Выбрать главу

Nie wiadomo, czy to zasługa lasera, czy zderzenia, ale Minóg zatrzymał się w powietrzu, a potem spadł prosto na C-Deka, niemal całkowicie blokując wąską przełęcz.

Tommy odprowadził go wzrokiem na sam dół, a potem rozsunął trójnóg lasera, by wystawić go ponad krawędź okopu, skąd miał dobry widok na zbliżających się Posleenów. Obcy mieli spore kłopoty z ominięciem przeszkody w postaci dwóch zestrzelonych okrętów, ale mimo to wciąż nacierali zwartym murem. A ogień Bravo po śmierci sierżanta i dowódcy kompanii zaczął słabnąć.

Jednak Tommy miał na to radę; z gniewnym prychnięciem zaczął ostrzeliwać zbliżających się centaurów.

* * *

— Dobra robota, poruczniku — powiedział Mike z ledwie słyszalnym westchnieniem ulgi — ale lepiej niech pan już wstrzyma ogień.

* * *

— Z całym szacunkiem, sir, Bravo potrzebuje wsparcia — odparł Tommy, siejąc laserem po liniach Posleenów. Snop purpurowego światła przeznaczonego do niszczenia okrętów wgryzał się głęboko w ich szeregi, ścinając za jednym zamachem po sześciu albo siedmiu obcych.

* * *

— Tak, ale jest pewien mały problem — powiedział Mike. — Chodzi o to, że…

* * *

„Mały problem” został odkryty po roku używania terawatowego lasera na polach bitew. Jak już wspomniano, podstawą jego działania była słabo kontrolowana eksplozja jądrowa. Do komory lasującej wypełnionej argonem wstrzykiwano starannie odmierzone dawki antywodoru. Antywodór, przeciwieństwo prawdziwej materii, zderzał się z argonem i natychmiast przekształcał w czystą energię.

Ową uwolnioną energię przechwytywały inne atomy argonu, a kiedy one z kolei ją uwalniały, miała już postać fotonów światła. Fotony te znów były przechwytywane i gromadzone, aż po osiągnięciu szczytowego ciśnienia były uwalniane.

Wszystko to działo się w ciągu nanosekund i było kontrolowane przez wibrujące pola magnetyczne, czerpiące energię z tej samej reakcji.

Taki sam typ lasera wykorzystywano w kosmicznych myśliwcach i okrętach liniowych. W obu przypadkach podchodzono do niego z nabożnym szacunkiem, gdyż był równie groźny dla własnego okrętu, jak i dla wroga, dlatego stworzono potężne drugorzędne pola magnetyczne, które zapewniały bezpieczeństwo, jeśli pierwszorzędne pola zawiodły.

W wersji naziemnej owe drugorzędne systemy były jednak niedostępne, dlatego też kiedy moc w komorze lasującej przekraczała dozwolone maksimum mocy pól magnetycznych, pobudzony argon i drobiny wciąż nie przetworzonego antywodoru uciekały z zamknięcia i niszczyły broń, uwalniając całą resztę argonu w dość widowiskowy sposób.

W jednej chwili Tommy strzelał z lasera, a już w następnej leciał nad ziemią, wściekle wirując. Jego sensory znów zostały przeładowane, ale z tego, co udało mu się mimo to odczytać, wynikało, że temperatura na zewnątrz gwałtownie spada, zbliżając się do tej, jaka panuje w fotosferze gwiazdy.

Potem nastąpił krótki, raptowny wstrząs i Sunday przestał się obracać. Miał wrażenie, że zsuwa się po zboczu góry.

Zauważył, że nie może zebrać myśli, i zaraz potem stracił przytomność.

* * *

Mike wyjrzał z jamy dowodzenia batalionem i westchnął.

— Mówiłem mu, żeby przestał — powiedział. Powietrze wciąż było pełne niewiarygodnie rozgrzanych gazów i pyłu, ale systemy już zaczynały się stabilizować i widać było, że oddział nikogo nie stracił. Laser, który wybuchł, oczyścił teren z Posleenów.

