– Podejrzewasz, że coś złego się stało z wujkiem Daniela?
– Miesiąc poza domem bez żadnej informacji… To dość długo – stwierdził Jupe. – Ciekawi mnie też, dlaczego ci Indianie chorują. Mogli po prostu złapać wirusa, zastanawiam się jednak… – Pierwszy Detektyw zamyślił się, skubiąc dolną wargę. Był to jego zwykły odruch, kiedy coś głęboko rozważał.
Chłopcy przejechali kilka kilometrów i droga zaczęła się wznosić. Wjeżdżali na stromą pochyłość. Wczesnopopołudniowe słońce świeciło jasno, w rozgrzanym powietrzu mocniej pachniały sosny.
Kiedy dotarli na szczyt wzgórza, głośno strzelił gaźnik. Ruszyli w dół stromizny, samochód szybko nabierał prędkości.
Pete wcisnął hamulce. Stara półciężarówka zwolniła. Chłopiec zdjął nogę z pedału i wóz znowu jechał coraz szybciej, mijając ze świstem krzaki i drzewa.
Pete ponownie przyhamował. Pojazd zwolnił na moment. Nagle odpadł pedał hamulca. Pete uderzył stopą o podłogę. Półciężarówka pomknęła w dół. Oderwany pedał leżał bezużyteczny na podłodze pikapa.
– Nie do wiary! – Pete z wrażenia nie mógł złapać tchu. – Wysiadły nam hamulce!
ROZDZIAŁ 9. SZALONA JAZDA
Zakleszczony w koleinach pikap coraz szybciej staczał się po stromym stoku wzgórza.
Pete trzymał się kurczowo kierownicy. Siedzącym pośrodku Jupiterem rzucało jak nadmuchiwaną piłką. Bob z całej siły chwycił za podłokietnik. Przy każdym wstrząsie któryś z chłopców uderzał głową o sufit.
– Użyj ręcznego! – krzyknął Jupe.
– To nic nie da. Jedziemy zbyt szybko!
– No i co?! – wrzasnął Bob.
– Może spadek się skończy! – zawołał Jupiter.
– Spróbuję zredukować biegi!
Pete mimo wszystko nie tracił zimnej krwi, choć pot spływał mu po czole. Chwycił dźwignię biegów, zawahał się, po czym przerzucił bieg z trzeciego na drugi. Motor zawył, kiedy nagle wzrosły obroty. Półciężarówka przechyliła się na bok i zaczęła zwalniać, jednak niewiele. Nadal mknęła w dół stoku.
– Popatrzcie! Zakręt! – krzyknął Bob.
Droga skręcała pod kątem w prawo i znikała za zboczem wzgórza.
Trzej chłopcy zaczęli wrzeszczeć, kiedy samochód wykonał obrót na długim, stromym zakręcie. Z wypłukanego erozją zbocza sterczały nagie korzenie drzew.
Pete obrócił kierownicą w prawo, w stronę wzgórza.
– Otrę się bokiem o stok! Wtedy wytracimy prędkość! – zawołał.
Pikap wyskoczył z kolein.
– Uważaj! – wrzasnął Jupe. Na skraju drogi leżały zwały ziemi, kamieni i małych głazów wypłukanych ze zbocza. Koła pojazdu zaryły w nie głęboko.
Pete na chwilę stracił kontrolę nad kierownicą. Pikap zaczął się trząść jak bęben starej, automatycznej pralki.
Drugiemu Detektywowi udało się w końcu skręcić w stronę skarpy, jednak było już za późno. Półciężarówka stoczyła się, koła znowu wpadły w koleiny.
– Bawimy się od nowa – oznajmił ponuro Pete.
Zaklinowany w koleiny pikap pokonał następny zakręt, mijając skarpę.
– Spójrzcie! – zawołał Bob. – Pojedziemy w górę!
Przed oczami kierowcy i pasażerów pokazało się niewielkie, łagodnie pnące się zbocze.
– Nareszcie! – Okrągła twarz Jupitera lśniła od potu.
