— Dzień dobry, ma’am — powiedział starszy stopniem żołnierz, specjalista, podając jej lunetę na podczerwień. — Niech pani spojrzy na miasto.
— Kucyki — mruknęła, zerknąwszy we wskazanym kierunku.
— Czy oni naprawdę nie wiedzą, że dostali?
Miasto było pełne Posleenów, którzy cały czas napływali ze wschodu i południa. Wielu z nich pracowało przy jakiejś podziemnej budowli w pobliżu centrum, zupełnie jakby się „okopywali”.
— Wygląda na to, że nie, ma’am — odparł ze śmiechem zwiadowca, zabierając lunetę. — Co robimy?
— Rozwalimy miasto SheVą — odparła major po chwili namysłu.
— Co oni tam budują, ma’am? — spytał młodszy żołnierz.
— Myślę, że jakiś bunkier dowodzenia. — Uświadomiła sobie, że myśli jak oficer wywiadu, a nie jak dowódca batalionu. — Nie, cofam to. Infrastruktura Posleenów znajduje się pod ziemią. Powiedziałabym, że to jakaś fabryka albo przetwórnia żywności. Może jedno i drugie.
— Czyżby szykowali się do przeprowadzki?
— Albo próbują rozwinąć logistykę. Cokolwiek to jest, za chwilę dostaną dziesięciokilotonowy prezent.
Orostan popatrzył na kenellaia, który kierował zaopatrzeniem.
— Jak idą prace?
— Tunele wkrótce będą gotowe, oolt’ondai. Potem potrzebujemy około dwunastu godzin do ukończenia fabryki.
— Za długo — warknął Orostan, rozglądając się po stłoczonych oolt’os i kessentaiach. — W tym czasie skończy nam się amunicja i thresh.
— Szybciej się nie da, oolt’ondai.
— Oolt’ondai, zbliża się SheVa — oficer operacyjny wskazał na północ — i towarzyszące jej siły. Oddział w Windy Gap…
— Nie istnieje, wiem — warknął wódz. — Ale nie mogą nas w ten sam sposób zaatakować. Wyślijcie dwa oolt’ondary na spotkanie czołgów, a reszta niech zajmie pozycje na tamtym wzgórzu; nie pozwolimy jej dotrzeć do miejsca, skąd mogłaby strzelać.
— Jak rozkażesz, oolt’ondai.
Wódz spojrzał jeszcze raz na północ, a potem włączył komunikator i zaczekał, aż ten wyszuka Tulo’stenaloora.
— Tu Orostan — powiedział, kiedy urządzenie oznajmiło połączenie.
— Orostanie, jak idzie? — spytał Tulo’stenaloor.
— Jakby Demony Nieba wzięły losy wojny w swoje ręce — odparł, trzepocząc grzebieniem. — Kiedy ustawiam swoje siły, żeby zaatakować SheVę z boku, ona zachodzi je z flanki. Kiedy ustawiam je na wprost, ona atakuje z boku. Jak na coś tak wielkiego piekielnie trudno ją przyszpilić.
— Czy dotrze do Franklin?
Wódz zastanawiał się przez chwilę, a potem zmarszczył skórę, wzdychając.
— Być może, estanaarze, być może. Spróbuję ją zatrzymać, zanim dotrze do Franklin. Ale nie wiem, za jaką cenę.
— Cena nie gra roli. Jeśli będziesz musiał wysłać przeciw niej resztki swoich sił, zrób to. Niedługo znów będziemy mieli Gap, wtedy wyślę wam więcej wojsk. Ale musisz ją zatrzymać; nie uda nam się odbić Gap w czasie jądrowego ostrzału.
— Tak jest, estanaarze, zatrzymam ją.
— Zrób to — odparł Tulo’stenaloor — a wtedy ten świat będzie nasz. Powodzenia.
— Zatrzymam ją — warknął Orostan. — Na kości Alld’nt, zatrzymam ją.
— Nie da rady — powiedział Pruitt, kręcąc głową.
— Dlaczego? — Mitchell spojrzał na mapę.
