Выбрать главу

— Następne jadą z rezerw Asheville — powiedział Mitchell. — Jak wystrzelimy piętnaście, będziemy mieli dwa komplety pocisków burzących i sześć sztuk rażenia powierzchniowego.

— Pułkowniku, jak tam wygląda sytuacja? — Major Chan nie słyszała rozmowy i dlatego zaczynała się niecierpliwić.

— Omawiamy pewne szczegóły techniczne — odparł Mitchell na grupowej sieci. — Dobra, Pruitt, zrób to. — Znów włączył mikrofon i westchnął. — Uwaga, wszyscy przygotować się na kupę huku.

* * *

Major LeBlanc nie widziała dotąd strzelającej SheVy i musiała przyznać, że nawet dla kogoś, kto jeździł abramsem, ten widok był imponujący. Szesnastocalowa gładkolufowa armata rzygnęła ogniem z hukiem przypominającym ryk olbrzyma. Sam pocisk był zasadniczo powiększoną wersją podstawowego pocisku przeciwpancernego abramsa, z rdzeniem ze zubożonego uranu. Główna różnica polegała na tym, że pociski SheVy miały w rdzeniu czop antymaterii.

Tak samo jak „srebrne kule” abramsów i łezkowe pociski karabinów grawitacyjnych piechoty mobilnej, pocisk burzący z rdzeniem ze zubożonego uranu i wolframowymi lotkami stabilizującymi pozostawił za sobą smugę srebra. Wszedł prosto w zbocze góry po prawej stronie i zniknął. Po chwili z dziury błysnęło światło i ziemia zadrżała.

— Mam nadzieję, że następny będzie bardziej imponujący — powiedział jeden z czołgistów. Strzał sprawiał bowiem wrażenie kropli wody wpadającej do oceanu.

* * *

Pruitt wystrzelił wszystkie osiem pocisków, które czołg miał na pokładzie, ale każdy z nich znikł bez śladu.

— Nie widzę żadnych efektów, Kilzer — powiedział Mitchell.

— Już niedługo, sir — odparł cywil. Ale wyglądał na nieco zdenerwowanego.

Tymczasem Pruitt czekał, aż zakończy się proces ładowania. Najpierw każda z ciężarówek z amunicją — specjalnie przystosowany HMETT — podjeżdżała pod tył SheVy i ładowała pociski, a potem były one transportowane do magazynu za wieżą. Trwało to dość długo, więc czołgiści powychodzili ze swoich pojazdów; łazili dookoła, rozmawiali, żartowali i palili papierosy. Niektórzy rozpalili ogniska, żeby podgrzać sobie racje polowe.

— Panie pułkowniku, może niech załogi wrócą do swoich pojazdów — zaproponował Kilzer, kiedy Pruitt załadował następny pocisk.

Czując się trochę jak służbista, Mitchell przekazał rozkaz LeBlanc, a ta powoli zebrała swoich ludzi. W końcu kiedy wszyscy siedzieli z powrotem w pojazdach, pułkownik dał Pruittowi pozwolenie na strzał.

Pierwsze osiem pocisków uderzyło wzdłuż szczeliny biegnącej jakieś sześćdziesiąt metrów pod kalenicą, a dziewiąty i dziesiąty w sam środek. Efekt znowu był taki sam, czyli żaden.

— Czy zobaczymy w końcu jakieś rezultaty, Kilzer? — spytał zniecierpliwiony Mitchell.

— Ten ostami powinien był coś poruszyć. — Cywil zmarszczył czoło. — Zajrzę do notatek…

— Co tam. — Pruitt po raz kolejny wycelował. — Mamy dużo pocisków.

Pocisk trafił jakieś dwadzieścia metrów nad miejscem, w które wbił się pierwszy pocisk.

Okazało się, że wszystkie poprzednie wystrzały jednak odniosły pożądany skutek. Wybuchy antymaterii unicestwiły wielkie kawały skał, tworząc niezwykle gorące jaskinie o średnicy od pięćdziesięciu do stu metrów, poprzedzielane skalnymi filarami.

Jedenasty pocisk już bez trudu przebił naruszoną przez poprzednie wybuchy skałę; rezultat dziesięciokilotonowej eksplozji był dosłownie wstrząsający.

* * *

— Jasna cholera! — mruknęła LeBlanc, kiedy cała przełęcz zaczęła się poruszać. — Cofaj!

