Выбрать главу

— Sir, jest pan pewien? — Działonowy wystukał parametry strzału i właśnie wprowadzał nowy cel. — Wybuch obejmie także dywizję.

— To mi się nie podoba, ale nie ma innego wyjścia — odparł ze znużeniem Mitchell. — Ognia!

— Przyjąłem, sir — powiedział Pruitt, patrząc wprost we wschodzące słońce. — Poszło.

* * *

Pocisk rażenia powierzchniowego dotarł dokładnie do punktu położonego dwa tysiące metrów nad linią łączącą oba C-Deki, a potem detonował.

Okręty były międzygwiezdnymi krążownikami oraz transporterami jednostek Posleenów. W normalnych okolicznościach stukilotonowa głowica, detonująca dwa tysiące metrów od nich, nie zrobiłaby na nich wrażenia, ale w tym wypadku statki nie znajdowały się. w próżni ani między planetami.

Fala uderzeniowa rzuciła okręty w dół. Jeśli gwałtowne przyspieszenie jądrowego huraganu nie wystarczyło, by je zniszczyć, dokonało tego zderzenie z twardą ziemią. Poddane działaniu sił, których nie mogły wytrzymać, oba okręty zgniotły się, odbiły od ziemi i po kilku obrotach zatrzymały, jeden na wschód od Cullasaja Bridge, a drugi na szczątkach Wal-Martu w zachodnim Franklin.

* * *

Glennis wyjrzała przez właz i potrząsnęła głową, żeby pozbyć się dzwonienia w uszach. Większość jej pojazdów była nietknięta, czego nie można było powiedzieć o ich załogach. Każdy, kto zostawił otwarty właz, prawdopodobnie już nie żył. Jeden abrams miał odstrzeloną pokrywę magazynu amunicji, co wskazywało, że w środku doszło do tragedii. Jeden z bradleyów leżał do góry gąsienicami, a więc jego załoga prawdopodobnie również nie przeżyła.

Na wschodzie Glennis zobaczyła wystającą z doliny Cullasaja fasetę C-Deka, na której zamontowane było działo plazmowe, strzelające iskrami od elektrycznego przeładowania. Na oczach major broń rzygnęła na wysokość trzystu metrów purpurowym ogniem.

— Jebać to — mruknęła LeBlanc. — Wracam do wywiadu.

Ale generalnie nieźle wyglądali jak na jednostkę, która znalazła się na skraju jądrowej eksplozji.

Oczywiście nie mieli żadnej łączności. Jeśli nawet jakieś radio działało, ona i tak go nie słyszała.

— Wracamy, żeby nawrzeszczeć na Mitchella — zapytała sama siebie — czy zostajemy tutaj?

Rozejrzała się po zdewastowanym krajobrazie, popatrzyła na ludzi, którzy wolno gramolili się z pojazdów, a potem pokręciła głową.

— Głupie pytanie.

— Jeśli ktoś ma działające radio, niech odezwie się do SheVy i dowie się, za ile tu będą! — wrzasnęła do rozproszonych żołnierzy. — Nie ruszymy się ani o centymetr dalej!

Uśmiechnęła się, słysząc rachityczne wiwaty, i opadła na fotel.

— Co za kurewska noc — mruknęła, wyciągając formularz zapotrzebowania na uzupełnienia. — Zastanówmy się. Potrzeba nam około stu ludzi, pełnego zapasu amunicji…

* * *

W końcu mając nawet uzupełnienia, standardowe pociski, Kosiarzy i powtarzające się jądrowe ataki, batalion O’Neala nie mógł już nic więcej zrobić.

Kiedy tylko Posleeni znaleźli przejście przez zaporę, bez chwili zwłoki zaatakowali w szaleńczej żądzy dopadnięcia znienawidzonych pancerzy. Ocalałych stu czterdziestu żołnierzy nie mogło postawić wystarczającej zapory ogniowej, by ich zatrzymać; obcy zbliżali się metr za metrem, mimo nawały pocisków.

— Pusto! — krzyknął jeden z żołnierzy, kiedy zapasy pocisków do działka grawitacyjnego zaczęły się kończyć. — Potrzebuję uzupełnień!

Jednemu po drugim żołnierzom topniała amunicja; liczniki schodziły najpierw do tysięcy, potem do setek, a potem stawały na zerze.

— Wyrwa po lewej! — zawołał Duncan, gramoląc się ze swojego okopu z opuszczonym do strzału karabinem. Grupa centaurów przebiła się do niedobitków kompanii Charlie i zaczęła atakować żołnierzy mieczami borna.

