Выбрать главу

Tenalasan czekał, aż z północy nadjedzie wielki czołg SheVa. Maszyna przebiła się już przez dwie grupy, które miały ją zatrzymać, i spodziewano się, że w każdej chwili pojawi się na drodze. Ale jak dotąd z tamtej strony nie dobiegał żaden odgłos wystrzałów i nie widać było jakichkolwiek śladów wielkiej bestii.

Księżyc zaszedł; dla ludzi była to smoliście czarna noc, ale źrenice obcych rozszerzały się, łapiąc światło migoczących w górze gwiazd. Niebo oczyściło się i temperatura spadła, lecz Po’oslena’ar niewiele to obchodziło; potrafili przeżyć w temperaturze, która dla nieodpowiednio ubranego człowieka oznaczała śmierć.

Śnieg był dla nich przykry nie dlatego, że był zimny, lecz dlatego, że zwalniał tempo marszu hordy i oznaczał brak żywności. Wprawdzie z dala od swoich baz Po’oslena’ar potrafili przeżyć wiele dni, żywiąc się taką ilością pożywienia, która starczyłaby ludziom zaledwie na jeden dzień, ale potem musieli to nadrobić.

Oolt Tenalasana nie jadł od dwóch dni, ale prawdopodobnie dopiero po upływie kolejnego dnia pozwoli im przetrząsnąć sakwy z pożywieniem. Dostali po kilka kawałków mięsa z ludzkich thresh, ale było tego za mało, żeby postawić ich na nogi. Jeśli szczęście im dopisze i wygrają nadchodzącą bitwę, będą mieli mnóstwo thresh, aby się pożywić.

Ale póki co muszą czekać.

— Nie znoszę czekać — powiedział Artenayard. Młodszy kessentai zakołysał tenarem z boku na bok i zatrzepotał grzebieniem. — Powinniśmy ruszyć stąd i ich poszukać.

— Zgodziliśmy się słuchać estanaara — odparł Tenalasan. Brał udział w tylu starciach z ludźmi, że wolał czekać na nich w zasadzce niż rzucać się na ich umocnienia.

— Powinniśmy iść z nimi — warknął kessentai, wskazując sunącą drogą zwartą masę Po’oslena’ar. — Idą po bogactwa, które są do zdobycia tuż za górami!

— Jeśli SheVa dotrze do Franklin, cała ofensywa zostanie zatrzymana. Dlatego czekamy.

— To ludzkie metody!

— Metody, które się sprawdzają — odparł starszy kessentai. To była pierwsza bitwa Artenayarda; jak dotąd uczestniczył jedynie w ustawieniu wojsk w szyku przed Gap, a potem w długim nocnym marszu. Już niedługo przekona się, że walka z ludźmi to nie żarty.

* * *

— Jeszcze jedna zasadzka — powiedział Pruitt, regulując kąt nachylenia działa.

— Aha, uczą się — mruknął Mitchell. — Ale o czymś zapomnieli.

— O czym?

— O zabezpieczeniu flank.

* * *

Ziemia zaczęła drżeć. Bazzett przycisnął karabin do ramienia, kiedy nad jego głową rozbłysła pierwsza salwa czterdziestomilimetrówek. Ponieważ działka strzelały prawie na maksymalny zasięg, miały bardzo szeroki rozrzut; ostrzał objął połowę posleeńskich sił, które natychmiast wpadły w panikę.

Bazzett złapał w zoom swojej lunety Wszechwładcę, który właśnie ruszył przed siebie, i nacisnął spust.

* * *

Tenalasan wycofał swój tenar, kiedy tylko głowa Artenayarda zniknęła w eksplozji żółtej krwi i mózgu.

— Na wschód! — wrzasnął, machając na swoich oolt’os i normalsów zabitego. — Atakować na wschód!

* * *

— Ładnie — mruknął Mitchell, kiedy pierwsza kamera pokazała Posleenów. Obcy dzielili ogień między SheVę i siły atakujące ich flankę, co Mitchellowi było bardzo na rękę. Ale to nie mogło długo trwać.

— Majorze LeBlanc, proszę kazać swoim ludziom wycofać się do pojazdów. Natychmiast.

* * *

— Wycofać się!

Bazzett spojrzał na sierżanta plutonu i pokręcił głową. — Dajemy radę!

— Rozkazy! — zawołał sierżant. Był zwykłym sierżantem, ale jako najstarszy stopniem spośród ocalałych żołnierzy dowodził plutonem. I skurwiel wcale nie żartował.

