Выбрать главу

— Właśnie rozmawiałem z Keetonem — powiedział po przełknięciu ostatniej łyżki. Otarł usta dłonią, a dłoń wytarł o brudne spodnie. — Próbował mnie zmusić, żebym powiedział, iż ciągle jestem w Green’s Creek. Zwłaszcza po tym, jak mu powiedziałem, że moja szpica melduje z połowy drogi do Rocky Knob.

— Zaczynam żałować, że tam nie jestem, sir — odparł pułkownik, patrząc na SheVę. Z tyłu nie wyglądała źle, ale boki przypominały szwajcarski ser. — Ktoś dostanie cholernie duży rachunek za naprawy.

— Och, niech pan nie będzie taki skromny — chrząknął generał. — Jest pan bohaterem dnia. Wie pan, jak rzadko udaje się odbić posleeńskich jeńców? Gdyby nie to, że ciągle jest tu pełno Posleenów, już by nas obleźli reporterzy.

— Ach, sława. — Mitchell prychnął, a potem usiadł na schodach z perforowanej blachy. Uwierały go w tyłek, ale ponieważ i tak bolało go całe ciało, nie zwracał na to uwagi. — Sława i kilka miliardów kredytów znów postawi SheVę na nogi. Nie jest najgorzej, panie generale, ale będziemy potrzebowali wielu napraw, zanim odzyskamy pełną skuteczność bojową. Między innymi pod sam koniec straciliśmy zasilanie MetalStormów. Potrzeba nam także więcej pakietów; nie wiem, czy tu w ogóle są jakieś pakiety.

Simosin zerknął na wznoszącą się nad nim ścianę metalu i wzruszył ramionami.

— Wasz batalion naprawczy dostał priorytet ruchu, a drogą z Asheville jedzie tu pełny batalion ciężarówek zaopatrzeniowych z MetalStormami. Każę sztabowi dywizji znaleźć wam miejsce w dolinie na naprawy. Wciąż zamierzacie przejechać przez Green’s Pass?

— Łatwiej tam podjechać z obu stron — odparł Mitchell i ziewnął.

— W Dolinie Tennessee będziecie zdani tylko na siebie — zauważył generał. — W tę stronę idzie wszystko, co mi się udało poruszyć, ale nie mogę pojechać za wami całą dywizją. Za bardzo niszczycie drogi.

— Cóż zrobić, sir. Nie możemy przejechać przez Rocky Knob, bo rozwalimy wam wszystkie drogi. Nawet przejazd przez Betty narobi jeszcze większego bałaganu niż jest teraz, sir.

— Hmmm… — Simosin uśmiechnął, kiedy obok jego bradleya zatrzymał się abrams. — To chyba dobry znak.

Mitchell spojrzał na gramolącą się z wieżyczki kapitan LeBlanc i parsknął śmiechem.

— Wielki czołg, mała kobietka. Coś mi tu pachnie Freudem.

— Coś w tym musi być — odparł generał. — Ja też pomyślałem: „wielkie działo, mała kobietka”.

— Wzywał mnie pan, panie generale? — spytała kapitan, salutując. Kiedy generał odwzajemnił salut, skinęła głową Mitchellowi. — Pułkowniku.

— Pani kapitan — rzekł poważnie Mitchell — chciałbym podziękować pani za wsparcie. Gdyby nie pani jednostka, nie byłoby nas tutaj.

— To prawda — powiedziała nieskromnie — ale to zasługa nie tylko mojego batalionu. Gdzieś czytałam, nie pamiętam, czy u Keegana, czy w „O zabijaniu”, że czołgi nie mają za zadanie, jak się powszechnie uważa, przerwać linię wroga, ale powinny dać się otoczyć, żeby wywołać w piechocie odruch niesienia pomocy. „Patrzcie, jak ci głupi czołgiści się zagalopowali; jak im nie pomożemy, to ich zabiją”. Myślałam o tym, kiedy jechaliśmy na Bałakławę.

Mitchell znów zaczął chichotać, ale szybko się opanował.

— Pewnie jest w tym jakaś prawda, pani kapitan. „Naprzód, naprzód jechało sześciuset…”

— Pani major — poprawił go generał. Sięgnął do bocznej kieszeni spodni i przez chwilę ją przetrząsał, po czym wyjął parę listków majora. — Zanim się pani zorientuje, będzie pani miała wystarczająco wysoki stopień, żeby naprawdę dowodzić, pani major.

— Ale wciąż będę z wywiadu — powiedziała major, przypinając listki do munduru. — I kobietą. To dwie największe przeszkody na drodze do dowodzenia batalionem piechoty.

