— I on zamierza go użyć? — zdziwił się S-2.
— Na to wygląda. Będzie wesoło, ale najlepiej popatrzeć na to z bezpiecznej odległości.
— Tym razem chyba nie żartują.
SheVa Dziewięć pełzła wolno przez ruiny śródmieścia Franklin, szukając pozycji do rozpoczęcia ostrzału.
Wzgórze, na którym kiedyś było miasto, i wszystkie ciągnące się jak okiem sięgnąć wzniesienia nosiły ślady wybuchu jądrowego. Drogi pokrywał gruz i śmieci, a wokoło miasta leżały zwalone drzewa i tliły się pożary wywołane żarem eksplozji. SheVę poprzedzały jadące wachlarzem czołgi. Po raz pierwszy, odkąd została okaleczona, była w stanie dotrzymać im kroku; to, co one musiały omijać, ona miażdżyła gąsienicami.
Szukali miejsca w okolicach Franklin, z którego mieliby zasięg na Gap. Problem był dwojaki: kąt ostrzału — musieli trafić aż do środka przełęczy — i wysokość — Gap leżała nieco wyżej niż Franklin, a ponieważ mieli użyć głowic wybuchających w powietrzu, potrzebowali nieco większego zasięgu niż w przypadku pocisków uderzeniowych. Najlepsze wydawało się wzgórze, na którym dotąd stało miasto, chociaż jednocześnie istniało ryzyko, że staną się przez to lepszym celem ataku.
Pruitt patrzył, jak kółko celownika balistycznego wolno przesuwa się w górę Doliny Rabun, czasem zbliżając się do Gap, czasem oddalając, kiedy nagle SheVa zakołysała się od wystrzału z ciężkiego działka plazmowego.
— Jezu! — wrzasnął działonowy, obracając wieżę i włączając radar i lidar dalekiego zasięgu.
— Pułkowniku! Mamy cztery, nie, sześć C-Deków startujących zza wzgórz! I są rozproszone!
— Niech to szlag — mruknął Mitchell, włączając mapę terenu. W czasie odwrotu SheVa dawała już sobie radę z sześcioma okrętami naraz, ale wtedy teren pozwalał im się schować zaraz po oddaniu strzału. A Dolina Franklin była szeroko otwarta; niskie, łagodne wzgórza gdzieniegdzie tylko miały wyższe szczyty. Dawały pewną osłonę przed naziemnymi siłami Posleenów, ale w walce z okrętami można było ukryć się wśród nich z takim samym powodzeniem, jak na polu golfowym.
SheVa mogła zatem liczyć tylko i wyłącznie na to, że posleeńskie strzelectwo pozostawia sporo do życzenia; okrętowe działa trzeba było nakierowywać na naziemne cele ręcznie, a podczas odwrotu wyszło na jaw, że koncepcja „naprowadzania” była najeźdźcom obca. Pojedynek z sześcioma lądownikami w sytuacji, gdy SheVa miała tylko cztery pociski przeciwlądownikowe i osiągała maksymalną prędkość pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, nie dawał wielkich szans na przeżycie.
— Niech ktoś zadzwoni do piechoty mobilnej i powie, że trochę się spóźnimy.
Tommy przykucnął za laserem i wycelował w pierwszego C-Deka, który pojawił się nad górami. Musi trafić za pierwszym razem.
Holograficzny celownik pokazywał zewnętrzne i wewnętrzne cele, w tym system utrzymywania antymaterii. Tommy ominął go, strzelając pod takim kątem, by przebić słaby punkt pancerza i trafić w maszynownię krążownika.
Broń wypluła wiązkę purpurowego światła w chwili, kiedy C-Dek otworzył ogień z pierwszej broni, jaką zdołał nakierować na cel, czyli przeciwokrętowego działa plazmowego. Strzały chybiły pozycje batalionu i wyryły krater wielkości domu w prowizorycznej drodze usypanej przez Posleenów.
Rdzeniem lasera była słabo kontrolowana reakcja jądrowa między dwoma potężnymi polami elektromagnetycznymi, konwertowana w czyste fotony. Promień o mocy liczonej w megadżulach na sekundę przeciął ciężki pancerz posleeńskiego okrętu jak chusteczkę higieniczną, przebił wewnętrzne grodzie i wdarł się do przedziału silnikowego, niszcząc system antygrawitacyjny i odcinając zasilanie zewnętrznego uzbrojenia. Pozbawiony antygrawitacyjnego wsparcia, krążownik zatoczył się i runął w dół.