Monomolekularne ostrza nie mogły przebić jednym ciosem wykutego przez Indowy pancerza, ale pod gradem uderzeń zbroja w końcu pękała, a ukryty w jej wnętrzu człowiek kończył rozsiekany na śmierć.

Żołnierze powoli tracili nadzieję. Jeden po drugim wychodzili z okopów i wycofywali się; ci, którzy mieli jeszcze amunicję, strzelali do Posleenów, próbując utrzymać ich na odległość ramienia.

— NIE! — wrzasnął O’Neal, wyskakując ze swojej jamy. — NA NICH!

Wybiegł przed szereg swoich ludzi i wpadł między centaury, tnąc i rąbiąc własnymi ostrzami.

— Kapitanie! — zawołał żołnierz z kompanii Charlie; jego okrzyk nagle się urwał.

— Jasna cholera, szefie! — zaklął Stewart, pędząc do swojego dowódcy i strzelając seriami z karabinu. — WRACAJ!

— Nie pozwolę im zdobyć tej przełęczy! — warknął O’Neal, rąbiąc na wszystkie strony. Ale fala obcych była niepowstrzymana; nawet on w końcu to zrozumiał. Posleeni zdobyli linię umocnień i nie miał kto jej bronić. Ikony pancerzy, które zostały na swoich pozycjach, robiły się żółte, potem czerwone, a potem znikały z ekranu.

— Wycofać się! — rozkazał Mike, zerkając na odczyty. — Wycofać się do Kosiarzy!

* * *

Sunday strzelał z biodra, wyciągając jedną ręką kolejne magazynki i wciskając je w gniazdo karabinu. Ale nic nie pomagało. Ocalałe pancerze uciekały przed nacierającą falą żółtych ciał i żadna siła ognia nie mogła tego zatrzymać.

— Kosiarze, przygotować się do salwy na krótki dystans — rozkazał, kiedy Posleeni minęli linię umocnień, jeszcze do niedawna zajmowanych przez żołnierzy. Nie próbował nawet sprawdzać, kto został.

— Gdzieś trzeba umrzeć — mruknął, szczęśliwy, że miał okazję jeszcze raz widzieć Wendy. Zmienił kolejny magazynek, kiedy do okopu zsunął się Stewart, a za nim major.

— Wycofać się do Kosiarzy! — powtórzył O’Neal, odwracając się błyskawicznie i otwierając ogień.

— Amunicja! Już nie mam! — Jeden z Bandytów wpadł do okopu z zaopatrzeniem i zaczął zdzierać pokrywy ze skrzyń. — Amunicja dla Kosiarzy!

— Kosiarze, ognia! — rozkazał Tommy, kiedy front natarcia Posleenów zbliżył się na trzydzieści metrów.

Każdy z czterech Kosiarzy miał zamontowane cztery działka fleszetkowe; grad metalowych ostrzy wyorał olbrzymią wyrwę w masie obcych i na moment ją zatrzymał. Ale nacierający z tyłu popchnęli przednie szeregi wprost na nawałę ognia, której zasadniczym minusem było to, że bardzo szybko zużywała amunicję.

— Pusto! — zawołał McEvoy. — Kończy mi się amunicja!

— Mam — powiedział Bandyta, otwierając skrzynię i wysuwając ładownicę. — Idzie uzupełnienie! — oznajmił, przechylił pojemnik i wysypał jego zawartość do ładownicy.

— Uzupełnienie! — krzyknął następny Kosiarz, stawiający ścianę ognia na północy.

Ale w miarę jak Kosiarze zużywali kolejne skrzynie amunicji, masa Posleenów coraz bardziej zbliżała się do ich okopu.

— Koniec! — krzyknął McEvoy, a potem obejrzał się na stojącego za nim żołnierza. — Cześć, panie majorze.

— Bierz kamień! — warknął O’Neal, kiedy jego pusty magazynek wypadł na ziemię.

— Skrzynie są puste!

— Koniec! — zawołał Sunday, wyrzucając ostatni magazynek, i zamachnął się karabinem na pierwszego Posleena, który dotarł do okopu. Ciężka kolba roztrzaskała się od siły uderzenia, a w jego ręku pozostała jedynie irydowa lufa, którą natychmiast rozbił łeb następnego obcego.

— KURWA MAĆ! — wrzasnął O’Neal. — Nie chcę zdychać w tej śmierdzącej JAMIE!