Выбрать главу

Mike zmarszczył czoło.

— Zadaniem dowódcy, kapitanie…

— Jest dowodzić, a to nie to samo co przewodzić. Znam to, ale mam tutaj dwóch sierżantów, którzy mogą się tym zająć równie dobrze jak ja, a jeśli już mamy odciągać ludzi z okopów, wolałbym, żeby brać jak najmniej z pierwszej linii.

Mike znów zmarszczył czoło, a potem westchnął.

— Zgoda, kapitanie, jak chcesz. Zabierajcie swoje dupska na górę.

— No, robi się coraz weselej — powiedział Stewart, kiedy Duncan się rozłączył. — Teraz mamy jeszcze emanacje lądownika.

— Dlaczego SheVy nigdy nie ma pod ręką, kiedy jest potrzebna?

* * *

— Chyba nie rozumiem.

Pułkownik Mitchell właśnie skończył rozmowę przez radio z generałem Keetonem. Piechota mobilna ponosiła ciężkie straty, i jeśli SheVa nie zapewni im szybko wsparcia ogniowego, Gap znów się otworzy. Mitchell wiedział, że kiedy Posleeni zaczną bezkarnie przelewać się przez przełęcz, żadne pociski z antymaterią ich nie zatrzymają. Chyba że mieliby jeszcze kilka tych piekielnych rakiet, które wynalazł uniwersytet…

A więc najważniejszym celem jest dotarcie do Franklin, zanim pancerze w Gap zamienią się w batalion dymiących dziur w ziemi. A żeby to się udało, trzeba na nowo uruchomić armatę. Dlatego właśnie Mitchell pocił się w kombinezonie antyradiacyjnym, zamiast nadzorować postęp pozostałych napraw czy — Boże uchowaj — iść się przespać.

— Ten pochłaniacz musi działać — powiedział pułkownik Garcia. Musiał przyznać, choć niechętnie, że plan Kilzera, choć jest wariacki, ma szanse powodzenia, ale jest tak niebezpieczny, że dowódca SheVy powinien być świadom konsekwencji.

— Właśnie! — wtrąciła Indy. — Musi działać, a nie zostać trwale uszkodzony!

— Paul zaproponował — ciągnął Garcia, uspokajając chorążego wzrokiem — żeby owinąć wokół niego kawał stali pokrytej od spodu materiałem spawającym, a potem go odpalić, przykładając do zewnętrznej powierzchni płyty ładunki C-4. Kiedy metal ułoży się na swoim miejscu, detonator odpali spaw. Efekt może być dwojaki. Albo plan się uda i armata wystrzeli jeszcze kilka razy, albo pochłaniacz zostanie całkowicie zniszczony.

— Indy?

— To szaleństwo — powiedziała cicho chorąży. — Kiedy C-4 wybuchnie, zgniecie pochłaniacz jak blaszaną puszkę. To proste prawa fizyki.

— Pułkowniku Garcia?

Cisza.

— Paul?

— Pani chorąży, to nie jest fizyka wysokich energii. Zacznę eksplozję od zewnętrznej krawędzi, tak że płyta prędzej się owinie wokół pochłaniacza aniżeli metal pod spodem zostanie zgnieciony. A ładunki spawające są słabe, nie przetną stali.

— Zasadniczo wszystko się zgadza — powiedział pułkownik Garcia, wzruszając ramionami. — To się może udać, ponieważ otwór jest z boku pochłaniacza, a od góry osłania go solidny łuk metalu. W dodatku płyty pancerza to piętnastocentymetrowa stal. Ściana pochłaniacza to stal ośmiocentymetrowa, więc nie ma mowy, żeby zwykły spaw wytrzymał takie naprężenia. Poza tym już nic więcej nie da się zepsuć. Armata jest wyłączona, a w ten sposób możemy ją uruchomić. To głupi pomysł, ale jeśli się uda…

— To wcale nie jest taki głupi pomysł — przerwał mu Mitchell. — Jakie mamy szanse powodzenia?

— Uczciwie? — spytał Garcia. — Pewnie czterdzieści do sześćdziesięciu. Może trzydzieści do siedemdziesięciu. Ale to zawsze jakaś szansa. A zwykły spaw nie wytrzyma. Koniec, kropka.

Mitchell ze znużeniem potarł twarz. Szybka w kapturze skafandra zaparowała i wszystko zrobiło się szare. W końcu pokręcił głową.

— Do roboty — powiedział. — I tak nic nie robimy, a w ten sposób mamy szansę coś jeszcze zdziałać.

— Ostatni problem — powiedziała Indy. — Cały ten płyn hydrauliczny zajmie się ogniem.

