Выбрать главу

— Wykonać — powiedział Mitchell. — Mam gdzieś wasz priorytet, natychmiast wykonać.

— SheVa Dziewięć, tu Quebek Cztery-Siedem. — To był głos kapitan LeBlanc. — Co wy wyprawiacie, do cholery?

— Szykujemy się do natarcia w stronę East Branch.

Zapadła cisza, kiedy kapitan przetrawiała tę rewelację.

— SheVa, plan był inny.

— Ale plan się zmienił. Jest tam grupa ludzi, których Posleeni używają jako ruchomej stołówki. A my po nich pojedziemy.

* * *

Angela Dale odwróciła się, kiedy na południu błysnęła seria wybuchów, ale potem znów wycofała się w swój własny udręczony świat. Wiele dni temu Posleeni schwytali ją w pobliżu Franklin, kiedy podczas desperackiej ucieczki z miasta zgubiła rodziców. Była pewna, że tak samo jak wszyscy, którzy nie wytrzymywali tempa marszu, zostali pożarci.

Nie pamiętała, nie chciała pamiętać, ilu ludzi zginęło, ale na początku grupa, z którą wędrowała, była o wiele większa. W drodze przyłączały się do nich gromady zdezorientowanych uciekinierów, w tym grupka Indowy z wielkimi plecakami i tobołami na plecach.

Angela pozdrowiła ich tak jak nauczyła się w szkole, a mali zieloni kosmici najwyraźniej uznali ją za swojego najlepszego przyjaciela i natychmiast stłoczyli się wokół niej. Ich przywódca mówił po angielsku, choć z dziwnym akcentem; powiedział, że Posleeni przywieźli ich z innego świata jako inżynierów. Indowy zbudowali kilka mostów, ale potem, kiedy centaury zostały zmuszone do odwrotu, dołączono ich do grupy ludzi — użył posleeńskiego określenia „thresh” — jako ruchomą przekąskę.

Od czasu do czasu któryś z eskortujących ich Posleenów wyciągał kogoś z grupy, a potem szły w ruch noże. Ludziom czasami proponowano jedzenie, ale chociaż żołądki przyrastały im już do kręgosłupów, nikt nie przyjmował ociekających krwią strzępów ciała, które jeszcze przed chwilą było jednym z nich.

Angela już nie zwracała na to uwagi. Schowała się w ciepłej, bezpiecznej kryjówce w swojej głowie, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić. Wierzyła, że pewnego dnia znów będzie jej ciepło, znów będzie bezpieczna, ale to raczej nie nastąpi na ziemi, dlatego nic już jej nie obchodziło. Szła tam, gdzie kazano jej iść, i. siadała, gdzie kazano usiąść.

Dlatego dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że artyleryjski ostrzał, który spadał na równiną, ucichł, tak samo jak ogień Posleenów. Ale to, co się działo na polu bitwy, nie miało dla niej żadnego znaczenia; mogła ją ocalić już tylko śmierć, śmierć, która była lepsza niż pożarcie.

Ale po chwili poprzez mgłę obojętności dotarły do Angeli pomruki zgromadzonych dookoła ludzi i okrzyki podniecenia Posleenów. Bała się, że to oznacza wybór kolejnego kandydata do zjedzenia, więc przesunęła się tak, żeby znaleźć się w centrum grupy. Szybko jednak stało się jasne, że chodzi o coś innego. W świetle ogni płonących w dolinie i słabego blasku księżyca, który wstał na wschodzie, ujrzeli olbrzymią masę metalu, która przewalała się przez odległy grzbiet wzgórza, podczas kiedy artyleria znów zaczęła strzelać.

* * *

— Gaz do dechy, Reeves! — krzyknął Mitchell. Kierowca ruszył w dół Chuch Hill i z powrotem pod górę z maksymalną prędkością, ponieważ to był najgorszy moment całego manewru. Przez chwilę spód opancerzonego działa był wystawiony na ostrzał, i gdyby Posleeni to wykorzystali, SheVa byłaby załatwiona. Tam bowiem znajdowały się systemy napędowe i reaktory. Ich uszkodzenie zatrzymałoby czołg na wzgórzu, gdzie staliby się nieruchomym celem dla co najmniej pięćdziesięciu tysięcy Posleenów.

Ale dzięki ostrzałowi artyleryjskiemu i zaskoczeniu szybkim natarciem wrogie pociski zabębniły o pancerz dopiero wtedy, kiedy zjeżdżali już w dół po drugiej stronie grzbietu.

