopień jonizacji i spowoduje uszkodzenia cieplne przy absorpcji. Według mojego modelu, straty oolt przechodzących przez tę strefę w pierwszej godzinie wyniosą dwadzieścia procent, potem z każdą następną godziną będą o jeden procent mniejsze. Ludzie, oczywiście, są bardziej delikatni; nie będą mogli wejść do strefy bez osłony przez co najmniej dziesięć dni. — Zatrzepotał grzebieniem i z rozbawieniem kłapnął paszczą. — To bardzo… Jak to ludzie mówią? To bardzo elegancka broń. Owszem, ma przerażającą siłę, ale na jakiś czas uniemożliwia wejście w pole rażenia. Grunt oczyści się za miesiąc czy dwa, przynajmniej na tyle, by wróciło tam życie. To bardzo elegancka broń.