– Głupia! Odejdź stąd! Nie mogę na ciebie patrzeć!
Niestety, na próżno.
Prawie tydzień Wład szczęśliwie jej unikał. Wszystkie pacany z klasy pomagały mu w tym, dziewczyny natomiast, odwrotnie, szpiegowały go. W końcu Iza znowu pojawiła się pod oknem, ale tym razem nie stała w milczeniu. W jej głosie słychać było taką rozpacz, że Wład dostawał gęsiej skórki.
Mamy nie było w domu. Wład, siedząc w fotelu i lękając poruszyć się, mówił do siebie: „Nie ma mnie w domu!”
– Wład – płakała Iza – wiem, że tam jesteś... otwórz! No proszę cię, otwórz! A-a-a!
Przechodnie zatrzymywali się, przychodzili sąsiedzi, wszyscy namawiali Izę, żeby poszła do domu. Wyszedł nawet właściciel sklepu warzywnego, przyniósł szklankę wody i buteleczkę z kroplami uspokajającymi.
A Wład siedział cicho, nie rwał się, gryząc rękaw szkolnego mundurka i próbował przypomnieć sobie wszystkie wiersze, jakie pamiętał. Bał się tak bardzo, jakby do jego drzwi dobijała się nie zapłakana dziewczyna, ale jakiś, uzbrojony w rożen ludożerca.
Kiedy Iza przerwała na chwilę swoje ochrypłe nawoływania, Wład na czworaka dostał się do telefonu i zadzwonił do jej rodziców. Prawie też płacząc, wyjaśnił, że niczemu nie jest winny. Że Iza stoi pod jego oknem i niech oni czym prędzej przyjdą i zabiorą ją stąd...
Ojciec Izy natychmiast przyjechał po nią samochodem.
I w ten oto sposób Wład wymazał sobie z pamięci tę dziewczynę – potarganą, z czerwonymi od płaczu oczami i z jego imieniem na zmęczonych ustach. Więcej już jej nie widział.
Rodzice zdecydowali się wywieźć Izę do innego miasta – jak najdalej od tej wyniszczającej ją „pierwszej miłości”.
Ale historia ta miała nieoczekiwany ciąg dalszy. W mieście, i bez tego gwałtownie przeżywającym nastanie wiosny, nastąpił nawrót miłosnych objawów. Natchnione przykładem nieszczęśliwej Izy dziewczyny zaczęły pisać listy i prowadzić pamiętniki, wycinać serca ze złotych, szeleszczących papierków, a na różowym tle ogólnego szaleństwa doszło do kilku prawdziwych skandali – z histerią i poronieniami włącznie. Do sto trzydziestej trzeciej, z innych szkół, zaczęły przybywać masowe pielgrzymki dziewczyn, żeby zobaczyć, popatrzeć na tego pożeracza niewieścich serc, Włada. Część z nich spotykało jednak szybko niemiłe rozczarowanie, zobaczywszy, jaki Wład jest mały i niepozorny, a jeżeli niektóre zakochiwały się jednak, pisały do niego listy. Wład czytał je na głos w szatni przed wuefem a swojsko brzmiący rechot jego kolegów, półgłówków, pomagał mu poradzić sobie ze strachem, jaki odczuwał.
Iza pojawiała się niekiedy jeszcze w jego snach. Cała potargana, trzęsąca się od płaczu, z wykrzywionymi w grymasie ustami błagała: „Otwórz! Proszę cię, otwórz! A-a-a!”
3. Dymek
Zbliżało się lato. Wład miał nadzieję, że jeszcze przed końcem roku szkolnego, przed egzaminami do szkoły średniej, historia z Izą sama przycichnie, rozmyje się. A potem przyjdą wakacje, letni obóz, czas nowych przygód miłosnych, i może w końcu te zwariowane dziewczyny znajdą sobie swoją pierwszą miłość. Ale oczywiście nie w osobie Włada, nie, jego będą miały już dosyć... Któregoś dnia, po skończonych lekcjach, kiedy wszyscy wyszli już z klasy, Wład zajrzał jeszcze na chwilę na zaplecze do nauczyciela matematyki, żeby o coś zapytać i niespodziewanie wyrzucił to, co gryzło go już od jakiegoś czasu:
– Ależ głupie są te dziewczyny! Jezu, jakie głupie! Do tej pory tabunami za mną ciągnęły, nie mogłem się od nich opędzić... Co ja im takiego zrobiłem?! Czy to wszystko tylko z powodu tej jednej, pomylonej...
– Masz rację Władziu – ze smutkiem przyznał matematyk, jakby sobie coś przypominając z własnej młodości.
