Выбрать главу
Dulce et Decorum Est
Porter’s Bend, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
05:23 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, wtorek, 29 września 2009

— Zatrzymaj się tutaj — powiedział Kilzer przez radio. Miał na sobie kombinezon przeciwradiacyjny i kierował pojazdy w stronę małego zagłębienia u podnóża wzgórz. W tej chwili dekontaminacja była ważniejsza niż atak.

LeBlanc patrzyła na swoje czołgi przytulone do burty SheVy i zastanawiała się, czy już jest chora, czy tylko jej się wydaje; przekona się o tym już za kilka minut.

— Wszyscy jesteśmy na miejscu, Kilzer — powiedziała przez radio i zasunęła właz stalową płytą, którą dał im cywil. — Zaczynaj.

Na pojazdy runęła ściana wody.

— Nawet nie brałem pod uwagę takiej możliwości — powiedział Kilzer, patrząc na wodospad — ale to świetny pomysł.

Kiedy ostatnie strumyczki wody wyleciały z dysz, wyszedł, aby zbadać czołgi i transportery przenośnym licznikiem.

— Jak jest? — spytała LeBlanc.

— Cały czas jesteście gorący — odparł — i chociaż nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, musimy was przenieść w ciągu kilku godzin do „zimnej” strefy. Promieniowanie spadło po prysznicu co najmniej o połowę.

Następnie kazał jej wyjść z czołgu.

Zsunęła się na ziemię, zastanawiając się, ile promieniowania zebrała w ten sposób na kombinezon. Zauważyła, że przynajmniej raz Kilzer nie patrzy na jej piersi; to dobrze, że potrafi być poważny w trudnej sytuacji. Z drugiej strony fakt, że sytuacja jest aż tak trudna, iż musi być poważny, był dość przerażający.

Przesunął licznikiem wzdłuż jej ciała, potem kazał jej się odwrócić i sprawdził plecy oraz boki.

— Problem w tym, że ziemia, na której stoimy, jest gorąca od wody — powiedział zamyślonym tonem.

— Jest bardzo źle? — spytała LeBlanc, ale on w dalszym ciągu machał długim, cienkim prętem i nic nie mówił. A więc musi być niedobrze.

— Ochlapało panią?

— Tak. — Miała ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć. — Jest bardzo źle?

— Tak — odparł krótko. — Zastanawiam się, co robić. Musi pani przejść pełną dekontaminację, i to szybko.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, co to znaczy.

— Cholera. Nawet nie mogę oskarżyć pana o szukanie pretekstu, żeby pogapić się na moje cycki, prawda?

— Prawda — odparł Kilzer, włączając radio. — SheVa Dziewięć, będzie mi tu potrzebna pomoc.

* * *

— Ruszaj się — warknęła Indy, zarzucając na ramię zestaw dekontaminacyjny. Pruitt biegł za nią z pojemnikiem piany. — Musimy szybko wydostać się z tego błota, wszystko tu jest gorące.

Oboje mieli na sobie kombinezony antyradiacyjne i mimo nocnego chłodu pocili się jak w saunie.

— Daję wam piętnaście minut — powiedział przez radio Mitchell. — Batalion jest rozstawiony na wzgórzach, i choć Posleeni do nich nie celują, jednak idą w tę stronę. A więc nie macie dużo czasu.

— Damy radę — powiedziała mechanik, zbliżając się do dwóch postaci stojących samotnie w świetle księżyca. Bez kurtki i bluzy LeBlanc dygotała z zimna, a jej oddech unosił się parą w nocnym powietrzu.

— Niech pan zawoła tutaj resztę załogi — powiedziała Indy do Kilzera. — Ten czołg jest skażony, nie ma sensu, żeby siedzieli w napromieniowanej puszce.

— Szkoda, że mnie to nie bawi — powiedział Pruitt, rzucając na ziemię pojemnik z pianą i wracając biegiem po resztę sprzętu.

— Wyciągamy wszystkie pojazdy z błota, jest gorące jak cholera — powiedziała Indy, kiedy pozostałe transportery przytulone do SheVy odjechały.

— A Sh-SheVy nie? — spytała major, szczękając zębami.

