— Ludzie są podzieleni na dwie grupy, estanaarze. Lecą za nimi dwa promy „uzupełnień”, wyładowane antymaterią.
— To powinien być interesujący cel — powiedział Tulo’stenaloor, unosząc grzebień. — Niech oolt’ondai zaczekają, aż promy wylądują, i niech dopilnują, żeby właśnie je trafić.
— Dobrze, estanaarze — odparł oficer. — A co powiemy Orostanowi?
— Na razie nic. On ma swoje własne problemy. I więcej wojsk niż w tej chwili potrzebuje; dopiero kiedy napotka opór, będzie potrzebował większych sił. Niech oolt’ondar natychmiast ruszają; dopilnuj, żeby były ciężko uzbrojone. Jak mówią ludzie, muszą „obwiesić się bronią”.
Cally O’Neal spojrzała na pakunek i pokręciła głową; najchętniej obwiesiłaby się bronią, ale nie da rady wszystkiego unieść.
Pół nocy leżała zwinięta w kłębek i niespokojnie spała, a potem obudziła się i płakała. Płacz właściwie tylko ją wkurzał, ale płakała, gdyż miała co opłakiwać.
Kiedy przyszły wieści o posleeńskiej inwazji, jej rodzice zostali powołani do służby. Ponieważ matka służyła „poza planetą”, starsza siostra Cally, Michelle, została wywieziona do dalekiego, bezpiecznego świata Indowy. Cally pozostała na Ziemi pod opieką dziadka, na rodzinnej farmie w hrabstwie Rabun w północnej Georgii. Farma znajdowała się jakieś osiem kilometrów od linii umocnień wschodnich Stanów Zjednoczonych.
W ciągu ostatnich paru lat Posleeni kilka razy uderzali na Mur w Rabun Gap, ale teraz pierwszy raz udało im się go przebić. Roili się wszędzie dookoła, a Cally siedziała sama w tej cholernej grocie za liniami wroga, bez pociechy i pomocy, nie wspominając już o wsparciu bojowym Papy O’Neala.
Ale to nie Posleeni go zabili; coś trafiło w jeden z lądowników, kiedy przelatywał nad ich doliną, i zniszczyło jego układ kontroli antymaterii. Wybuch równy sile eksplozji stukilotonowej atomówki nastąpił wtedy, kiedy Cally szła do głębszego schronu, a Papa O’Neal wciąż był w zewnętrznym bunkrze.
Znalazła go później, a właściwie tylko jego rękę, gdyż nie była w stanie głębiej się dokopać. Ręka była sztywna i zimna. Zasypała ją z powrotem gruzem i ruszyła do Składu Cztery, gdzie spędziła noc.
W składzie było wszystko, czego mógł potrzebować uciekający człowiek. Papa O’Neal spędził wiele czasu na otwieraniu tuneli Viet Congu i wiedział, co należy w takim miejscu zgromadzić.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Cally, było założenie kamizelki kuloodpornej. Bezrękawnik klasy IIIA był robiony na zamówienie — nikt nie produkował kamizelek dla trzynastoletnich dziewczynek — a poza tym Cally tak dużą część życia spędziła w pancerzach, że czuła się w nim jak w drugiej skórze. Kamizelka miała kieszenie na amunicję i granaty, i wszystkie były w tej chwili pełne.
Na dole były zaczepy na dodatkowy sprzęt. Cally przypięła na jednym boku colta .44 magnum, a na drugim bojowy nóż. Dziewczynka miała za słabe ręce na desert eagle’a, ale ze speed-loaderem radziła sobie prawie tak samo szybko, jak większość ludzi z magazynkami. Miała także dwie litrowe menażki — jako uzupełnienie bukłaka wbudowanego w plecy kamizelki — i chlebak z minimum przedmiotów niezbędnych do przeżycia.
W kieszeniach miała główny ładunek: 180 nabojów kalibru 7.62, pięć granatów odłamkowych, pięć fosforowych i dwa dymne, chociaż prawdopodobieństwo, że będzie potrzebowała granatów dymnych, było niewielkie. Kamizelka, pistolet, ładownica i granaty ważyły ponad dwadzieścia kilogramów, czyli połowę tego, co sama ważyła.
Na szyi powiesiła noktowizyjne gogle. Były lekkie i miały opcję optycznego i elektronicznego zoomu, ale mając do dyspozycji celowniki broni, Cally nie była pewna, czy powinna je zabierać. Hełm, który właśnie założyła, też wydał jej się niepotrzebną ekstrawagancją. Papa O’Neal zawsze się przy nim upierał, kiedy szli na Posleenów, ale jeśli Cally miała być w ciągłym ruchu, nie była pewna, czy może sobie pozwolić na dodatkowe obciążenie.
