Выбрать главу

— Nie — powiedziała Cally, uśmiechając się i wzruszając ramionami. W końcu napiła się coli.

— Oboje potrzebujecie nowej tożsamości, nowego życia i… ochrony, mimo waszej anonimowości. Gdyby Darhelowie wpadli na wasz trop… Potrzebujemy ludzi, a wy oboje jesteście najlepszymi kandydatami, jakich znam.

Cally westchnęła.

— Co tam, ja w to wchodzę, pod warunkiem, że zadania będą sensowne.

— Jeszcze przez jakiś czas nie będziesz musiała się przejmować zadaniami, młoda damo — powiedział wielebny. — Przed tobą kilka ładnych lat szeroko pojętej nauki.

— Szkoła? — spytała przerażona Cally. — Pan żartuje, prawda?

— Nie, nie żartuje — uciął Papa O’Neal. — Musisz zdobyć wykształcenie. Nawet jeśli zajmiesz się tym… cokolwiek to jest, i tak musisz być wykształcona.

— Szkoła — jęknęła Cally. — Super. Na pewno zabiorą mi wszystkie spluwy.

— Tylko po to, żeby je oddać do zbrojowni — powiedział z uśmiechem O’Reilly. — Jak powiedziałem, potrzebujesz „szeroko pojętej nauki”. Po prostu… postaraj się nie zabić żadnej zakonnicy, dobrze?

— Coraz lepiej. Zakonnice. — Ale kiwnęła głową. — Dopóki nie będą próbowały tłuc mnie po palcach linijką, pozwolę im żyć.

— Dobrze, mamy Cally z głowy — powiedział Papa O’Neal, patrząc na kapłana ze zmarszczonym czołem. — I ja też się na to piszę. Będę najlepszym łowcą Sidhe, jakiego mieliście. — Przerwał i poruszył szczęką, jakby szykował się do bójki. — Ale pod jednym warunkiem…

* * *

Shari stała na zimnym, zacinającym deszczu, czekając w kolejce uchodźców, aż zostanie przyjęta do obozu pod Knoxville.

Wendy poszła do szpitala, aby zobaczyć swojego chłopaka, a Mosovich i Mueller zniknęli tam, gdzie znikają żołnierze po walce, i zostawili ją z Billym, Kelly i Susie. W kolejnym obozowisku. W kolejnym tłumie przerażonych, obcych ludzi. Żeby jeszcze raz zaczęła wszystko od nowa.

Zrobiła kilka kroków do przodu, trzymając Kelly i Susie za ręce i nie spuszczając oka z Billy’ego. Po tych wszystkich przejściach chłopiec wyglądał… lepiej, jakby przeżycie na nowo koszmaru w jakiś sposób go oczyściło. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby…

Byłoby lepiej, gdyby Posleeni nigdy nie przylecieli. Byłoby lepiej, gdyby Fredericksburg nie został zniszczony. Byłoby lepiej, gdyby w Podmieściu nie zginęły dwa miliony ludzi, a pięć miliardów na całej planecie. A więc myślenie o tym, że byłoby lepiej, gdyby nie zginął jeden stary człowiek, było…

— Hej, panienko, zatańczysz? — szepnął jej ktoś do ucha.

Odwróciła się, wściekła, żeby uderzyć natrętną świnię w pysk, ale znieruchomiała, kiedy spojrzała mężczyźnie w oczy.

— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — powiedział nieznajomy, uśmiechając się i wyciągając ręce. Był trochę za wysoki i o wiele za młody, miał ogniście rude i długie włosy, zamiast krótkich, rzednących i siwych. Ale miał coś w oczach, w rysach twarzy… I policzek wypchany wielką pecyną tytoniu do żucia.

— Szkoda — powiedział, biorąc ją za ręce i kołysząc się. — Słyszałem, że lubisz tańczyć. „O, to wspaniała noc na księżycowy taniec, z gwiazdami wysoko w naszych oczach…”.

Nic nie widząc przez łzy, objęła go. Teraz już wszystko musi być dobrze. Wbrew nadziei i rozsądkowi, wszystko musi być dobrze.

Koniec

POSŁOWIE

David Drakę uważa, że objaśnianie książek to „kiepska sztuka”. Cóż, w takim razie przez chwilę będę uprawiał kiepską sztuką, żeby się usprawiedliwić.