— Och, z tym damy sobie radę — zaśmiał się Garcia. — Normalny mały pożar to będzie miła odmiana.

* * *

— Jasny gwint! — wrzeszczał Paul, wymachując na wszystkie strony gaśnicą; całe wnętrze komory działa aż huczało od płomieni. — Powinienem był zajrzeć do notatek!

* * *

Kiedy brygada naprawcza zaatakowała pożar gaśnicami, armatkami azotowymi, a w końcu kocami, szalejące płomienie udało się wreszcie ugasić.

— Dobrze, że mamy tyle dziur — warknęła Indy, kiedy dowódcy i Kilzer zebrali się znów w miejscu zbrodni. — Gdyby nie to, pewnie byśmy wylecieli w powietrze.

— Niech już pani da spokój — warknął Kilzer. — Płyn hydrauliczny ma bardzo wysoką temperaturę wrzenia. Ani przez chwilę nie groził nam wybuch.

— Ani przez chwilę — zaśmiała się histerycznie Indy. — Ani przez chwilę.

— Och, zamknij się.

Pułkownik Garcia badał poczerniały metal owinięty wokół amortyzatora. Wszystko wskazywało na to, że niezwykły pomysł zadziałał.

— Chyba wytrzyma — powiedział.

— Po pierwszym strzale pewnie będzie ciekło jak cholera — zauważył Kilzer — ale dopóki Indy będzie o to dbała i dopóki to ustrojstwo zupełnie nie odpadnie, działo powinno strzelać.

— Indy ma dużo innych rzeczy na głowie — przypomniał mu Mitchell.

— Chyba poproszę o pluton ochotników, którzy pojechaliby z wami — powiedział Garcia. — Ciągle jest jeszcze sporo rzeczy do naprawienia, będą też nowe. Przyda wam się pomoc.

— Amen — mruknęła Indy.

— Bardzo proszę — powiedział Mitchell. — Co poza tym?

— Wszystko, co dało się zrobić, jest zrobione — odparł dowódca brygady naprawczej. — Musieliśmy zdjąć jedno koło; było za mocno uszkodzone, żeby je wymieniać, ale przy waszej zmniejszonej prędkości to nie powinno mieć znaczenia.

— Dobra, w takim razie jedziemy.

* * *

— Orostanie, widzę, że SheVa wciąż się zbliża. — Wódz spojrzał na mapy i potrząsnął łbem. — To bardzo niedobrze.

— Spodziewałem się, że pojedzie za ludźmi przez przełęcz albo ich poprowadzi — odparł ze złością oolt’ondai. — Nie myślałem, że zajdzie mnie z flanki. A w ten właśnie sposób przełamała obronę pod przełęczą.

— Ludzie właśnie tacy są — powiedział Tulo’stenaloor, potrząsając grzebieniem. — Zawsze pojawiają się tam, gdzie się ich najmniej spodziewasz. Ale trzeba SheVę zatrzymać.

— Staram się.

— No tak. — Wódz z rozbawieniem kłapnął paszczą. — Mam więcej oolt’poslenar niż godnych zaufania pilotów. Ale chyba wyślę część pilotów, bo tutaj nie mam z nich żadnego pożytku.

— Ta SheVa ma niewiarygodne szczęście — warknął Orostan. — Nie wiem, ile naszych okrętów zniszczyła, ale dużo. A kiedy…

— Tak, problemy, problemy, problemy — przerwał mu estanaar. — Ja się tym zajmę. Ty tylko zgromadź siły i zatrzymaj ten przeklęty czołg. Inaczej obaj skończymy jako ozdoby na ścianie jakiegoś człowieka!

* * *

Duncan wspiął się na zbocze, a potem padł płasko na brzuch i przez ostatnie kilka metrów czołgał się, żeby nie pokazywać się na tle nieba.

Opuszczenie okopów było trudniejsze niż wejście na wzgórze. Ostrzał pozycji batalionu był niemal ciągły, więc jedyna droga wiodła przez łączące okopy transzeje. I chociaż Kosiarze i pancerze techniczne połączyli ze sobą wszystkie pozycje strzeleckie i jamy dowodzenia, nie zawracali sobie głowy kopaniem linii odwrotu.

Duncan i jego dwaj żołnierze musieli więc przekopać się na tyły, a potem skręcić na wschód do miejsca, w którym wystający odłam skały zasłaniał ich przed ogniem atakujących Posleenów. Nie trwało to zbyt długo, ale trochę czasu jednak zajęło. Kiedy tylko wydostali się spod ostrzału, Duncan pospieszył na górę, w stronę Muru.