Wład cieszył się razem ze wszystkimi.
I teraz dokładnie nie wiadomo – może to zapach trawy, wilgoci i gnijących liści sprawił, że Wład przypomniał sobie jeden ze swoich ostatnich snów. A śniło mu się, że zamienił się w ogromne, stare drzewo, które ze wszystkich stron obrośnięte było jakimiś dziwnymi, białymi grzybami.
* * *
W autobusie Wład z Dymkiem usiedli obok siebie, a śmiali się i śpiewali chyba najgłośniej ze wszystkich. Co chwilę z przodu, bliżej kierowcy, odwracały się w ich stronę oburzone dziewczyny i prosiły o spokój.
Autobus trząsł się na nierównej nawierzchni. Wład siedział przy oknie odurzony alkoholem. Przestał w końcu myśleć o tych głupich snach i wszystko się nagle jakby rozjaśniło, zobaczył, że razem tworzą bardzo zgraną paczkę – cała jego klasa... A jak już dawno zauważył, w klasie było mu chyba najprzyjemniej. I nawet ten osiłek Kukułka nie jest w stanie popsuć mu humoru, tym bardziej, że po historii z Klaunem, Kukułka siedzi teraz cicho jak mysz pod miotłą. Nikt nie patrzy na Włada jak na jakiegoś dziwaka i nikt nie będzie ryzykował z nim kłótni – wszystkim jest potrzebny, wszyscy go lubią... Dobrze, że w tym roku tak zgodnie porwali się na ten obóz...
Śpiewali pieśń za pieśnią, a potem cały repertuar od początku. Wład jeszcze trochę podśpiewywał, ale po chwili urwał i zamilkł. Obrócił się do okna i przyłożył głowę do błękitnej, matowej szyby.
Nikt nie zauważył braku jego głosu we wspólnym śpiewaniu. Nawet Dymek, siedzący obok. Ale czy rzeczywiście wyczuwało się jakiś brak? Czy to była taka wielka strata dla klasy? Głos Włada Palacza?
Widzą go codziennie, nie zawracają sobie już głowy jego sukcesami. Jest czy go nie ma... Jak to kiedyś mówiła Iza? Szare, nijakie oczy, zwykła twarz, nic nie ma w tobie pociągającego, no, może oprócz tych twoich szachów... Wspomnienie Izy sprawiało, że momentalnie oblewał się zimnym potem.
Wstrząsnęło nim.
...oprócz tych twoich szachów. „Wcale nie jestem taki głupi – odpowiadał Wład – nie zauważyłaś tego? Znam się na paru rzeczach nie gorzej niż inni...”
„Wszyscy mnie lubią – chciał dodać – wszyscy mnie potrzebują”.
„Nikt cię nie potrzebuje – okrutnie docinała mu Iza. – No powiedz, kim ty właściwie jesteś? Takich jak ty, każda klasa ma na pęczki...”
„Otwórz! No otwórz! Proszę cię! A-a-a!”
Dopadły go nieprzyjemne wspomnienia, świat za oknem zaczął tracić ostrość i rozmazywać się na błękitnej szybie. Możliwe, że Iza rzeczywiście miała coś nie tak z głową. Tylko dlaczego nikt tego nie zauważył wcześniej?
Autobus wjechał na drogę gruntową. Jeszcze jakieś piętnaście minut trzeba było wytrzymać to podskakiwanie na siedzeniach. Wład zamknął oczy i przez chwilę znalazł się w jakiejś otchłani, samotny jak palec.
„A co byście zrobili beze mnie? – pomyślał nagle z obrzydzeniem. – Co byście zrobili, no?”
Autobus zatrzymał się, a Wład patrząc na uśmiechnięte twarze swoich współtowarzyszy, obiecał sobie, że przez półtora miesiąca nie pomyśli ani o Izie, ani o błękitnym oknie w autobusie, ani o drzewie obrośniętym białymi grzybami.
* * *
Mamo! U mnie wszystko w porządku. Jestem już dorosłym mężczyzną. Nie martw się. Wład.
Pani na poczcie patrzyła na niego ze zrozumieniem – myślała pewnie, że stoi przed nią troskliwy syn, wiele kilometrów oddalony od domu. Tymczasem Wład miał już za chwilę dostarczyć mamie całe mnóstwo nieprzyjemnych przeżyć.
Miał nadzieję, że ten telegram pomoże mamie choć trochę się uspokoić. Jeszcze wczoraj, kiedy byli razem, Wład umocnił się tylko w swoich planach związanych z ucieczką i chyba ze trzysta razy powtarzał sobie jak zaklęcie, że wszystko będzie dobrze, wszystko będzie w porządku...
