— Pułkowniku O’Neal — powiedział generał, dotykając ramienia Mike’a. — Za chwilę odlatujemy. Potrzebują nas w Europie.
— Tak, sir — odparł Mike i wyciągnął rękę. — Dziękuję za pomoc.
— Jak zwykle miał pan sytuację pod kontrolą. — Generał odwrócił się i popatrzył na doliny i wzgórza. Wszędzie wokół rozciągała się pomarańczowa pustka; gleba została zdarta aż po skałę. — Słyszałem… że musiał pan wybierać.
— Tak, sir. — Głos O’Neala był zimny i nieobecny.
— To był… słuszny wybór, pułkowniku. Nie wiem… nie wiem, czy sam bym go dokonał, ale to był słuszny wybór.
— To byłby słuszny wybór, ale nie wtedy. Posleeni nie mieli szans wedrzeć się do Cumberland. — Mike przerwał. — Od samego początku nie mieli szans. Zdążylibyście przylecieć przed nimi.
— A Asheville? — spytał cicho generał. — Cztery miliony cywilów, pułkowniku. Zniszczyć SheVę? Wyrżnąć jeszcze jedną dywizję żołnierzy? Albo dwie, cztery czy pięć? A wy nie mogliście wiedzieć, bo było jasne, że o wszystkim wiedzieliby też Posleeni. Nie wiem, co by zrobili, gdyby wiedzieli, zwłaszcza że ten jeden, Tulo’stenaloor, był bardzo sprytny. Kto wie, co by zrobił?
— To prawda — westchnął Mike. — Ale… — Osunął się na ziemię i zwinął w kłębek. — O Boże, moja córka!
Generał przez chwilę patrzył na niego, a potem westchnął.
— Chyba… Europa musi poczekać. Przynajmniej na mnie.
Schylił się i podniósł Mike’a, a potem objął go i ruszyli razem do czekającego promu.
— Myślę, że pójdziemy się upić, a potem będziemy opłakiwać śmierć świata.
— To absolutnie nie do przyjęcia! — krzyknął Tir.
Ciekawe, czy mogę go doprowadzić do lintatai?, pomyślał wielebny O’Reilly. Nie, nie ma powodu, aby zmieniać plany.
— Jak to nie do przyjęcia, mój dobry Tirze? — spytał. — Przecież nastał dzień radości.
Przez drzwi sali konferencyjnej słychać było odgłosy świętowania; O’Reilly pomyślał, że chyba jest jedyną osobą w całym kompleksie, która teraz pracuje. No, ale chociaż pozbycie się Posleenów było ważną rzeczą, dla Bane Sidhe był to tylko pierwszy krok w o wiele bardziej skomplikowanej wojnie.
— Te siły miały nie opuszczać Irmansul bez ochrony! — Tir był już znowu opanowany. — Musimy wyciągnąć… konsekwencje.
— Sądzę, że to raczej sprawa Floty — odparł O’Reilly. — Jak już wielokrotnie podkreślano, Flota nie należy do Stanów Zjednoczonych czy nawet do Ziemi, lecz do Federacji. Wszelkie… uchybienia w rozmieszczeniu jednostek to z całą pewnością problemy… federacyjne. — Wielebny uśmiechnął się i wykonał skomplikowany gest dłonią. — Proponowałbym zająć się tym razem z waszymi admirałami, Tirze. Rząd Stanów Zjednoczonych ma pełne ręce roboty w związku z nagłym ustaniem działań wojennych.
— Mówisz — syknął Tir — że to sprawa Floty? Najwyraźniej Flotę trzeba będzie przywołać do porządku.
O’Reilly uśmiechnął się i pokręcił głową. Ci Darhelowie są tak naiwni. Czemu, u diabla, tyle czasu zajęło Bane Sidhe, żeby ich podpuścić?
— To oczywiście twoje prerogatywy, Tirze, ale póki co trwają obchody zwycięstwa, a mnie na nich nie ma.
Jezuita zabębnił palcami w stół, wstał i wyszedł, aby poszukać butelki bushmillsa. Kościół na pewno nie miałby nic przeciwko jednemu wieczorowi radości.
A jutro — z powrotem do spraw wojny.
Przecież nie wszyscy zrobili sobie przerwę.
Tulo’stenaloor przedzierał się przez leśną gęstwinę, pokazując swoim oolt’os, jak wycinać ścieżkę. Sam nie wiedział, po co się trudzi; ludzie opanowali orbity i każdy statek, który próbował opuścić planetę, był niszczony. Estanaar mógł tylko uciekać i ukrywać się jak abat, a to było bardzo upokarzające.
