Выбрать главу

– Nie możemy wam pomóc – oznajmił wódz, Amos Turner. – Sami musicie opuścić wioskę. Nasza decyzja jest ostateczna.

ROZDZIAŁ 8. POSZUKIWANIE OBJAWIENIA

– Ryzyko jest zbyt duże – powiedział szaman. – Obrzęd musi pozostać nieskalany. Mamy tu wielu, bardzo wielu chorych.

Na pomarszczonej, zniszczonej przez wichry i słoty twarzy starego Człowieka malował się prawdziwy smutek. Bob, Jupiter i Pete zdawali sobie jednak sprawę, że niewiele to pomoże panu Andrewsowi.

– Lepiej, żebyście zostali w wiosce – nalegał wódz, Amos Turner. – Jutro ktoś was podwiezie, dokąd zechcecie.

– Musimy wyruszyć już dziś – odparł Bob. – Mój tata może być poważnie ranny.

– To ogromne terytorium, o wiele większe, niż wam się zdaje. Jak chcecie trafić do Diamond Lake? – Wódz plemienia wyraźnie nie aprobował pomysłu chłopców.

– Będziemy trzymać się drogi – powiedział Pete.

– Musielibyście przejść około osiemdziesięciu kilometrów – poinformował Trzech Detektywów Amos Turner.

– Osiemdziesiąt kilometrów! – Pete aż przełknął ślinę z wrażenia.

Jupe był już gotów się załamać, po czym nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł.

– Moglibyśmy pożyczyć od was którąś z półciężarówek – podsunął.

Po raz pierwszy, odkąd przybyli do wioski, ładna twarz Boba rozjaśniła się nieco. “To cały Jupe” – pomyślał. Zawsze potrafi zaproponować najprostsze rozwiązanie, na które nikt inny jakoś nie wpadł.

– Mamy prawo jazdy – powiedział szybko Bob.

– I pieniądze – dodał Pete, wyjmując z kieszeni portfel. Przechowywał w nim oszczędności, które przeznaczył na wakacje w Diamond Lake. – Zapłacimy.

– A także podstawimy ciężarówkę tam, skąd będziecie chcieli ją odebrać – uzupełnił Jupe. – Zadbamy o nią. Pozwolicie państwo, że wręczę wam naszą wizytówkę. Dotąd inni ludzie mieli do nas zaufanie i powierzali swoje sprawy do rozwiązania. Teraz prosimy, byście wy nam pomogli wybrnąć z kłopotów.

Jupiter wręczył wodzowi i szamanowi po małym białym kartoniku. Były to nowe wizytówki, zaprojektowane dla Trzech Detektywów.

Wódz trzymał kartonik przed sobą w sztywno wyprostowanych rękach. Szaman nawet nie spojrzał na wizytówkę, tylko od razu przekazał ją Danielowi, który przeczytał na głos:

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

Jupiter Jones…założyciel

Pete Crenshaw…. współpracownik

Bob Andrews…współpracownik

Wódz pokręcił głową.

– To nie jest dobry pomysł.

Szaman zmarszczył brwi.

– Być może, ale moim zdaniem nikomu nie przyniesie szkody. – Stare, wyblakłe oczy popatrzyły taksująco na chłopców. – Ci trzej i tak sobie pójdą, więc lepiej udzielmy im pomocy.

Wódz zacisnął wargi. Był odmiennego zdania, ale decyzja należała do szamana.

– Dobrze. Przygotuję wszystko.

Odszedł, lawirując w tłumie ludzi zgromadzonych przy zastawionych jadłem stołach.

– Dziękujemy! – Bob uśmiechnął się z wdzięcznością.

Stary szaman także się uśmiechnął, w jego oczach przez chwilę zatańczyły wesołe iskierki.

– Ech, wy młodzi – mruknął. – Ciągle tylko same kłopoty. – Potem zwrócił się do Daniela. – No i co? – spytał.

– Zrobiłem, jak kazałeś.

– Opowiedz im o tym – polecił szaman. – Są ciekawi.

– Poszukiwałem objawienia – zaczął Daniel. – Przez dwadzieścia cztery godziny pościłem i biegłem przez las. Zatrzymywałem się tylko na modlitwę. Nocą spałem, by Stwórca mógł mi przekazać wiadomość.

– Co ci się przyśniło, wnuku? – spytał szaman.

– Wnuku? – zdziwił się Pete. – Czyżbyś był spokrewniony ze wszystkimi w tej wiosce?

Daniel i śpiewający doktor roześmiali się w głos.

– To jeden ze sposobów, w jaki okazujemy sobie szacunek – wyjaśnił Daniel.

Szaman przytaknął.

– Czyli wódz nie jest twoim wujkiem? – upewnił się Bob.

– A ja nie jestem wnukiem szamana. On jednak jest dla nas wszystkich jak dziadek.

Trzej chłopcy ze zrozumieniem pokiwali głowami.

– Mój sen był bardzo dziwny, dziadku – powiedział Daniel. – Szedłem w bród przez ogromne, zielone jezioro, a ryby same wpadały mi w ręce. Pomyślałem, że mam szczęście. Z ryb można przyrządzić smakowity posiłek. Zacząłem dziękować za dar. Ryb przybywało i było ich już tak dużo, że wszystkich nie mogłem schwytać. Zaczęły wskakiwać mi na plecy, na klatkę piersiową, na twarz. Uderzały o mnie, coraz mocniej i mocniej.

– Pomyślałeś, że mogłyby cię zatłuc na śmierć? – zapytał szaman.

Daniel pokiwał głową.

– Wrzuciłem wszystkie ryby do wody i wróciłem na brzeg.

– Postąpiłeś prawidłowo. Jaka stąd nauczka?

– Wszystko, co otrzymujemy bez wysiłku, często jest bezwartościowe, a czasem nawet złe – odparł natychmiast Daniel.

Szamana wyraźnie zadowoliła taka odpowiedź.

– A jaką wiadomość przekazał ci Stwórca?

– We właściwym miejscu, lecz bez błogosławieństwa.

– Aha. – Szaman powtórzył usłyszane słowa. – Czy jest to odpowiedź na twoje pytanie?

Trzej Detektywi popatrzyli pytająco na Daniela.

– Nie rozumiem jej – odparł ze smutkiem młody Indianin. – Nigdy go nie znajdę.

– Stwórca udzielił ci odpowiedzi. Wykorzystaj ją – polecił szaman.

Daniel spuścił wzrok.

– Dobrze, Dziadku.

– Musisz się przebrać przed następną ceremonią.

– Dobrze, Dziadku. Powodzenia, chłopcy. – Uśmiechnął się do Boba, Pete’a i Jupe’a i odszedł.

– Do widzenia, młodzi wojownicy – pożegnał ich szaman. – Ufajcie tylko sobie.

Stary doktor wmieszał się w tłum. Rozdawał dokoła uśmiechy i rozmową pocieszał cierpiącą trzódkę.

– Patrzcie, tam jest wódz. – Pete wskazał chatę z falistej blachy, znajdującą się około pięćdziesięciu metrów dalej.

Muskularny Amos Turner stał na zewnątrz i rozmawiał ze szczupłym Indianinem, który pocierał dłonie o nogawki dżinsów. Przez cały czas kiwał głową. Wyglądało na to, że przywódca wioski udziela mu jakichś instrukcji. W końcu wódz wrócił do stołów zastawionych jadłem, a drobny człowieczek zniknął w chacie. Obok tej chaty stało mnóstwo drewnianych skrzyń różnej wielkości. Na każdej widniała etykieta z nazwą kompanii transportowej Nancarrowa.