To, co właśnie skończyliście czytać, to zakończenie innej powieści. Nigdy nie zamierzałem napisać więcej niż trzech książek w pierwszym cyklu powieści, który stał się znany jako Dziedzictwo Aldenata. Trylogia bowiem oznacza trzy książki, a nie cztery, pięć czy dziewięć. Powód, dla którego jest ich cztery, sprowadza się do dwóch najbardziej przykrych słów we współczesnej Ameryce: Jedenasty Września.

Rankiem jedenastego września miałem napisane dziewięćdziesiąt tysięcy słów Tańca z diabłem. Wtedy zadzwonił do mnie brat i powiedział, żebym włączył telewizor. Do terminu oddania całości książki zostało mi jeszcze sporo czasu — miałem ją oddać pierwszego października — ale od jedenastego września nie udało mi się napisać już ani słowa.

Mój wydawca raz i drugi dał mi więcej czasu, ale już nie można było dłużej zwlekać. Skróciliśmy wstępne czytanie, pospiesznie zakończono skład i posłano całość do drukarni. Oczywiście w skróconej wersji. To wszystko moja wina.

Nie staram się wykręcić od odpowiedzialności, mówię wam tylko, co się stało i dlaczego. Tak jak Shari, nie zamierzam jednak płakać nad niedokończoną książką. Wobec trzech tysięcy zabitych, tysięcy ludzi bez pracy i nadchodzącej wojny, jedna książka nie dopięta na ostatni guzik to doprawdy drobiazg.

A więc jeśli weźmiecie te dwie powieści i złożycie je razem, a potem wyrwiecie część pod tytułem „w poprzednim odcinku”, będziecie mieli całość książki pod tytułem Taniec z diabłem, pomyślanej jako trzecia część trylogii.

Proszę bardzo, nie krępujcie się. Zedrzyjcie tył okładki z Tańca…, weźcie nożyczki i klej…

A teraz szybka zmiana tematu. Różni ludzie pytali mnie o wiele rzeczy związanych z tym cyklem, więc skoro „trylogia” jest już skończona, uznałem, że mogę na kilka pytań odpowiedzieć.

Pomysł wojny z Posleenami powstał w roku 1985. Przedtem miałem jakąś koncepcję książki, ale cały pomysł — zacofany technologicznie wróg, „sprzymierzeńcy” o wielu twarzach i wielka wojna naziemna — przyszedł mi do głowy, kiedy pełniłem służbę wojskową na półwyspie Synaj.

Byłem… rozczarowany różnymi powieściami traktującymi o najeździe obcych. Zgoda, jeśli rasa kosmitów potrafiących przekraczać prędkość światła zapragnie zająć Ziemię, prawdopodobnie to się jej uda. Kiedy ktoś zawładnie „studnią grawitacyjną”, już niewiele będzie można zdziałać.

Dlatego też jeśli ludzkość miała przetrwać (a książka skończyć się ciekawiej niż „a potem wszyscy ludzie zginęli, a źli kosmici żyli długo i szczęśliwie”), obcy musieli trafić na przeszkody. Ale dlaczego obcy przekraczający prędkość światła mieliby nie wykorzystywać całego swojego potencjału?

Przeczytałem kilka powieści, które zajęły się tym problemem, i uznałem je za niezadowalające. Dlatego wymyśliłem Posleenów, starając się, aby wiele rzeczy wynikało z logicznego rozumowania, a nie było próbą wymuszania logicznych rozwiązań. Tom Clancy twierdzi, że dwa najważniejsze pytania przy pisaniu dobrej powieści to „co będzie, jeśli?” i „co będzie potem?”.

Początkowo zamierzałem podarować Posleenom na przykład umiejętność niszczenia artylerii, ale logika ich pochodzenia na to nie pozwalała. Tak samo było z ich niesłychaną wytrzymałością. Przecież każdy organizm oddychający tlenem będzie miał kłopoty z cyjankiem. Tylko przy jakim stężeniu? I przez jak długi czas? Czy można stworzyć rasę, która będzie wyjątkowo odporna na skrajnie dziwaczne warunki środowiska? I planety, na których większą część atmosfery stanowi lotna siarka, planety z myślącymi i agresywnymi biosferami? Przypomnijcie sobie wszystkie planety z kosmicznych horrorów, jakie wymyślono, a potem stwórzcie rasę, która nie dość, że na nich przeżyje, to jeszcze będzie się rozwijać. Czy tacy obcy nie będą odporni na broń chemiczną?