– Ale dlaczego właśnie ja?! Przecież nawet Gleb jest chyba przystojniejszy... Można by im powiedzieć, idźcie, pożerajcie Gleba! Czy nie tak, panie profesorze...
– Słuchaj chłopcze, masz coś w sobie – w zadumie powiedział matematyk – jakąś charyzmę. Wiesz, co to jest charyzma?
Wład pokiwał głową.
– Jeśli na przykład ktoś z klasy zachoruje... do kogo pierwszego dzwoni, no?
– Tak, to prawda, do mnie – z rezygnacją w głosie przyznał Wład. – Znam te numery – przynieś lekarstwa, pomóż w odrabianiu lekcji i tak dalej...
– A co ty, Władek, zamierzasz robić po skończeniu szkoły, co? – po krótkim milczeniu zapytał nauczyciel. – To znaczy, kim chcesz zostać?
– Hm, jeszcze nie wiem – z trudem wymamrotał Wład, patrząc w okno. – Mama chciałaby, żebym został lekarzem...
– A ty?
Wład tylko wzruszył ramionami.
– No, ja chyba też... lekarzem...
– A może powinieneś zostać psychologiem? Albo politykiem?
Wład wyraźnie skrzywił się. Nauczyciel próbował jeszcze uśmiechnąć się, ale wyszło mu to jakoś sztucznie i nienaturalnie.
* * *
Po ostatnim egzaminie zrzucili się, kupili pięć butelek wytrawnego wina i zorganizowali sobie imprezę w porzuconej, zapadłej części parku.
– Wypijmy zdrowie wszystkich dziewczyn z naszej klasy najwspanialszych i najnormalniejszych dziewczyn na świecie! – zadeklamował Wład i podniósł do góry plastikowy kubeczek.
Wszyscy zgodnie zawtórowali mu. Marta Czysta zaczerwieniła się i uśmiechnęła – już od półtora roku spotykała się z chłopakiem ze średniej szkoły.
Dymek Szydło siedział obok, pociągał wino z plastikowego kubeczka, milczał.
– Wszystkie są w porządku i najnormalniejsze na świecie, bo nie zakochały się we Władzie – dorzucił Żdan. A Żdan od dwóch z górą lat używał dobrego dezodorantu, sam prał sobie koszule, uprawiał boks i pewnie dlatego nikt nie próbował już przylepiać mu do torby przeżutej kartki papieru.
– Podobno Klauna zabiorą do poprawczaka – powiedział po chwili milczenia Gasnący Gleb.
Klaun, za namową Kukułki, pobił jakiegoś chłopaka z innej szkoły i niestety, rodziców tego chłopaka bardzo to dotknęło i rozdmuchali sprawę. Teraz wszystko kręciło się wokół tego, czy wysłać Klauna do zakładu do pracy, czy nie, chociaż, prawdę powiedziawszy, należało raczej ukarać Kukułkę...
– Kto jedzie na obóz? – spytał Anton, wcześniej przezywany Supczykiem. Były przyjaciel Kukułki zmienił się nie do poznania – może dlatego, że pozostali kumple z klasy podrośli i posturą mu już nie ustępowali?
– Ja jadę – pierwszy wyrwał się Dymek.
– Ja też...
– I ja...
– I ja też...
– A ty, Gleb, o ile dobrze pamiętam, szykowałeś się nad morze? – spytał Wład. Gleb już od przeszło miesiąca przechwalał się, że jedzie w jakąś daleką, egzotyczną podróż, którą załatwił mu ojciec.
Ale teraz machnął tylko ręką:
– Eee, pomyślałem sobie, że jeżeli wszyscy razem jadą na obóz... będzie weselej...
Wład milczał. Zgadza się, na obozie na pewno nie będzie nudno, ale gdyby on miał wybierać pomiędzy wyjazdem na obóz, a morzem...
Zresztą nad czym się tu zastanawiać. Obóz i koniec, nie ma innej alternatywy. A to, że z mamą nigdzie nie pojadą w tym roku wiedział już od dawna...
– A kto nie jedzie? – zapytał Wład.
Zapadła cisza.
– Marta, ty coś mówiłaś, że jedziesz gdzieś do babci?
Marta pociągnęła nosem:
– Szkoda gadać, znowu wakacje na wsi, będę się tam pewnie potwornie nudziła.
Siedzieli pod jakimś mokrym, betonowym sklepieniem i nie mogli się nadziwić. Wszyscy, jak jeden mąż, jadą na obóz – czy to nie cudownie, czyż nie mają zgranej, idealnej klasy?!