— Atomówki — mruknął Mike. — Trzeba było zabrać atomówki.

— No właśnie — zaśmiał się Stewart. — Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy?

— Nie wiem, może dlatego, że były zabronione? — mruknął O’Neal. — Dlaczego wciąż musimy prosić innych o pomoc?

— A może trzeba było po prostu zabrać lasery? — znowu zaśmiał się Stewart. — Dlaczego mu pan nie powiedział o ubocznych skutkach ich działania?

— Och, doświadczenie to najlepszy nauczyciel. Poza tym, cholera, nikt inny nie zamierzał strzelać z tego draństwa. — Spojrzał na odczyty i wzruszył ramionami. — Żyje. Okrętów nie ma, Posleenów też nie. Wygląda na to, że odwalił kawał dobrej roboty.

— Ja też tak myślę — powiedział Stewart, śmiejąc się. Potem spoważniał. — Ale straciliśmy Slight. Szlag by to trafił.

— Tak. Mógłbym dać kompanię Sundayowi, kiedy tylko odzyska przytomność, ale myślę, że jednak dostanie ją któryś z sierżantów — I tak zostało tam tylko półtora plutonu.

Stewart wstał i próbował rozejrzeć się poprzez opadający kurz.

— Pora zobaczyć, jak sobie radzą.

— Tak, a ja ściągnę na dół Duncana. Tam na górze nie ma już nic do roboty.

O’Neal spojrzał na schemat pola bitwy.

— Nie wiem, czy w ogóle jest jeszcze coś do roboty.

— No — przytaknął Stewart. — Chyba moglibyśmy zaszarżować.

20

Niech synów Bachusa niepokój nie dręczy, Niech każdy z nich się do mnie przysiądzie, Napije się, śpiewa, i wspomoże mnie, Wspomoże mnie z refrenem.
Ref. Zamiast wód mineralnych pijem ciemne piwo, A długi płacimy od ręki, Nie pójdzie siedzieć żaden za dług, Żaden z Garryowen w glorii.
Woźnych pobijem dla zabawy, Burmistrza i szeryfów przepędzimy, Myśmy są chłopcy, co nie śmie im się nikt naprzykrzać, O ile chce ujść cało. Ref.
To nasze serca nieustraszone zdobyły nam sławę, Bo szybko wszyscy się dowiadują, kto my zacz, Gdziekolwiek pójdziem, tam lękają się, Nazwy Garryowen w glorii.
Garryowen,
Tradycyjna pieśń siódmego pułku kawalerii powietrznej
Franklin, Północna Karolina, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol IIl
07:26 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, wtorek, 29 września 2009

— Quebec, za mną! — rozkazała LeBlanc na częstotliwości batalionu, a potem przełączyła się na interkom. — Drummond, gaz do dechy, trzymaj się drogi!

— Dokąd jedziemy?

Glennis wywołała mapę i zmarszczyła brew; to dobre pytanie. W końcu znalazła to, czego szukała.

— Jedź dwudziestą ósmą — powiedziała, przełączając się z powrotem na częstotliwość batalionową. — Wszystkie jednostki Quebec, porządek kolumny: Bravo, Alpha, Charlie. Pojedziemy do autostrady 64 i wdrapiemy się na nasyp; jeśli będziemy trochę wyżej, może abramsy będą w stanie ostrzelać C-Deki.

— To szaleństwo, ma’am — zaprotestował działonowy czołgu. — Z naszymi działami ledwie je zadrapiemy!

— SheVa ma tylko cztery pociski przeciwlądownikowe — odparła LeBlanc — a okrętów jest sześć.

— Tak jest, ma’am — powiedział działonowy. — Balenton, ładuj srebrną kulę.

— Tak jest! — potwierdził ładowniczy. — Ale jak ona zacznie śpiewać Garryowen, ja stąd znikam.

* * *