— Tamto wzgórze było dość strome, mieliśmy porządny cel. To wzgórze ma po naszej stronie długie, łagodnie nachylone zbocze. Nie mogę wpakować tam pocisku, jeśli nie będę miał jakiegoś urwiska.
— Tam jest cholernie dużo Posleenów, a oni nie będą siedzieli z założonymi rękami.
— Wiem, sir — odparł specjalista — ale nie damy rady strzelić. Co innego, gdybyśmy byli po południowej stronie, ale chyba nie chce pan teraz tam jechać, prawda?
— Nie przy takim rozmieszczeniu sił w okolicy — powiedział pułkownik. — Masz jakieś propozycje?
— Hmmm… — Pruitt spojrzał na wyświetlacz i wprowadził kilka poprawek, a potem coś zmierzył. — Jeśli cofniemy się do ostatniego miejsca, z którego strzelaliśmy…
— Minimalny dystans to cztery tysiące metrów — powiedział pułkownik, zerkając na mapę. — Ledwie się zmieścimy. Nie zniesie pocisku?
— To… może być problem — przyznał działonowy… — Wiatry generalnie wieją z północnego zachodu na południowy wschód. Kto wie, być może będziemy musieli strzelić dwa razy!
— Będziemy strzelać praktycznie pionowo w górę; jeśli ten cholery pocisk do nas wróci, już nigdy więcej nie strzelimy!
— Quebec Osiem-Sześć, wycofaj swoje wysunięte jednostki. Będziemy musieli zawrócić niemal do punktu wyjścia. Wydziel pododdział, żeby nas osłaniał.
LeBlanc przez chwilę zastanawiała się nad tym, co usłyszała, a potem zadrżała, mimo gorąca buchającego z wnętrza czołgu.
— Czy to ma coś wspólnego z odległością poniżej czterech tysięcy metrów?
— Potwierdzam. Odbiór.
— Nawet w punkcie wyjścia będziemy poniżej czterech tysięcy metrów od celu. Odbiór.
— Potwierdzam. Zalecam wycofać się i schować.
— Nie będzie dobrze.
— Nie będzie.
— Wiesz, jaki jest problem z SheVą? — powiedział Utori. — Zero finezji.
— O co ci chodzi? — spytał Bazzett, otwierając puszkę zjedzeniem. Jeśli mają się zatrzymać na kilka minut, może w tym czasie zjeść.
Batalion pospiesznie zawrócił, oddając teren, który z takim trudem zdobył. Pozostał tylko jeden abrams, ukryty za osłoną, z wyłączoną elektroniką i odwrócony tyłem do wybuchu. Wszyscy żołnierze zostali wycofani do pojazdów; gdyby Posleeni się przebili, nic by z nich nie zostało.
— Tylko popatrz. Albo nuklearne zniszczenie, albo nic. — Operator ciężkiej broni otworzył swój karabin maszynowy i szorował komorę zużytą zieloną szczoteczką do zębów.
— Ma MetalStormy — zaprotestował Bazzett. Obaj ignorowali fakt, że w każdej chwili może im spaść na głowy pocisk z antymaterią. Pociski rażenia powierzchniowego miały minimalny zasięg między innymi dlatego, że SheVa strzelała na niewielkie odległości wyjątkowo niecelnie. Zaprojektowano ją z myślą o zasięgu rzędu pięćdziesięciu kilometrów i więcej, tak więc mniejsze dystanse oznaczały strzelanie niemal pionowo w powietrze. Przy takim kącie nachylenia miejsce lądowania pocisku było niemal wyłącznie kwestią szczęścia.
— Jasne, ale to tylko czterdzieści milimetrów. — Utori złożył z trzaskiem broń i napił się wody z bukłaka. — Przydałyby im się stopiątki z małymi pociskami z antymaterią. Na przykład… dziesięć kiloton; to by wystarczyło, żeby oczyścić szczyt wzgórza. A nie jakieś jebane sto kiloton, które zmiecie całe zasrane hrabstwo.
— Może i tak, ale one nie były zaprojektowane do tak bezpośredniego ostrzału. — Bazzett odłożył łyżkę, widząc zaglądającego do przedziału załogi dowódcę.