Выбрать главу

Pruitt szybko wyłączył mechanizm i wybiegł ze sterowni, a tymczasem cywil zaczął wyciągać z czołgu członków załogi i układać ich na pokładzie SheVy.

— Musimy ich znieść na dół — powiedział. Działonowy Glenn była nieprzytomna, a skórę miała wysuszoną na grzankę.

— Przecież pan wie, że pod dźwigiem jest stacja medyczna — powiedział Pruitt.

Kilzer wlókł teraz Chan po stalowym pokładzie.

— Jest poprzestrzelana na wylot. Musimy ich przenieść do batalionowego punktu medycznego.

Zawrócił po ostatniego członka załogi.

— Nie — szepnęła Chan. — Dajcie mi tylko… kroplówkę i przeniosę się do jakiejś innej wieży.

— Pruitt! — rozległ się w radiu głos Mitchella. — Ściągaj dupę na dół, jedziemy stąd!

— Sir, mamy tu na górze rannych!

— No to szybko się nimi zajmijcie.

SheVa miała windę, ale znajdowała się dość nisko na liście priorytetów naprawczych, dlatego tylko jeden Bóg wiedział, jakich uszkodzeń doznała podczas ostatniego starcia. Samo zniesienie rannych do punktu medycznego — nie osłoniętego punktu medycznego — wymagało zejścia dwa piętra po schodach.

— Cholera — mruknął działonowy, zarzucając sobie Chan na ramię. — Teraz przydałaby się nam odsiecz kawalerii, tylko że to my jesteśmy kawalerią.

* * *

— Gazu, Nichols — warknęła major LeBlanc. Wysforowali się przed resztę batalionu, ale miała to gdzieś; jeśli reszta oddziału nie ściągnie na siebie ognia Posleenów, kompania Bravo będzie musiała zginąć.

Czołgi i bradleye okrążyły wzniesienia i wtedy ich oczom ukazała się ściana ognia plazmowego i rakietowego. Wyglądało to tak, jakby płonęło powietrze łączące dolinę i szczyty gór.

— Jezu Chryste! — usłyszała major w radiu. — Co to za goście?

— Cicho — powiedziała. — Eszelon w lewo, naprzód skokami, Charlie prowadzi.

— Charlie, ognia!

— Alpha, eszelon w lewo!

Glennis poczuła nagle zimny ogień w żołądku; było to dziwne uczucie, którego nie umiała określić, ale zrozumiała je, kiedy batalion rozwinął szyk na płaskim terenie i abramsy oraz bradleye ruszyły z maksymalną prędkością, tworząc niemal ciągłą linię. Manewr był po prostu piękny; rycząc ogniem, czołgi spadły na flankę Posleenów jak rozwścieczona stalowa bestia.

Ona to stworzyła, ona zaplanowała, jak wciągnąć obcych w walkę na dwa fronty. I to jej batalion miał zniszczyć Posleenów, mimo ich lepszego uzbrojenia i przewagi liczebnej.

LeBlanc uśmiechnęła się jak celtycka bogini, kiedy pierwsze pociski zapalające z batalionowego plutonu moździerzy spadły między szeregi obcych. Biały fosfor tworzył zasłonę dymną dla sił walczących na wzgórzu, a płonące kawałki metalu kosiły Posleenów.

To ona wprawiła tę machinę w ruch.

To się nazywa dowodzenie.

— Ognia!

* * *

— Ognia! — krzyknął Mitchell, kontrolujący bezpośrednio MetalStormy. — Ogień zaporowy przed kompanią Bravo.

Spojrzał na Pruitta, który właśnie wskakiwał w fotel działonowego.

— Jak major Chan?

— Poważne odwodnienie, tak samo pozostała dwójka. Glenn dostała drgawek, kiedy nieśliśmy ją do punktu medycznego. Całą trójkę podłączyliśmy do kroplówek, a Kilzer właśnie pakuje Glenn do wody. Poza tym niewiele możemy zrobić, dopóki nie odstawimy ich do porządnego szpitala.

— Przy tego typu obrażeniach samo nawodnienie powinno pomóc — powiedział Mitchell. — Wracamy na pozycję.

— Zauważyłem — odparł działonowy i włączył ekran celowniczy.

— Kiedy oczyścimy wzgórze, masz strzelić ponad Posleenami. Najniżej jak się da.

Pruitt włączył mapę i powiększył obraz. Potem pokręcił głową.

— Ale nie ma żadnego celu, sir. Do czego mam strzelać?