Rozliczył się z telegrafistką, wziął plecak, zarzucił go sobie na plecy i wyszedł na drogę w blasku porannego słońca.
Wystarczy mu jakieś półtorej godziny – do obiadu... Ciekawe, jakie będą mieli miny?
Wład zobaczył oczami wyobraźni nauczycielkę geografii, która w tym roku była kierownikiem obozu. Czerwone, zapadłe policzki, przeszywające spojrzenie: „Dlaczego to zrobiłeś, Władek, powiedz?”
Podjechał pociąg – w połowie pusty. Wład rzucił plecak na półkę, wyglądającą jak siatka do tenisa i usiadł przy oknie, tyłem do kierunku jazdy.
„Dlaczego to zrobiłeś?!”
Nie wiedział, dlaczego. Nie czuł się dobrze na obozie? To nieprawda, że było mu lepiej rok czy dwa lata temu. Tęsknił za mamą? Nie, to byłoby dziwne u czternastolatka, młodego mężczyzny, którego odwiedza się co trzy, cztery dni (a przecież prosił mamę, żeby się nie męczyła i nie przyjeżdżała tak często! Traci tylko czas i siły. Czy nie da się wytrzymać tygodnia bez truskawek?!)
Gdyby wrócił teraz do domu, mama po prostu zadzwoniłaby do kierownika obozu. Wszyscy by się poobrażali, ale przecież każda złość kiedyś mija... A tymczasem wysłał telegram...
Nie, nie pojedzie do domu. Sam dobrze nie wie, dokąd wiezie go pociąg, nie mówiąc już o tym, po co to wszystko.
Ostatniej nocy znowu nawiedził go ten sen, w którym jest drzewem porośniętym grzybami. Potem śniło mu się coś zupełnie niezrozumiałego i niezbyt przyjemnego.
Na porannej gimnastyce wymachiwał rękami o wiele szybciej i bardziej energicznie niż jego koledzy, jakby próbując rozgonić wokół siebie przykre wspomnienie tych snów.
Wczoraj, w sali klubowej, Wład razem z Dymkiem zaśpiewali jakąś piosenkę uliczną – i dostali takie brawa, że było je słychać chyba w całym obozie. A dzisiaj, zaraz po śniadaniu, Wład, nie namyślając się dłużej, wziął plecak, przecisnął się przez dziurą w płocie, tak wąską, że poobdzierał sobie przy tym łokcie i opuścił teren obozu. Teraz siedział w wagonie, pociągiem od czasu do czasu trochę trzęsło, zdarta skóra na łokciach szczypała, za oknem widać było pola i lasy. I ta jedna rzecz cały czas nie dawała mu spokoju: „Dlaczego to zrobił?”
Tak po prostu, bez powodu.
* * *
Wcześniej często i z przyjemnością używał słowa „samotność”, ale smak jego poznał tak naprawdę dopiero teraz.
Domy wypoczynkowe, namioty, obozowiska, szkoła sportowa na wodzie – wszystko to znajdowało się obok siebie, wszędzie ktoś mieszkał. Wład szedł dalej, szukając miejsca najbardziej odosobnionego. Było tak gorąco, taki żar lał się z nieba, że kto tylko mógł, szukał w lesie albo pomiędzy wierzbami nad brzegiem rzeki choć trochę cienia dla siebie. Wład zaczynał tracić już nadzieję, że znajdzie jakieś ustronne, spokojne miejsce, na domiar złego las okazał się dużo większy niż mógł przypuszczać. Zabudowań było coraz mniej i w końcu Wład zatrzymał się: zupełna pustka, cisza jak makiem zasiał. Było to bardziej dojmujące i przygnębiające niż rozwrzeszczany, przerażony tłum ludzi. Przez chwilę chciał wszystko rzucić, cofnąć się, przyłączyć do jakichś turystów i wrócić z powrotem – ale zaraz wybił to sobie z głowy i zdecydował, że nie zrezygnuje. Nogi miał jak z waty, zapadał zmierzch. Trzeba było rozejrzeć się za jakimś miejscem do spania. Jutro na pewno o tym nie zapomni, wybierze najbardziej odpowiednie, bez pośpiechu. Przy nikłym świetle małej latarni zjadł kolację, kefir i pierogi kupił jeszcze w dzień w jakimś przydrożnym sklepie, potem schował się cały w śpiworze i zasypiał, leżąc na iglastym poszyciu, przy niewyobrażalnie głośnym brzęczeniu komarów nad głową.