– Czy to prawda, Bob? – Nancarrow odwrócił głowę w stronę chłopca.
Jupiter postanowił wykorzystać ten moment i unieść klapę pokrowca. Pragnął zajrzeć do środka.
Odczuwał jakiś niepokój związany z osobą Nancarrowa i chodziło o coś więcej niż fakt, że palił papierosy z niebieską obwódką. Skrzynie, które służyły jako stoły podczas lunchu w indiańskiej wiosce, miały wydrukowane na bokach napisy: Kompania przewozowa Nancarrowa. Te same nalepki widniały na wszystkich drewnianych skrzyniach, stojących na zewnątrz jednej z chat. Jej właścicielem był Indianin, który dał Mary znak, że półciężarówka jest gotowa do drogi. Nancarrow skłamał. Nie tylko był wcześniej w tych stronach, ale wszystko wskazywało na to, że odwiedzał je często.
Bob popatrzył na Jupe’a. Zamrugał ze zdziwienia oczami, kiedy się zorientował, że przyjaciel usiłuje zajrzeć do środka pokrowca, ale szybko odzyskał przytomność umysłu. Zrozumiał, co powinien zrobić. Uśmiechnął się czarująco do Olivera Nancarrowa.
– Oczywiście – odpowiedział na zadane pytanie. – Tata powiedział wydawcy, że tu jedziemy, no i oczywiście księgowej, która musiała zaakceptować dodatkowe rachunki za hotel.
Jupe przechylał się, by zajrzeć do pokrowca, kiedy nagle Nancarrow się zatrzymał. Chłopiec natychmiast cofnął rękę i zainteresował się swoimi sznurowadłami.
Nancarrow po raz ostatni zaciągnął się papierosem, po czym wyrzucił niedopałek i wdeptał go w ziemię obcasem. Pete nie mógł znieść takiego zaśmiecania środowiska. Kiedy Nancarrow patrzył w drugą stronę, podniósł niedopałek i włożył go do kieszeni.
– Kiedy oczekują was z powrotem? – spytał Nancarrow Boba. Zbliżali się właśnie do wysokiego, szarego urwiska.
– Wczoraj mieliśmy zatelefonować – odparł Bob.
Chłopiec zorientował się już, że Jupiter nie ufa Nancarrowowi, a od dawna wiedział, że Pierwszego Detektywa rzadko mylą przeczucia. Poczęstował więc Nancarrowa wygodnym kłamstwem.
Kiedy Bob czarował Nancarrowa, Jupe ze zręcznością kieszonkowca uniósł klapę pokrowca.
– Wyślą kogoś, żeby was szukał? – Nancarrow zadał Bobowi kolejne pytanie.
– W każdej chwili w górach mogą się pojawić grupy poszukiwawcze – odparł Bob.
– Pomyśleliśmy, że przyspieszymy bieg wydarzeń, udając się po pomoc. – Pete podszedł do Nancarrowa z prawej strony.
Jupe zobaczył uchwyt służący do przenoszenia karabinu. Dostrzegłby więcej szczegółów, jednakże w ułamku sekundy zrozumiał, dlaczego broń ma taki dziwny kształt.
Nancarrow nagle się zatrzymał.
– Zostaw! – wrzasnął ze złością. – Co ty wyprawiasz?
Chwycił Jupitera za rękę i odciągnął go na bok. Cofnął się o krok, by widzieć wszystkich trzech chłopców. Oczy zwęziły mu się jak szparki. Wydobył z pokrowca automatyczny karabin i skierował jego lufę wprost na nich.
– Zgadza się, M-16 – mruknął pod nosem Jupe.
Wypukłość w skórzanym pokrowcu miała pasować do kształtu charakterystycznego uchwytu i pokaźnego magazynku.
– Co się tu dzieje? – spytał Bob.
– Tych karabinów używano w Wietnamie. – Jupe mówił spokojnie, ale serce biło mu w piersi jak oszalałe. – Obecnie są jednymi z najpopularniejszych karabinów na świecie. Służą jednak do zabijania ludzi, a nie do zabawy. Kim pan jest, panie Nancarrow? Czego pan od nas chce?