— Co jest, kurwa? — zapytał specjalista, wyczołgując się z okopu. Ogień obcych na szczęście przechodził głównie górą i zrywał gałęzie z drzew. Bazzett zarzucił karabin na plecy i wycofał się; kątem oka widział inne szare cienie między drzewami. Bradleye podjechały na sam skraj lasu, miażdżąc rosnące tam krzaki; porucznik najwyraźniej nie żartował z tym wycofaniem.

— Do bradleyów! — Wolf biegł wzdłuż linii, waląc opieszałych w plecy. — NIE patrzeć w stronę Posleenów!

* * *

— Pułkowniku, już się zebraliśmy — oznajmiła LeBlanc. — A kucyki lecą na złamanie karku.

— Świetnie — powiedział Mitchell. — Przygotujcie się do wykonania ruchu. Pruitt, ognia!

* * *

— Łajno demona! — krzyknął Tenalasan. Wystrzał z olbrzymiego czołgu wyrzucił w górę tuziny oolt’os i kessentaiów, ale to był najmniejszy problem; tym razem pocisk burzący wbił się we wzgórze Windy Gap Hill i wysadził wierzchołek w powietrze.

A wzgórze było oblepione Posleenami: oolt próbującymi się zebrać po ostrzale snajperów i MetalStormów oraz właśnie podchodzącymi pod szczyt posiłkami. Wszyscy oni zniknęli wraz z wierzchołkiem, w miejscu którego pojawiło się duże półkoliste wgłębienie.

Granit z głębi wzgórza został zamieniony na pył, a zewnętrzne warstwy w postaci żwiru i kamieni wielkości samochodów uniosły się w powietrze i runęły w dół.

Na widok tej kamiennej lawiny Tenalasan aż zatrzepotał grzebieniem w podziwie dla ludzkiej przemyślności.

* * *

— Quebec Osiem-Sześć, naprzód. Wykończyć niedobitki, a potem skręt na południe.

— Następny przystanek: Franklin — powiedział Pruitt, ładując kolejny pocisk.

* * *

Glennis poruszyła pokrętłami ekranu dowódcy i podświetliła grupę Posleenów, którzy wciąż próbowali maszerować na północ autostradą 28. Było jasne, że obcy nie widzieli czołgów, które wysunęły się z lasu, i major wolała, żeby tak zostało.

— Ceclass="underline" kompania Posleenów.

Batalion przejechał przez niedobitki posleeńskich sił, a potem zakręcił na południe, osłaniając SheVę i szukając punktów oporu. Na wzgórzach i na drodze wciąż znajdowały się rozproszone oddziały wroga, ale jak dotąd żaden z nich nie odpowiedział ogniem, a tym bardziej nie zadał im żadnych strat. Przynajmniej raz udało im się Posleenów całkowicie zaskoczyć.

Działonowy nakierował sprzężone działka na cel i wystrzelił serię, zamieniając większość oolt w karmę dla psów. Kilku obcych strzeliło w ich kierunku, ale czołg wciąż był poza ich zasięgiem, więc ogień poszedł górą lub bokiem. Kolejna seria wykończyła niedobitki i oddział wyjechał spod osłony zarośli, kierując się w stronę Franklin.

Znaleźli się na skraju małego miasteczka, którego niewielkie zakłady i sklepy zaopatrywały miejscowy korpus. Miasteczko otaczały pola poprzecinane siecią dróg.

— Quebec Osiem-Sześć, tu India Trzy-Dziewięć.

LeBlanc włączyła mikrofon i zerknęła na wzgórze, gdzie zwiadowcza grupa bradleyów zajęła pozycje; widać było stamtąd całe Franklin, dlatego właśnie posłała tam transportery.

— Mówcie.

— Pewnie będzie pani chciała to sama zobaczyć, pani major.

Popatrzyła na wzgórze i wzruszyła ramionami. Pewnie mają rację.

* * *

LeBlanc zsunęła się po przednim pancerzu czołgu i poszła przez podwórze na tyły domu, gdzie pod płotem przykucnęło dwóch żołnierzy z kompanii Charlie. Dom był najwyraźniej opuszczony; tylne drzwi wyrwano z framugi i ciśnięto na ziemię, a wewnątrz był taki bałagan, jaki zostawiali tylko Posleeni. Idąc przez patio, major nadepnęła na pluszowego misia; mimo padających deszczów, wciąż był w dobrym stanie. Spojrzała w dół i poszła dalej; po dziesięciu latach walk smutna historią, którą zabawka mogłaby opowiedzieć, była już stara i banalna.