Półciężarówka, jak kolejka górska, z rykiem zjechała do podnóża stromego wzgórza i natychmiast z tą samą, szaleńczą prędkością wjechała na szczyt mniejszego.
Pete’owi zbielały kostki dłoni od kurczowego ściskania kierownicy. Bob rozpaczliwie wczepił się w listwę okienną, natomiast siedzący pośrodku Jupe jedną ręką zapierał się o deskę rozdzielczą, a drugą o sufit, próbując dodać sobie odwagi.
Skarpa została daleko w tyle. Obie strony drogi były gęsto porośnięte krzakami. Pikap zaczął stopniowo zwalniać, wjeżdżając na wzgórze.
Chłopcy odetchnęli z ulgą. Jeśli dotrą na długi, płaski grzbiet, ciężarówka w końcu się zatrzyma…
– O nie! – zawył Jupe, kiedy pikap osiągnął wierzchołek. Mimo iż jechał z mniejszą prędkością niż wcześniej, i tak zrobił to błyskawicznie, jakby się z tyłu palił. Przeskoczył na drugą stronę wzgórza, lądując z hukiem wpierw na tylnych, potem na przednich kołach, i zaczął się staczać tak szybko, że tylko migały kontury drzew.
– Trzymajcie się! – ryknął Pete, kręcąc kierownicą, by zapanować nad zarzucającym samochodem.
Pozbawionymi pasów bezpieczeństwa pasażerami miotało po kabinie na wszystkie strony. Stary pojazd trząsł się, jakby dostał ataku. Wylądował z powrotem w koleinach.
– Rozpadnie się na kawałki – powiedział Jupe.
– Gorzej. Zaraz spadnie! – krzyknął Bob, wychylając się przez okno.
Z prawej strony drogi nagle pojawiła się przepaść. Ledwie wystawały ponad nią czubki sosen, rosnących na stromym, granitowym, stumetrowym uskoku. Samochód nie miałby żadnych szans, gdyby zaczął się po nim staczać.
Pete starał się utrzymać pojazd w koleinach. Zdawał sobie sprawę, że chronią teraz samochód przed upadkiem w przepaść. Za następnym zakrętem stromizna została w tyle.
– Popatrzcie! – zawołał podniecony Pete.
Zobaczyli coś, co być może oznaczało koniec ich szaleńczej jazdy.
W oddali majaczyło wysokie, ciągnące się na wschód i na zachód granitowe urwisko. Droga skręcała pod kątem w prawo, biegnąc dokładnie wzdłuż niego. Gdyby Pete zdołał otrzeć się bokiem ciężarówki o skałę…
– Nie wygłupiaj się! – zawołał Jupe. – Skasujesz samochód!
– Pójdzie iskra, gdzie nie trzeba, i nastąpi eksplozja – dodał Bob.
– Macie lepszy pomysł? – Pete z determinacją zacisnął szczęki.
Jupe i Bob milczeli. Wpatrywali się w granitowe skały, które ciągnęły się teraz wzdłuż lewego skraju drogi.
Ford z rykiem silnika posuwał się naprzód. Znowu wyskoczył z kolein. Uderzył z hukiem o granitową skałę, po czym odbił się, aż poleciały iskry.
– O rany, chłopaki – mruknął Bob.
Pete skupił uwagę na urwisku. Lekko skręcił kierownicę w jego stronę, próbując równo ustawić forda. Pojazd dotknął skały. Znowu poleciały iskry. Ponownie otarł się o skałę. I jeszcze raz.
W kabinie panowało elektryzujące napięcie.
– Ostrożnie! – zawołał Jupe.
– Dasz radę, Pete – zachęcał Bob.
Pete powtórzył manewr z obrotem kierownicy. Półciężarówka dotknęła skały i jechała, ocierając się o nią bokiem. Zapiszczał metal, posypały się iskry.
W końcu pojazd zwolnił. Przez kilkanaście metrów sunął jeszcze ociężale jak zmęczony słoń, potem stanął. Silnik pracował na jałowych obrotach. Pete wyłączył stacyjkę. Lewy przedni błotnik opierał się o skałę.