— Jasna cholera — prychnął Duncan, patrząc w górę. Widział, że krążownik dryfuje w stronę jego pozycji, ale ostrzał z tego, co mieli we trzech do dyspozycji, byłby dla okrętu jak pieszczota, więc schował się, mając tylko nadzieję, że C-Dek znajdzie sobie jakiś inny cel. Ale kiedy terawatowy laser uderzył w bok okrętu, statek znajdował się niemal bezpośrednio nad nimi.
Krążownik zakołysał się i zaczął spadać z przyspieszeniem dziewięć i osiemdziesiąt jeden metra na sekundę do kwadratu.
Uderzył w szczyt wzgórza zaledwie piętnaście metrów od pozycji Duncana, choć na szczęście po posleeńskiej stronie grzbietu, a potem zaczął się staczać w dół.
Siła uderzenia wielotonowego okrętu wyrzuciła wszystkie trzy pancerze w powietrze. Duncan kilka razy odbił się od ziemi, ale niemal natychmiast znowu znalazł się na górze; chciał wszystko dokładnie widzieć.
Posleeński okręt turlał się w dół zbocza, wciąż plując bryzgami plazmy i ognia z włazów i gniazd broni, potem przetoczył się przez pozycje Posleenów, a na koniec runął w koryto rzeki.
— Cholera, sam bym tego lepiej nie wymyślił — mruknął Duncan, patrząc na pozostałe dwa okręty. Były to Minogi, o wiele mniejsze niż C-Dek, ale mimo wszystko bardzo niebezpieczne. — Żeby tylko ten cholerny laser się nie rozleciał.
Tommy skierował laser na Minoga, który leciał nieco wyżej i otworzył już ogień z ciężkiego lasera na jednej z faset; strzał pędził zygzakiem po ziemi w kierunku punktu dowodzenia.
Tym razem Sunday nie celował aż tak dokładnie; okręt był dalej i detonacja systemu utrzymywania antymaterii nie byłaby aż tak niebezpieczna.
Purpurowy promień lasera wgryzł się w burtę Minoga w rozbłysku srebrnego ognia i wszedł głęboko w jego wnętrzności. Nie trafił w system utrzymywania antymaterii, ale za to przeciął przekaźniki energii do silnika. Okręt zatrzymał się w powietrzu, a potem runął w dół jak kamień. Część Posleenów w obu zestrzelonych statkach przeżyła, ale najważniejsze było zlikwidowanie samych okrętów.
Sunday szybko obrócił broń w kierunku trzeciego z nich, ale tym razem odrobinę się spóźnił.
— Kapitanie Slight! — zawołał Mike i zaklął. — Z tyłu!
W ciągu pięciu lat, odkąd została dowódcą kompanii Bravo, Karen Slight przeżyła mnóstwo bitew i potyczek. Czasami czuła się tak, jakby uciekła przed karzącą ręką statystyki. I jeśli tak było, ta ręka właśnie jej dosięgła.
Kapitan przełączyła wizję i zerwała się na równe nogi, kiedy zobaczyła zbliżającą się od tyłu linię wybuchów hiperszybkich rakiet. Ale było już za późno. Zanim ona albo sierżant Bogdanovich zdążyły coś zrobić, pociski trafiły w ich okop. A kiedy seria przeszła dalej, pozostawiła za sobą tylko rozrzucone szczątki pancerzy.
— Niech to szlag — mruknął Tommy, namierzając trzeci okręt. Widząc los poprzedników, Minóg próbował robić uniki, aby rozproszyć ogień, ale terawatowy laser miał o wiele większą moc niż lżejsze działka grawitacyjne. Promień wbił się w trzeci okręt, rozcinając przedział załogi i mostek. Pilot nie miał większego doświadczenia w lataniu na tak małych wysokościach — posleeńskie okręty przeważnie działały w trybie automatycznym, dlatego bardzo niewielu obcych przygotowywało się do ręcznego sterowania — więc kiedy okręt przyspieszył, by uniknąć promienia lasera, zderzył się ze zboczem Black Rock Mountain, odbił od niego i wpadł prosto w ów promień.