Pomyślała o Papie O’Nealu i poczuła grudę w gardle. Zawsze wydawał się… niepokonany, nieśmiertelny. Brał udział chyba we wszystkich zakulisowych wojnach w ciągu ostatnich dwudziestu lat, a potem, kiedy zmarł jego ojciec, wrócił na farmę. Ponieważ matka Cally nie żyła, a jej ojciec służył w jednostkach pancerzy, Papa był wszystkim, co miała, a dla niego była to okazja do nadrobienia tych lat, kiedy jego syn dorastał, a on nigdy nie miał dla niego czasu.
Od pierwszego dnia uczył ją intensywnie, a ona była pojętnym uczniem. Materiały wybuchowe, walka wręcz, strzelanie na dystans — wszystko to przychodziło jej z taką łatwością, jakby musiała tylko przypomnieć sobie dawno nie wykorzystywane umiejętności. Dla tych nielicznych, którzy ich znali, stary najemnik i jego płowowłosa wnuczka stanowili bardzo dziwną parę. Zaczęto żartować — uważając, by dziadek nie usłyszał — o „córce farmera”, jednak żarty te przycichły, gdy Cally rozkwitła i stała się prawdziwą appalachijską pięknością, która chodziła krokiem pantery i z pistoletem na biodrze. A ustały zupełnie po tym, jak postrzeliła sierżanta.
Starszemu sierżantowi sztabowemu z dowództwa sto piątej dywizji dwunastoletnia piękność wpadła w oko w sklepie żelaznym, i to do tego stopnia, że w końcu dopadł ją w dziale śrub i nakrętek.
Kiedy zwykłe „wynocha” okazało się niewystarczające i gruby, stary żołnierz wsunął łapę pod jej od niedawna opinającą się na piersiach bluzkę, Cally wyciągnęła swojego walthera i po prostu postrzeliła go w kolano. Potem sobie poszła, a on tarzał się po ziemi i wrzeszczał, jakby naprawdę coś mu się stało.
Nie pierwszy raz strzelała do człowieka. Kiedy zamachowiec, znajomy Papy O’Neala z czasów Phoenix, znów młody dzięki nielegalnemu procesowi odmłodzenia, przyjechał, aby go zwerbować, a Papa O’Neal dał mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowany posadą najemnego zbira jakiejś tajemniczej grupy, którą Harold reprezentował, stało się jasne, że zabójca zbyt wiele wyjawił, by pozwolić im żyć. Cally uświadomiła sobie, że coś jest nie tak, kiedy prawa dłoń Papy zaczęła drgać, jakby zaciskał ją na pistolecie; była to oznaka zdenerwowania, którą z powodzeniem wykorzystywała przeciwko niemu, kiedy grali w pokera.
Korzystając z tego, że paranoiczny zabójca zignorował obecność ośmioletniej dziewczynki, strzeliła gościowi w tył głowy, kiedy ten wyciągnął broń i mierzył do Papy O’Neala.
Dlatego też postrzelenie starego, grubego sierżanta było dla niej drobiazgiem, co też powiedziała sędziemu, nie wspominając o poprzedniej strzelaninie, która na szczęście umknęła uwadze władz.
Sierżant bronił się zawzięcie, twierdząc — co brzmiało nawet całkiem prawdopodobnie — że złożyła mu propozycję, a potem postrzeliła, kiedy chciał za mało zapłacić. Próbował doprowadzić do oskarżenia jej o usiłowanie zabójstwa, Cally udowodniła jednak, że gdyby chciała go zabić, mogłaby to z łatwością zrobić. Ostatecznie zdegradowany podoficer trafił do karnego batalionu, a zdjęcie Cally wywieszono we wszystkich okolicznych obozach wojskowych, opatrując napisem: „UWAGA! Nieletnia! Uzbrojona i niebezpieczna!”.
Cally nie umiała zdobyć się na takie opanowanie, kiedy znalazła zwłoki Papy O’Neala. Przysypała z powrotem jego rękę i powlokła się do składu, żeby tam się wypłakać. W ciągu nocy zdała sobie jednak sprawę, że musi ruszać dalej. Na północy, sądząc po odgłosach, trwała zażarta bitwa, a Posleeni przedzierający się przez Gap rozpełzli się już po całej okolicy. Cally musiała iść w stronę ludzi, a przynajmniej znaleźć sobie jakąś bardziej oddaloną kryjówkę. Na początku Posleeni omijali wszystko, co przypominało wyglądem magazyn, potem jednak zaczęli ryć jak borsuki, jeśli wykryli jakiekolwiek ślady zapasów czy ludzi.