— Kilzer! Zasłona wodna! Teraz!

— Eee… — Paul spojrzał na Mitchella i wzruszył ramionami. — Chyba zapomniałem powiedzieć, że woda się skończyła. Starcza tylko na pięć minut, dlatego już wszystko zużyliśmy.

— Cholera — zaklął pułkownik. — Chan!

Ale rozkaz był niepotrzebny, bo wszystkie MetalStormy już strzelały, jakby od tego zależało ich życie. I, prawdę mówiąc, zależało.

Dolina wciąż była pełna Posleenów, i nawet ci, którzy walczyli wręcz z ludzkimi obrońcami na wzgórzach, odwrócili się, żeby ostrzelać gigantyczny czołg, który parł w dół zbocza drogą na Savannah. Ale SheVa Dziewięć dawała z siebie wszystko.

Znów w kierunku Posleenów wystrzeliły wstęgi czerwonego ognia; ostrzał artylerii stworzył prostokąt otwartej przestrzeni, w kierunku którego pędziła SheVa, rzygając ogniem na wszystkie strony.

— Mitchell! — Generał Simosin zdawał się nieco poirytowany. — Co wy robicie, do cholery?

— Chciał pan przełamać opór, generale, no to go przełamujemy.

— Ty głupi sukin…

— Nad East Branch są ludzie — przerwał mu Mitchell. — Jedziemy tam i nic nas nie zatrzyma.

* * *

Arkady Simosin przez chwilę patrzył na radio, a potem wzruszył ramionami.

— Jedziemy za wami.

— Synu — rzekł do kierowcy bradleya, w którym właśnie siedział — jeśli nie dogonisz tej SheVy, zanim dojedzie do połowy doliny, każę cię rozstrzelać.

— Tak jest, sir! — odparł kierowca, wrzucając bieg. — Żaden problem — dodał z drapieżnym uśmiechem, kiedy dowódca włączył siłowniki uzbrojenia. Bradley był modelem zwiadowczym wyposażonym w podwójne działka Gatlinga kaliber 7.62 i był gotów rozpocząć żniwa.

Simosin odepchnął na bok radiowca i włączył częstotliwość dowodzenia dywizji. W słuchawkach słychać było niewyraźne rozmowy pół tuzina dowódców, ale generał natychmiast je uciszył.

— Wszystkie jednostki, DO ATAKU! TERAZ, TERAZ, TERAZ! Naprzód za SheVą. Zapomnieć o planach, zapomnieć o poprzednich rozkazach. Rozkaz brzmi: NAPRZÓD ZA SHEVĄ!

* * *

— Ruszać się! — warknęła LeBlanc, wspinając się po stopniach czołgu. Dla kobiety, która mierzyła metr pięćdziesiąt wzrostu, był to kawał drogi; tak naprawdę powinna była jechać bradleyem albo humvee, ale jeśli chciała dowodzić swoją jednostką, musiała się wdrapać.

— Ale co robimy? — spytał dowódca kompanii Bravo. Idiota stał przy swoim abramsie i zdezorientowany rozglądał się wokół.

— Jedziemy do Savannah! — odparła LeBlanc, podłączając się do interkomu pojazdu. Już miała rozkazać kierowcy, żeby ruszał, ale on sam zamknął właz i pchnął czołg do przodu. Maszyna jechała z płynnością, z której słynęły abramsy, i wydawało się, że nic jej nie może zatrzymać, choć oczywiście wystarczyłoby jedno trafienie z działka plazmowego. W czasie wojny pancerz abramsa ulepszono, ale ładunek plazmy albo hiperszybka rakieta wciąż były w stanie go przebić.

— Z powrotem do swojej jednostki, ruszać się! — wrzasnęła na dowódcą kompanii, a potem włączyła częstotliwość dowodzenia batalionem. — Wszystkie jednostki, generalny szturm! Jechać za SheVą!

Wyjrzała przez właz dowódcy, kiedy czołg przyspieszając, jechał w górę zbocza, i pokręciła głową. Sto czterdziesta siódma dywizja jest gówniana, to pewny i niepodważalny fakt, ale przez ostatni dzień czy dwa coś się wydarzyło, jakby ludzi natchnął nowy duch. Mogli być pierdołami, ale przeszli z Balsam Gap aż tutaj, podczas kiedy innym to się nie udało. I chyba spodobało im się wygrywanie z Posleenami, zamiast bezustannego dostawania po tyłku.