– Dobra, cwaniaczki – powiedział mężczyzna, wymachując bronią. – Próbowałem być miły, ale teraz koniec żartów. Ruszać się i jazda na górę. Idziecie ze mną!
ROZDZIAŁ 11. FORTEL
– Chodźcie – powiedział łagodnie Jupiter. – Nie chcemy przecież denerwować pana Nancarrowa. – Chłopiec powlókł się w stronę urwiska.
Niedawny zawadiaka nagle spokorniał. Pierwszy Detektyw występował jako dziecko w serialu “Małe urwisy”, w którym grał rolę Małego Tłuścioszka. Nie lubił, kiedy mu przypominano ten epizod w jego życiu, ale trzeba przyznać, że był urodzonym artystą. Bob i Pete zrozumieli w jednej chwili, że Jupe teraz gra.
– Marsz! – rozkazał zimnym tonem Nancarrow.
Pete i Bob posłusznie ruszyli przed siebie. Nancarrow szedł z tyłu, trzymając karabin wymierzony w ich plecy.
– Czy tam, dokąd pan nas zabiera, jest także pan Andrews? – spytał słabym głosem idący z przodu Jupiter.
– Nawet o tym nie myśl, szczeniaku – warknął Nancarrow. Wybuchnął znaczącym, nieprzyjemnym śmiechem. – To moja sprawa, a wam nic do tego.
– To pan porwał mojego tatę! – zawołał przerażony Bob. – Dlaczego pan to zrobił?
– Bo tatuś był tak samo wścibski, jak twój przyjaciel – burknął Nancarrow. – I też za dużo gadał o niczym. Zamknij się już!
Maszerowali wszyscy na zachód, idąc wzdłuż podnóża urwiska, i szukali odpowiedniego miejsca, w którym mogliby rozpocząć wspinaczkę. Jupe głośno dyszał.
– Niech pan nas tak nie goni – narzekał.
– Przestań jęczeć. Nie zamierzam zwalniać – odrzekł opryskliwie Nancarrow.
– Och – stęknął Jupe.
Udał, że ześlizguje się po pokrytych mchem kamieniach, zachwiał się i wpadł na Boba. Zrobił to celowo. Bob zatoczył się do tyłu. Też z rozmysłem ominął Pete’a.
Pete najpierw się zdziwił, ale szybko zrozumiał, po co ta heca.
Nancarrow zmarszczył czoło, niepewny, co się dzieje.
Pete wykorzystał moment jego wahania. Obrócił się dokoła i wypracowanym ciosem karate popchnął karabin, tak że lufa przesunęła się w bok.
– W nogi! – wrzasnął do Boba i Jupe’a.
Dwaj chłopcy poderwali się z ziemi i pognali przez łąkę w stronę lasu, widniejącego na jej zachodnim krańcu.
W tym samym czasie Pete szybko zmienił postawę i stanął przodem do Nancarrowa, po czym walnął go pięścią w klatkę piersiową.
Nancarrow zachwiał się i stracił równowagę, jednakże nie wypuścił z rąk karabinu.
Pete popędził w stronę sosen.
Na drzewa posypał się grad kul. W powietrzu zawirowały igły i kawałki kory. Ptaki z piskiem zerwały się do lotu. Chłopcy upadli płasko na ziemię, bezpiecznie ukryci w jakichś krzakach.
– Biff! George! – krzyknął Nancarrow. – Gdzie jesteście, śmierdzące lenie? Chodźcie tu. Szczeniaki próbują zwiać.
Pete uniósł nieco głowę. Widział stojącego na łące bandytę.
– Nancarrow nadaje przez walkie-talkie – oznajmił.
– Biff to jeden z tych, którzy nas ścigali. Ten o chropawym głosie – szepnął Bob.
– Wobec tego drugi musi być George’em – powiedział równie cicho Jupe. – Sądzę, że specjalnie zaganiali nas w stronę Nancarrowa. Coś za łatwo udało nam się ich zgubić.