Patrzyła bezradnie, jak kawał skały większy niż SheVa zaczyna się osuwać na jej czołgi. Załogi schowały się we wnętrzu maszyn i właśnie zaczęły ruszać, kiedy jej własny czołg nagle ryknął i szarpnął w tył, rzucając ją na wypaloną bryłę żużlu, która kiedyś była mocowaniem klapy włazu. A potem zobaczyła, jak najpierw jeden, a potem drugi czołg znika pod lawiną.

* * *

— No — powiedział Kilzer. — Wreszcie coś się ruszyło…

* * *

— Wszystko w porządku, pani major — powiedział pułkownik uspokajającym tonem. Chwilę trwało, zanim cały batalion i jego dowódca opanowali się na tyle, że można było z nimi rozmawiać. — Wystają im lufy, więc możemy ich wziąć na hol i wyciągnąć.

— Będziecie jeszcze strzelać! — ucięła LeBlanc. — Zasypie ich.

— Prawdopodobnie nie — powiedział Kilzer. — Reszta gruzu powinna pójść na drugą stronę. Ten strzał miał tylko usypać podjazd.

— Usypać podjazd!? — wrzasnęła major. — Właśnie zasypaliście dwie moje załogi!

— Przecież oni żyją. Byli w środku, w czołgach, kiedy spadła lawina, prawda?

— Pojadę tam…

— Nie, nie pojedzie pani — powiedział Mitchell. — Kilzer, zamknij się i idź zajrzeć do notatek. Proszę posłuchać, pani major. Wydostaniemy ich, kiedy przestaniemy strzelać i otworzymy przełęcz. Dopóki możemy zaczepić o coś łańcuchy, SheVa wyciągnie ich jak korek z butelki.

— Wiedziałam, że to zły pomysł jechać z wami.

* * *

Pruitt podniósł spory kamień i załomotał nim w jedyny odsłonięty kawałek wieżyczki.

— Jest tam kto?! — zawołał.

Odpowiedzi nie było słychać, ale wściekłość jakoś się przebiła. Właściwie, sądząc po odgłosach, to dziwne, że nie przepaliła pancerza.

— Dobra! — krzyknął Pruitt. — Za moment was wyciągamy!

Załoga pierwszego wyciągniętego z rumowiska abramsa leżała rozciągnięta na porysowanej powierzchni czołgu, oddychając prawdziwym powietrzem i klnąc jak… no, jak żołnierze, którzy zostali żywcem pogrzebani, a potem bezceremonialnie wywleczeni spod ziemi. Sam pojazd był w pełni sprawny — trzeba było czegoś więcej niż wielotonowej lawiny granitu, żeby zniszczyć abramsa — ale dowódca kompanii i major mieli cholerne problemy z przekonaniem załogi, że muszą wejść z powrotem do środka i jechać dalej.

Pruitt sprawdził zamocowanie grubego łańcucha na osłonie działa, a potem poszedł jakieś sto metrów w górę zbocza. Zawsze istniała możliwość, że łańcuch się ześlizgnie, a on wolał być w takiej sytuacji daleko, żeby uniknąć ewentualnej reakcji załogi. Nie martwił się, że łańcuch może pęknąć; takie same łańcuchy wykorzystywano do cumowania lotniskowców, a ten konkretny zaadaptowano do holowania dział SheVa.

— Dobra, Reeves, dawaj. — SheVa zaczęła wolno piąć się w górę. Mimo że kierowca dał niecałe dziesięć procent mocy, a zbocze wznosiło się pod kątem trzydziestu stopni, łańcuch napiął się i siedemdziesięciodwutonowy czołg wyskoczył z rumowiska jak wyścigowy koń z boksu.

— Stój, kolego! — zawołał Pruitt; czołg wlókł abramsa jeszcze kawałek w górę, zanim się zatrzymał. — A następnym razem, kiedy będziesz potrzebował pomocy na drodze…

* * *

Mitchell stał z boku i patrzył, jak dowódca batalionu sprawdza, co się stało z załogą drugiego czołgu. Czołgiści nie odnieśli w lawinie żadnych ran, jedyne dowódca złamał nos, kiedy pojazd został wyrwany z ziemi jak chwast.

Kiedy LeBlanc skończyła rozmawiać z załogą, podeszła do niego. Ziemia była zryta i zasypana głazami wielkości małych samochodów, więc musiał uważać. Ale nie tylko na to.