Выбрать главу

Ponieważ szkoda było demontować główne działo, bo jako armata było doskonałe, postanowiono je zostawić i zmienić zestaw amunicji. W magazynie wciąż jeszcze pozostało sporo pocisków kasetowych.

W przeciwieństwie do złożonych pocisków z rdzeniem ze zubożonego uranu czy kumulacyjnych pocisków przeciwpancernych, pociski kasetowe były wyjątkowo proste; w zasadzie była to powiększona wersja naboju do strzelby. Każdy zawierał dwa tysiące fleszetek, upakowanych przed potężnym ładunkiem miotającym.

Kiedy następny ładunek plazmy odbił się od pancernej płyty czołowej, działonowy Glennis nakierowała krzyżyk celownika na kompanię Posleenów, przełączyła dźwignię na „wszystko” i uderzyła w przycisk spustu.

Obcych trafił tylko jeden pocisk kasetowy, ale za to rozniósł jedną trzecią ich kompanii. Działonowy przesunęła „drugorzędne” uzbrojenie czołgu z boku na bok i po chwili reszta też przestała istnieć.

— To się nazywa szybka robota — mruknęła, kiedy ładowniczy zatrzasnął w komorze następny pocisk. Całe starcie trwało mniej niż cztery sekundy.

— Dobra robota — powiedziała LeBlanc, włączając mikrofon. — SheVa Dziewięć, tu kapitan LeBlanc. Zbliżamy się do was na szóstej. Jak wygląda wasza sytuacja?

* * *

Mitchell skrzywił się i spojrzał na panele Indy; połowa systemów była już na żółtym polu i pojawiało się coraz więcej czerwonych światełek.

— No, grzali do nas jak do kaczek, ale poza tym… — Przerwał, gdy uświadomił sobie, że ostrzał słabnie. — Czy mi się tylko wydaje, czy…

— Panie majorze, osobiście w to nie wierzę, ale wygląda na to, że oczyściliśmy tę dolinę — odparł dowódca batalionu z uśmiechem, który słychać było nawet przez radio.

Mitchell spojrzał na monitory. Największą ocalałą grupą Posleenów była ta otaczająca ludzi, ale do tej pory specjalnie jej nie atakował. Była to jedynie niecała kompania. Poza kilkoma niedobitkami w bocznych dolinach, droga była czysta. Mitchell parsknął, a potem zaczął się histerycznie śmiać.

— Panie majorze? — zawołał Reeves, widząc, że Mitchell wyłączył radio i szamocze się w fotelu, nie mogąc przestać się śmiać. — Sir?!

— Och! — sapnął major, opanowując trochę śmiech. — O cholera. Przepraszam, Reeves. Cholera!

— Co pana tak rozbawiło, sir?! — wrzasnął kierowca. — Przecież musimy jeszcze wydostać stamtąd tych ludzi!

— Wiem. — Mitchell otarł oczy. — Po prostu coś mi przyszło do głowy. Rozglądałem się i jedyne, o czym mogłem myśleć…

Znów zaczął się śmiać, aż dostał zadyszki.

— Co takiego?

— Pomyślałem sobie: „Ka-CLICK!”

* * *

Kierowca Simosina najwyraźniej dosłownie potraktował jego groźbę, chyba że po prostu był wariatem. Wpadli na zbocze Deere Creek z taką prędkością, że bradley aż wyskoczył w powietrze i z łoskotem spadł po drugiej stronie wzgórza.

Generał wyprostował się i pomachał do dowódcy.

— Powiedzcie mu, że nie trzeba aż tak szybko! — krzyknął i podciągnął się, żeby wyjrzeć przez wizjer, ale ponieważ nie wiele mógł w ten sposób zobaczyć, znów pomachał do dowódcy i wypędził go z jego włazu.

Kiedy w końcu wgramolił się na miejsce i wyjrzał, dopiero po chwili zorientował się, co widzi. Najpierw przestraszył się, że wyprzedzili SheVę albo że jego dywizji już nie ma, ale szybko zauważył lekki ogień prowadzony po obu stronach doliny i nieco cięższy, w tym wykwity plazmy, na końcu doliny. Potem zwrócił uwagę na to, że bradley brnie przez stosy centauroidalnych trupów.

