W ten sposób, mając do dyspozycji trochę logiki i mglisty ciąg obrazów, zabrałem się do pisania książki. Nie zrobiłem tego z myślą o jej wydaniu (jeszcze trzy miesiące przed wysłaniem Pieśni przed bitwą do Baen Books nie myślałem o zostaniu poczytnym autorem), miała to być książka dla mnie, coś, co ja sam chciałbym przeczytać — rzecz o inwazji obcych, gdzie „dobrzy” (czyli my) muszą zetrzeć się na śmierć i życie ze „złymi” (to Posleeni). Żadnej szarości, żadnej dwuznaczności. Zwycięstwo albo śmierć. Vive le morte! i jeszcze raz w wyłom! Zdobyć ten bunkier albo zginąć, próbując!
Bo jeśli nie chodzi o zwycięstwo albo śmierć, po co tracić czas? (Och, dla Sztuki? Przepraszam, że się roześmieję. Poczytajcie sobie recenzje Dickensa.).
Kiedyś w przyszłości powstaną powieści w odcieniach szarości, ale niestety, ich napisanie trochę potrwa. „Wypaliłem” się przy Posleenach i przez kilka następnych lat zamierzam pisać o czymś innym. Myślę, że nie zrazi to do mnie moich obecnych czytelników, i mam zarazem nadzieję, że te nowe tematy będą bardziej „przystępne” dla tych, którzy — bądźmy szczerzy — nie przepadają za opisami stosów żółtych podziurawionych trupów.
Bądźcie spokojni, Mike O’Neal, Papa i oczywiście Cally (jakżebym śmiał ją zabić) powrócą. Tymczasem Mike odbija kolejne planety z rąk Posleenów, a Papa i Cally kryją mu plecy. Kopią tyłki i nawet nie pytają, czyje.
I to niezależnie od tego, czy on o tym wie.
Trzymajcie się i pamiętajcie, że dobrzy zawsze w końcu wygrywają.
John Ringo
Commerce, Georgia
6 października 2002
PODZIĘKOWANIA
Chciałbym podziękować paru osobom za pomoc przy pisaniu tej powieści i wszystkich innych książek.
Pragnę podziękować Sandrze Henra — tak, Sandy, zabiłem cię, ostatecznie i nieodwołalnie — i Dougowi Millerowi za dobre pomysły, a także Bobowi Hollingsworthowi, Tony’emu Trimble i Johnowi Mullinsowi za naprawdę świetne opowieści. Pisanie polega na syntezie otaczającego świata, dlatego trudno jest dobrze pisać bez korzystania z doświadczeń innych. Wszyscy ci ludzie wzbogacili moje życie, każdy z nich w inny, niepowtarzalny sposób.
Jak już napisałem w dedykacji, dziękuję wszystkim Ćmom Barowym. Wydawnictwo Baen ma bardzo aktywne forum internetowe, zwane Barem Baenu. My, jego członkowie — gdyż uważam się za jednego z nich — nazywamy się Ćmami Barowymi.
Ćmy Barowe nie dawały mi spokoju od chwili wydania mojej pierwszej książki, Pieśni przed bitwą. Byłem Ćmą, zanim jeszcze postanowiono ją wydać, i wszyscy moi kumple zupełnie dobrowolnie zajęli się jej promocją. To było tak, jakbym miał dwa tysiące przedstawicieli handlowych; jestem pewien, że to właśnie Ćmy Barowe bardziej niż cokolwiek innego przyczyniły się do znaczącego sukcesu, jaki odniosły moje książki.
Chciałbym podziękować kilku z nich; wymienię ich w zupełnie przypadkowej kolejności.
Morgenowi dziękuję za to, że był jedną z pierwszych przyjaznych twarzy, Deannowi mimo Balu DaGiN. Genghisowi Kratmanowi, najmłodszemu stażem autorowi wśród Ciem, za to, że jest dla mnie jak brat. Katie/Indze za to, że zawsze miały ochotę pobawić się w groupies. Wymanowi za to, że zawsze spieszył z pomocą. Skimpy’emu (sic!) za to, że często go nie było.
Chciałbym również podziękować ekipie technicznej: Conradowi, Philowi, Dougowi i Kenowi Burnside’owi za to, że wykrzesali trochę logiki z mojego bezmyślnego entuzjazmu.
Dziękuję także Russowi Islerowi i Dariusowi Garsysowi za to, że zamienili moje opisy w prawdziwe, oddychające, żywe przedmioty.
Chciałbym zwłaszcza podziękować Joemu Buckleyowi i Glennis LeBlanc za to, że byli moimi pierwszymi czytelnikami w branży i znosili różne moje wygłupy.
Och, chciałbym też jeszcze raz podziękować mojej żonie Karin za to, że wytrzymywała ze mną, kiedy goniły mnie terminy.
Oczywiście zapomniałem o pewnych ludziach, którzy mieli duży wkład w powstanie tej książki; wszystkich, których pominąłem, przepraszam za to, że to zrobiłem. Postaram się wam to wynagrodzić w następnych książkach.