Выбрать главу

Shari Reilly skrzywiła się.

— To jeszcze prawie dwadzieścia pięć kilometrów — powiedziała. — Nawet jeśli zaniesiemy dzieci, nie sądzę, żeby miało nam się udać.

Shari miała trzydzieści dwa lata; kiedy Posleeni zaatakowali jej rodzinne miasto, Fredericksburg w Wirginii, była kelnerką i samotną matką trójki dzieci. Jako jedna z nielicznych ocalałych z tej miejscowości osób została przesiedlona razem z dziećmi do jednego z pierwszych podziemnych miast. Zbudowano je — nie zważając na brak dróg zaopatrzenia — w ustronnej dolinie w zachodniej części północnej Karoliny z dwóch przyczyn: było mało prawdopodobne, żeby Posleeni zaatakowali w tak trudnym terenie, a poza tym miejscowy kongresman był prezesem komitetu asygnacyjnego.

Jak się okazało, po pięciu latach bicia łbami w różne mury Posleeni przypuścili atak w głąb doliny Rabun. Shari Reilly kolejny raz znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

— Chciałabym wiedzieć, co się stało z Cally i Papą O’Nealem — przyznała cicho. Cała grupa była już wcześniej na rodzinnej farmie O’Neala, i Shari i Papa tak bardzo przypadli sobie do gustu, że O’Neal poprosił ją, by zamieszkała u niego razem z dziećmi. Kiedy Posleeni zajęli całą okolicę, ten plan, tak samo jak wiele innych w jej życiu, upadł. Mimo to Shari wciąż uważała, że powinna się dowiedzieć, co się stało z O’Nealami.

Wendy Cummings wzruszyła ramionami i odsunęła z oczu kosmyk włosów.

— Cały czas jedziemy na tym samym wózku — powiedziała, wskazując na szare niebo. W ciągu ostatnich kilku godzin coraz bardziej ciemniało. Kobiety prawdopodobnie były w stanie przeżyć w takich warunkach, ale dzieci nie miały grubych ubrań. Zdobycie ich było drugim co do ważności celem; pierwszym zaś było niedopuszczenie do tego, żeby wpadły w łapy Posleenów.

Wendy była pośrednikiem w kontaktach między dwiema pozostałymi kobietami; czasami miała wrażenie, że tylko dzięki niej grupa jeszcze się nie rozpadła. Była bogato obdarowaną przez naturę blondynką, również ocalałą z Fredericksburga. Jeszcze do niedawna nie miała ochoty zabijać Posleenów, tak jak to robił jej chłopak, ale teraz zabijała każdego, który się pojawił, choć konieczność ciągania za sobą dzieci psuła jej całą zabawę.

Ale zadanie to zadanie.

— Musimy zdobyć jakieś ubrania dla dzieciaków, przydałoby się nam też trochę zapasów — mówiła dalej. — Nawet razem z tym, co przynieśli pan sierżant i Mueller, wciąż mamy za mało.

— W składzie było tego dużo — zauważył Mueller. Dorzucił do ognia trochę suchego drewna i spojrzał w niebo. — Jeśli będziemy szybko maszerować, dotrzemy do domu O’Neala o północy.

— Później — odparł Mosovich. Szczupły i żylasty starszy sierżant sztabowy był przeciwieństwem swojego podwładnego. Służył już w wojsku, kiedy Muellera nie było jeszcze nawet w planach, i potrafił dźwigać wręcz niewyobrażalne ciężary. Jedyne, czego nie potrafił, to kłamać. — Nie możemy nieść dzieciaków taki kawał, a za parę godzin zacznie padać zimny deszcz. Rano możemy mieć deszcz ze śniegiem.

— Myślisz, że powinniśmy spróbować czegoś innego? — spytał Mueller.

— Nie, ale nie damy rady dojść tam przed świtem. — Sierżant spojrzał na dzieci i pokręcił głową. — Będziemy cholernie się starać, ale nie damy rady.

— Damy — powiedziała Elgars, wstając. — Pod warunkiem, że nie będziemy cały dzień dyskutować. Sierżancie, jestem tu najwyższym stopniem oficerem. Co pan na to?

— Cóż, ma’am — odparł zwiadowca ze słabym uśmiechem. — Zrobimy tak: ja będę rzucał propozycje, a pani będzie wydawać rozkazy. A jeśli nie będzie pani chciała wydawać rozkazów, które ja zaproponuję, lepiej, żeby miała pani cholernie dobry powód, bo inaczej panią zastrzelę.

— Może być — zaśmiała się kapitan. — A proponuje pan…

— Ruszajmy — odparł. — Nie będzie nam wcale łatwiej, kiedy się ściemni.

— Mogę coś powiedzieć? — spytała Shari.

— Jasne.