— Do niczego — uśmiechnął się lekko dowódca. — Pamiętaj tylko: najmniejszy kąt, jaki ci się uda ustawić.

* * *

Ostrzał był coraz cięższy, noc jaśniała strugami plazmy i wybuchami rakiet. Wystawiając głowę z włazu, Glennis ostrzeliwała się z gatlinga; prawdą mówiąc, świetnie się bawiła. Batalion ciął stłoczonych Posleenów jak kosa zboże, co było bardzo pożądaną odmianą. Jeśli ich się odpowiednio zaskoczy, pomyślała, wcale nie reagują lepiej niż ludzie.

Rozejrzała się na boki i zmarszczyła brew. Aby utrzymać dominację, trzeba mieć wystarczającą siłę ognia, a tymczasem Posleeni zaczynali się wymykać bokami, mimo że rozsunęła front natarcia najszerzej jak się dało. Do tego zaczynali odpowiadać ogniem; na jej oczach abrams na flance rozbłysnął srebrnym ogniem i dymiąc, stanął w miejscu. Musi szybko coś zrobić, w przeciwnym razie cały batalion zostanie okrążony.

— Charlie, wysuń się trochę na lewo — rozkazała przez radio. — Alpha, szerszy eszelon. Batalion, przygotować się do obrotu w prawo.

W ten sposób odsłonią się na ogień maruderów ze wschodu, ale Bravo kładła tam solidną zaporę ogniową, a prędzej czy później SheVa…

Jej rozmyślania przerwał przelatujący przed jej oczami stumetrowej długości płomień.

* * *

— Coś pięknego! — krzyknął Pruitt, kiedy płomień wystrzału pocisku burzącego rozrzucił front Posleenów; jeśli nie ma możliwości wykorzystania samego pocisku, bronią samą w sobie jest płomień i podmuch wystrzału z olbrzymiego działa. Ich siła powaliła środek formacji Posleenów na kolana, a część z nich wyrzuciła w powietrze; nawet ci stojący dalej przez chwilę byli zbyt wstrząśnięci, by cokolwiek zrobić.

— Panie Kilzer, przednie systemy przeciwpiechotne, jeśli łaska — powiedział spokojnie pułkownik. — Pożegnajmy naszych gości. MetalStormy, ogień według uznania. Pamiętajcie, że na wschodzie są nasi.

* * *

— Jak ja nienawidzę ludzi — powiedział Orostan, marszcząc skórę, co było posleeńskim odpowiednikiem westchnienia.

— Tak, oolt’ondai.

Spojrzał na młodszego kessentaia i zatrzepotał grzebieniem.

— Masz już dość wysłuchiwania tego?

— Nie, ja też mam dość ludzi — zapewnił pospiesznie kessentai.

— Przygotowania trwały całe godziny! Poświęciłem wszystko, oprócz moich osobistych lenn! Złożyłem obietnice, których, jak Sieć dobrze wie, nie mogę dotrzymać. Te oolt’ondary czekały, żeby zaatakować ich z flanki! Miały zaatakować SheVę z zasadzki, a nie na odwrót!

— Tak, oolt’ondai.

— Mam ich już śmiertelnie dość — warknął wódz, patrząc na bitwę pod Iotla. — Dlaczego, dlaczego ten nędzny, dwupłciowy, włochaty, dwunogi, obsrany przez demony pomiot grat nie może chociaż raz zachować się rozsądnie?!

— Nie wiem, oolt’ondai.

Wódz patrzył, jak Posleeni zgromadzeni u podnóża przełęczy spoglądają w stronę toczącej się w oddali bitwy, a potem kierują się w trzy różne strony; jedni ruszają w stronę Iotla, inni w stronę zbliżającego się przełęczą przeciwnika, a jeszcze inni robią w tył zwrot. Wszystko to odbywało się bez żadnego zgrania, jedynie mniej więcej równocześnie.

Na miejscu pozostała zgraja wściekłych kessentaiów i zdezorientowanych oolt’os, którzy zgubili swoich Wszechwładców i odreagowywali złość na innych oolt’os.

— To jest jak zaganianie stada kotów — warknął Orostan. — Tak to nazywają ludzie. Zaganianie kotów! — krzyknął, kiedy pierwszy oolt’os, wbrew rozsądkowi i dyscyplinie, zaczął strzałami torować sobie drogę przez tłum dzielący go od jego Wszechwładcy. Od tej pory mogło być już tylko gorzej, zwłaszcza że znów zaczął się ostrzał artylerii.