— Po to właśnie, moja droga, są rezygnacje — powiedział wyniośle generał. — Później przyjdą związane z tym nagrody i rozkazy; opowiedziałem dowódcy korpusu i generałowi Keetonowi o tym, jak się pani spisała. Jakie mamy straty?

— Około dwudziestu procent — odparła major, siadając nagle na ziemi. — Ale to nie tylko zabici; brakuje mi kilku dowódców kompanii. Niektórzy wciąż mogą być wymieszani z innymi jednostkami, ale myślę, że inni po prostu dali nogę.

— Jeśli tak, zgarnie ich żandarmeria. — Simosin wyjął notatnik i coś w nim zapisał. — Dam pani dwie kompanie z drugiej brygady, jedną zmechanizowaną, drugą zmotoryzowaną. Prowadziły w pierwszym szturmie, więc nie są zupełnie „zielone”. Proszę połączyć to, co pani zostało, w trzy kompanie. Każda z nich będzie zbyt liczna, ale jestem pewien, że ten problem sam się rozwiąże.

— Tak jest, sir — odparła LeBlanc. — Co potem?

— Zatankować i uzupełnić amunicję — ciągnął generał, wzdychając. — To może trochę potrwać; sztab, który odziedziczyłem, nie opanował jeszcze podstawowych pojęć wojny manewrowej, takich jak podciąganie elementów logistycznych. — Spojrzał na major ze zdziwieniem. — Czemu pani się uśmiecha?

— Och, tak sobie — zaśmiała się. — Tankowanie i uzupełnienia nie będą problemem, panie generale. Wysłałam jednego ze swoich podoficerów, żeby znalazł nasze ciężarówki z zaopatrzeniem. I znalazł je.

— Wasze ciężarówki?

— Prawie. Czyjeś, ale równie dobrze mogą być moje. A kiedy podoficer podkreślił, że ma dwa w pełni uzbrojone bradleye z załogami, a oni tylko jakieś nędzne pięćdziesiątki, od razu nabrali ochoty do rozmowy. Alpha i HCC są już zatankowane i uzupełniły amunicję, reszta zajmuje się naprawami.

Generał pokręcił głową i znów westchnął.

— Może powinienem mianować panią moim szefem sztabu. Nie, niech pani zapomni, że to powiedziałem, nie chcę tłumaczyć się generałowi Keetonowi, dlaczego inne dywizje nie mają paliwa i zapasów.

— Skoro mowa o innych dywizjach — powiedział Mitchell — czy nie byłoby dobrze, żeby ktoś inny tędy przeszedł, kiedy wy będziecie się przegrupowywać?

— Byłoby dobrze, gdybyśmy mieli kogoś, kto mógłby przejść — skrzywił się Simosin. — Z Knoxville idzie jedna dywizja, ale jest zupełnie „zielona” i brakuje jej jednej brygady. Pewnie ją dostanę, a wtedy dodam ją do swojej i będę bardzo ostrożnie używał. A więc zostaliśmy tylko my.

Spojrzał na LeBlanc i uśmiechnął się ponuro.

— Dlatego właśnie mój oficer operacyjny uznał mnie za wariata, kiedy postanowiłem odesłać swoją główną jednostkę zmechanizowaną.

— Słucham? — spytała major, a potem spojrzała na SheVę.

— Majorze LeBlanc, pani i pani wzmocniony batalion zostajecie odesłani jako wsparcie SheVy Dziewięć, która wykona manewr oskrzydlający w Dolinie Tennessee — powiedział oficjalnie generał.

— Niech to szlag trafi — zaklęła major, kręcąc głową. — No to mamy przejebane.

— Jesteście mi potrzebni żywi i we Franklin — powiedział Simosin, widząc uniesioną brew Mitchella. — Nie potrzebuję dymiącego wraku w dolnym Tennessee.

— Tak jest, sir — odparł pułkownik i wzruszył ramionami. — Jak znów ugrzęźniemy, będziemy mieli do pomocy abramsy. — Odwrócił się do major LeBlanc i wyszczerzył w uśmiechu zęby. — Jedziemy tam, gdzie orłom leci krew z nosa, wie pani?

— O tak — powiedziała z goryczą major. — Ale do diabła z tym, jeśli ten wielki drań da radę, to mam nadzieję, że my też.

— A więc do zobaczenia we Franklin — powiedział Simosin, z trudem gramoląc się z rampy. — SheVa ma wsparcie. — Oblizał łyżkę i schował ją do bocznej kieszeni spodni, a puste opakowanie po zupie wyrzucił. — Paliwo dla czołgów już jedzie, ludzie idą naprzód, teraz ja muszę wracać i zrobić porządek z tym burdelem, który mi się dostał zamiast kwatery głównej.