Nagle oolt’os idący na przodzie zatrzymał się, a potem sięgnął po karabin. Przed nimi stał samotny Indowy.
— Stać — powiedział Tulo’stenaloor, machając na oolt’os, żeby opuścili broń; zieloni nigdy nie byli groźni.
Podszedł bliżej, a mały Indowy na jego widok machnął ręką.
— Ty jesteś Tulo’stenaloor, Mistrz Bitewny Pierwszego Rzędu ze Sten Po’slena’ar? — zapytał po posleeńsku.
— Tak, to ja — odparł Tulo’stenaloor. Nagle z zarośli dookoła zaczęli wyskakiwać ludzie z bronią wycelowaną w jego obstawę. — Kim jesteś?
— Jestem Indowy Aelool — odparła mała istotka i ukazała w bardzo drapieżnym uśmiechu wszystkie zęby. — Chciałbym ci złożyć propozycję nie do odrzucenia.
— Co teraz? — spytała Elgars oficera przydziałowego.
Mężczyzna był niski, otyły, łysiejący i najwyraźniej nie miał ochoty tracić czasu na żołnierzy, którzy zgubili swoje jednostki.
— Na razie przydzielę pani pojedynczą kwaterę oficerską — odparł — a obu podoficerów umieszczę w kwaterach podoficerów. Potem wyślę do administracji zapytanie, co mam z wami zrobić. Dopóki nie będziemy wiedzieli, proszę się trzymać w pobliżu.
Podał każdemu z nich kartkę papieru i wskazał drzwi.
— To było… — powiedziała Elgars, kiedy szli korytarzem. Kwatera główna korpusu Asheville sprawiała wrażenie, jakby wszyscy potracili głowy. Wraz z powrotem Floty połowa żołnierzy spodziewała się natychmiastowego przeniesienia, nagle nikt już nie wiedział, co przyniesie przyszłość, a na swój sposób było to gorsze nawet od Posleenów.
— Obcesowe — dokończył Mosovich, otwierając szarmanckim gestem drzwi. — Kiedy wykonuje się takie dorywcze roboty, człowiek przyzwyczaja się do tego, że rzadko dostaje podziękowania, a na co dzień wszyscy go ignorują. To, czy zadanie było trudne i czy dobrze się je wykonało, zwykle nikogo nie obchodzi.
— Co teraz, szefie? — spytał Mueller.
— Jeśli pani kapitan wolno sponiewierać się publicznie z dwiema łajzami z zaciągu, proponuję znaleźć jakiś bar i porządnie się spić — odparł sierżant.
— Dobry pomysł — stwierdziła Elgars, patrząc w stronę bramy. — Za mną!
I ruszyli; obaj mężczyźni z trudem dotrzymywali kapitan kroku.
— Ostatnio wydaje się pani… jakby bardziej pełna.
— Rzeczywiście czuję się pełna — odparła z uśmiechem Elgars. — Od kilku dni nie zmienia mi się osobowość, czuję się tak, jakbym po raz pierwszy, odkąd się obudziłam, była sobą.
— A wie pani, kim pani jest? — zapytał ostrożnie Mosovich.
— Aha.
— Kim?
— Annie Elgars — odparła stanowczym tonem. — Po prostu Annie.
Mosovich pokręcił głową i przez chwilę przyglądał się kobiecie, a potem westchnął, jakby właśnie dowiedział się o śmierci przyjaciela.
— Tak, pora paskudnie się spić, ma’am.
Pułkownik Garcia wysiadł z windy osobowej, kręcąc głową jak lekarz, który właśnie ma powiedzieć rodzicom, że mały Timmy nie wróci do domu.
— Niewiele możemy zrobić, pułkowniku — powiedział do Mitchella, patrząc na pozostałych. Cała załoga SheVy plus Kilzer i major Chan zebrała się, żeby usłyszeć wieści.
— Maszynownia jest zasypana granulkami — ciągnął Garcia — i jest potwornie gorąca. Do tego dochodzą uszkodzenia z bitwy. Biorąc pod uwagę, że większość SheV ma być wycofana z użycia, zdejmiemy z niej MetalStormy i wszystko, co się da uratować, rozbroimy armatę, a potem oblepimy ostrzeżeniami o promieniowaniu. Cała okolica jest tak gorąca, że i tak pewnie będzie zamknięta.