— Jak ja nienawidzę Posleenów.

Kiedy wyruszyli, zaczęła opadać lekka zimna mgła.

* * *

Tulo’stenaloor zaklął i potrząsnął grzebieniem. Najwyższy dowódca posleeńskich sił atakujących Rabun Gap walczył z ludźmi prawie od dziesięciu lat. I przez ten czas nabrał szacunku dla ich umiejętności. Mimo posleeńskiej przewagi liczebnej i ogniowej, ludzie z niemal diabelską przemyślnością odpierali ich ataki.

Ale ta grupa zaczynała mu działać na nerwy.

— Jak ja nienawidzę ludzi — mruknął. — Co wiemy o tej przeklętej „jednostce” metalowych threshkreen?

Posleeni zetknęli się z ludźmi po raz pierwszy na planecie Aradan 5, nazywanej przez nich Diess. Aż do czasu tamtego spotkania horda nie napotkała większego oporu. Ani mali zieloni Indowy, ani wysocy i smukli Darhelowie, ani owadzi Tchpth nie umieli im się przeciwstawić. Czasami próbowali z nimi walczyć, ale z reguły starcie kończyło się otoczeniem ich i zarżnięciem na kolację.

Tak było aż do Aradanu 5.

Tulo’stenaloor był tam, kiedy horda poniosła pierwszą porażkę. To był koszmar. Za każdym razem, kiedy już myśleli, że pokonali ludzi, ci uderzali na nich z innej strony i trzeba ich było wykopywać jak abat albo grat. Horda poniosła niewiarygodne straty, zanim jeszcze jednostka tych niech-je-demony metalowych threshkreen wyłoniła się z oceanu i zniszczyła jego pierwszy oolt’ondar. Wciąż pamiętał, jak grupa jego genetycznych specjalistów została w kilka sekund rozerwana na strzępy. Inni threshkreen, którzy na początku uciekli przed hordą, zatrzymali się i utworzyli ścianę ognia nie do przebycia. Mając wroga na flance i przed sobą, horda uciekła. Tulo’stenaloor ledwie uszedł z życiem, umykając z planety zwykłym statkiem wewnątrzsystemowym, i dopiero po latach podniósł się z upadku.

— Dowodzi nimi człowiek nazywany Michael O’Neal, który jest jednym z ich kessanalt. Ludzie używają określenia „bohater” albo „elita”. To jest ich najlepsza grupa metalowych threshkreen.

Generalnie wszystkie inne gatunki oraz Posleeni zbyt ciężko ranni lub zbyt starzy, by się na coś przydać, byli nazywani po prostu „thresh”, czyli „jedzeniem”. Threshkreen oznaczało „jedzenie, które żądli”. Wszystkich ludzi należałoby tak nazwać; nawet ich pisklęta potrafiły już walczyć.

— Musimy przepchnąć przez przełęcz tylu oolt’os, ilu się da; nie możemy pozwolić, żeby nas tu zamknęli — rzekł Tulo’stenaloor.

— Zamierzają oczyścić teren bombardowaniem jądrowym — odparł S-2.

— Co? — warknął Tulo’stenaloor, strosząc grzebień. — Dlaczego mi nie powiedziałeś?

— Obszar, który będą w stanie objąć ostrzałem, będzie ograniczony — zauważył oficer wywiadu, wywołując mapę. — Będą odpalać systemy balistyczne z północnych rejonów i z morza. Niewiele z nich można w ogóle wycelować w tę okolicę, a większość zostanie zniszczona przez oolt Po’osol. Biorąc pod uwagę, że eksplozje pochłoną przede wszystkim te przeklęte wzgórza, powinniśmy ponieść minimalne straty. Zamierzają wylądować tutaj, przed pierwotną linią umocnień, gdzie kiedyś stało Mountain City.

— A więc stracimy mniej niż dwa oolt’ondar. — Tulo’stenaloor pokiwał głową. — To dobrze. Ale potrzebna nam będzie odpowiedź, „kontratak”, jak powiedzieliby ludzie. Niech jeden z elitarnych oolt’ondar i wszystkie pozostałe tenarale przygotują się do ataku na nich, kiedy tylko znajdą się na ziemi. I dwa oolt’pos.

— Już prawie nie mamy wyszkolonych sił — zauważył S-2.

— Wiem o tym — odpowiedział sucho Tulo’stenaloor. — Ale jeśli nie utrzymamy tej przełęczy, dopóki inne nie padną, wszystko pójdzie na marne. Musimy zmiażdżyć tych metalowych threshkreen, zanim się okopią. Niech oolt’ondar natychmiast ruszą na wzgórza nad strefą lądowania, gdzie będą osłonięte przed ciężkim ogniem. Każ im zaczekać z atakiem, aż oddział wyląduje i zajmie się wyładunkiem.