— Nie. — Indy zarzuciła linę na konar rosnącego w pobliżu dębu, ale lina spadła; za drugim razem już się udało, — Jest skażona, ale mamy odpowiedni sprzęt, żeby sobie z tym poradzić. A wy nie.

— To z mojej strony prze-przeoczenie.

— Zważywszy na to, kiedy przejęła pani batalion, nikt nie ma prawa mieć pretensji — uśmiechnęła się. Pojawił się Kilzer z trójką czołgistów.

— Cała czwórka, rozbierać się — powiedziała chorąży, podciągając na linie przenośny prysznic. — Kilzer, potrzebne mi jest światło.

— Zobaczę, co da się zrobić — odparł cywil i pobiegł do SheVy, nawet nie oglądając się za siebie.

LeBlanc westchnęła i zdjęła koszulę, a potem biustonosz.

— Drugi taki znajdę dopiero w Asheville — mruknęła, patrząc na tę ostatnią sztukę odzieży.

— I tak nie będzie pasował — westchnęła Indy, podnosząc szczotkę.

— Mam nadzieję, że nie mówi pani tego z zazdrości.

— Nie, mam dość swoich problemów z kręgosłupem.

* * *

Kilzer przyciągnął na wzgórze przedłużacz, zaczepił na gałęzi latarnię i włączył ją, a dopiero potem spojrzał na rozgrywającą się pod dębem scenę.

Kierowca abramsa, z głową ogoloną na zero i gdzieniegdzie pokaleczoną, golił głowę ładowniczego, podczas gdy Pruitt zajęty był szorowaniem ostrzyżonego już działonowego pianką dekontaminacyjną.

Indy robiła to samo z major LeBlanc; zabrała się za nią tak szybko, że nawet jej nie ostrzygła. Kiedy zapaliło się światło, major odwróciła się i parsknęła ze złością; jej jasne oczy rozbłysły jak u rozwścieczonej pantery złapanej w snop reflektora. Była zupełnie naga, nie licząc cieniutkiej warstwy żółto-białej pianki.

— Proszę się zamknąć, pani major — powiedziała Indy, szorując ją za uchem. — Muszę coś widzieć.

Kilzer stał przez chwilę nieruchomo, szybko mrugając; potem zamknął oczy i pokręcił głową.

— Mam inne rzeczy, którymi powinienem się zająć — powiedział tonem, który miał brzmieć zdecydowanie, ale zabrzmiał niepewnie. — Przepraszam, pani major, właśnie wyłączył mi się tryb awaryjny.

— Nic się nie stało — odparła zduszonym głosem. — Bardziej martwi mnie śmierć z napromieniowania niż to, że ktoś się na mnie gapi.

— Ma’am, a co z nami? — spytał działonowy i prychnął, kiedy trochę pianki dostało mu się do ust.

— Wy dostaliście mniejszą dawkę — powiedziała Indy. — Mogą wam wypaść włosy, możecie mieć różne inne objawy, ale raczej przeżyjecie. Mimo to musimy was szybko ewakuować, a wszystkie ambulanse są na drugim brzegu rzeki.

— A co z panią major? — zapytał ładowniczy. — Daj już sobie spokój — powiedział do kierowcy, odpychając elektryczną maszynkę.

— W dzisiejszych czasach są sposoby, żeby sobie z czymś takim radzić — odparła Indy, ale w jej głosie wyraźnie słychać było powątpiewanie.

Kilzer wziął przenośny licznik i machnął nim z dala od grupy, sprawdzając promieniowanie tła. Z dala od skażonych przedmiotów ziemia była czysta, ale kiedy pojawił się z licznikiem z powrotem na polanie, wskazówka natychmiast ruszyła w górę.

Potem wyłączył alarm dźwiękowy i przesunął urządzeniem nad ciałem major LeBlanc. Po chwili pokręcił głową.

— Wciąż źle? — spytała Indy.

— Nie jest aż tak źle — odparł cicho, patrząc LeBlanc w oczy. — Przepraszam, że wtedy tak zamarłem, pani major, ale muszę powiedzieć, że jest pani ładną kobietą, nie mówiąc o tym, że zdolną. To atrakcyjne połączenie, zwłaszcza w powłoce z miękkiej, śliskiej pianki.

— Bardzo dziękuję, panie Kilzer — odparła sucho oficer. — Jest bardzo źle, co?