Kazał dowódcy czołgu podać hełmofon, po czym włączył go do interkomu.

— Synu, nie martw się, że mogą cię trafić. Zapomnij na chwilę o SheVie i wjedź na wzgórze. Muszę się rozejrzeć.

Bradley posłusznie skręcił w lewo i wjechał na najbliższe zbocze. Na szczycie stał dom, a raczej resztki domu, a kierowca transportera dopełnił dzieła zniszczenia, ryjąc podjazd i całe podwórze. Ale za to widok był stamtąd jak cholera.

Dolina, która przedtem dosłownie się ruszała, teraz była pełna trupów. Ludzkich i posleeńskich, ale głównie posleeńskich. Gdzieniegdzie dymił jakiś pojazd. Sądząc po rezultatach bitwy, ceną za przejechanie przez całą dolinę było może pół batalionu żołnierzy. A takie straty ponosili co kilka godzin podczas obrony swoich pozycji.

— Święta Mario, matko Boża — mruknął. — Święta… — Spojrzał w dół, na dowódcę transportera, i pokręcił głową. — Wysadź drużynę, niech zabezpieczy teren. Niech radiowiec połączy się z kwaterą główną, a oni niech się skontaktują z generałem Homerem i przekażą mu, że zajęliśmy Savannah i szykujemy się do dalszego natarcia.

* * *

Angela zadrżała, kiedy olbrzymi czołg zaczął jechać w ich stronę. Inne czołgi, dużo mniejsze, rozjeżdżały się na obie strony, a za nimi były jeszcze inne pojazdy.

Posleeni, którzy ich pilnowali, nie strzelali; wyglądali na równie zaskoczonych sytuacją, jak ich jeńcy. Setki tysięcy obcych w dolinie po prostu zniknęły, a teraz bezlitośnie polowano na niedobitków.

Olbrzymi czołg — to musiało być działo SheVa, Angela widziała takie w telewizji — zbliżył się na odległość kilkudziesięciu metrów i zatrzymał się. Stał tak, zdawało się, przez całą wieczność, a potem otworzył się właz u podstawy i wyjechała z niego winda. Następnie ze środka wyszedł samotny człowiek. Miał na sobie prochowiec i okulary przeciwsłoneczne, a w rękach karabin plazmowy zwrócony lufą do dołu.

Kiedy ruszył w stronę grupy ludzi i Posleenów, na szczycie SheVy zapalił się potężny reflektor. Przez chwilę obracał się, a potem zalał całą grupę białym światłem, chowając w mroku pozostałe czołgi, ale rozlegające się w ciemności odgłosy otwierania włazów, skrzyp wieżyczek i tupot stóp jasno wskazywały, co się tu dzieje.

Samotny człowiek podszedł do Wszechwładcy na spodku, zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, a potem wymówił tylko jedno słowo:

— Precz.

Angela patrzyła na przywódcę ich oprawców i zastanawiała się, co się stanie. Gdyby doszło do walki, zamierzała paść na ziemię i mieć nadzieję, że wyjdzie z tego cało. Podejrzewała, że dookoła są już rozstawieni strzelcy, ale gdyby któryś z czołgów wystrzelił, ludzie byliby zgubieni.

Nie wiedziała, czy Posleeni rozumieją angielski. Słyszała, że niektórzy tak, ale nigdy nie mówili w tym języku, pokazywali wszystko na migi.

Wszechwładca popatrzył na człowieka i zatrzepotał wolno grzebieniem. Musiał się zorientować, czego się od niego oczekuje i jaka kara grozi mu za odmowę.

W końcu rozwinął swój grzebień, podniósł działko plazmowe i powoli zawrócił spodek. W ciągu kilku sekund Posleeni zniknęli w ciemnościach nocy.

Angela spojrzała na wielki czołg i wymalowanego na przodzie królika, a potem zemdlała.

***

Mitchell spuścił trap z włazu dla personelu i niedbale zasalutował na widok generała Simosina. Generał, który siedział na rampie desantowej bradleya, chrząknął tylko i wrócił do zajadania zupy z wołowiną. Jego hełm i taśmy LBE leżały rzucone na stos obok niego.