Выбрать главу

Miłym zaskoczeniem dla wszystkich stało się szybkie wyzdrowienie „zatrutych”. Jedynie Dymek Szydło, do którego nikogo nie dopuszczano, nawet Władowi nie udało się do niego dostać, pozostawał pod kroplówką na obserwacji.

Komisja, która badała ten przypadek, pracowała trochę jakby od niechcenia, z musu. Na pytanie: co się stało, kto jest winny i kto za to wszystko odpowiada, nie potrafili znaleźć odpowiedzi. Z każdym dniem tracili też nadzieję, że uda im się w końcu coś wyjaśnić.

Wład wyczekiwał pod oknami szpitala, ale Dymek nie mógł jeszcze wyjrzeć, był przykuty do łóżka. Wład męczył lekarzy na wszystkie sposoby – prosił, namawiał, czegoś dowodził. Próbował nawet przekupić pielęgniarki, gadał coś o tajemniczej sile wzajemnej przyjaźni, zaklinał się, bił się w piersi, że na pewno po tej jednej wizycie Dymkowi się polepszy...

Nie kłamał, mówił prawdę, ale nikt mu nie wierzył.

Co za przyjaźń! – szeptano wokoło. Wszyscy szybko zapomnieli, że Wład uciekł z obozu, nie to było teraz najważniejsze. Wład nie doczekał się nawet owego słynnego pytania, na które już od dawna układał sobie odpowiedź: „Władek, powiedz, dlaczego to zrobiłeś?”

Zaraz po powrocie ze szpitala Wład położył się spać. Śniło mu się, że jest jakąś wielką grzybnią, nie człowiekiem, tylko kupką małych, nieruchomych korzonków, które zaczynają rozrastać się po całej przestrzeni na podobieństwo pajęczyny. I każda rzecz, która znajdowała się w pobliżu tej pajęczyny, była przez nią wchłaniana i, co dziwne, działo się to samoczynnie, nie było widać nigdzie żadnego pająka. Potem te korzonki zaczynały stawać się niespodziewanie jego własnym ciałem, a wokoło, jakby nigdy nic, chodzili jego znajomi z ogromnymi głowami, a nauczyciele mieli ciała pełne wijących się korzeni... Iza płakała, cała pokryta jakimiś białymi krostami... Pod kroplówką leżał Dymek Szydło, wrośnięty w łóżko, przyszyty do materaca grubymi włóknami. A mama, co z mamą?!...

– Widocznie to za mną ta choroba, ten wirus się przyplątał – mówiła w zadumie, jakby usprawiedliwiając się mama. – Dymek ma słabszy organizm i tak to się skończyło... Dowiedz się Władek, może trzeba będzie całą klasą złożyć się na lekarstwa dla niego?

Wład siedział przy szachach jak w letargu, od niechcenia przesuwając figury. Na obozie często grali z Dymkiem i, jak dobrze pamiętał, ostatniej partii nie zdążyli już skończyć...

Od jakiegoś czasu Wład zastanawiał się też, w jaki sposób dowiedzieć się czegoś o losie Izy, o tym, co się z nią teraz dzieje, gdzie jest. Tylko jak to zrobić?

W końcu zdecydował się. Mama zdziwiła się jego prośbą, ale dała się namówić. Ubrała się i poszła. Wład dobrze wiedział, ile ją musi kosztować ta wizyta i z całego serca życzył jej powodzenia.

Mama wróciła w jakimś dziwnie dobrym nastroju:

– Oczywiście najpierw nie chcieli ze mną w ogóle rozmawiać... Potem... Dziewczyna mieszka u babci, zupełnie już wyzdrowiała i nie chce cię znać, nie chce nawet o tobie słyszeć. W każdym bądź razie, tak mówią jej rodzice – mama uśmiechnęła się ironicznie. Władowi spadł kamień z serca. Po dziesięciu dniach wiecznie zapłakana mama Dymka przyniosła w końcu dobrą wiadomość: Jest poprawa! Dymek czuje się coraz lepiej, już za kilka dni będzie go można odwiedzić...

Wład siedział nad szachami, patrzył mętnym wzrokiem w figury, a sprawa nadal nie była jasna.

Wszyscy bardzo dziwili się, kiedy zdecydowanie odmówił i nie chciał iść w odwiedziny do swojego przyjaciela do szpitala. On, który wcześniej całymi dniami i nocami wystawał pod oknami! Jest na pewno zestresowany, myśleli. A Dymek, który dochodził do siebie powoli i z trudem, coraz częściej wypytywał o Włada. Za każdym razem otrzymywał tę samą odpowiedź: Włada nie ma, musiał wyjechać...

Lato kończyło się, deszcze rozpadały się już na dobre. Wład nie pierwszy raz zakładał kurtkę, żeby pójść do rodziców Dymka i porozmawiać, ale po chwili zdejmował ją, nie mógł się zdecydować. Chciał im wyjaśnić, że powinni zabrać syna i wywieźć go jak najdalej stąd, z miasta, kiedy tylko wyzdrowieje.

Zdarzało się, że Wład wychodził od siebie, mijał kilka osiedli i gdy znajdował się już pod drzwiami domu Dymka, cofał się, rezygnował, nie miał odwagi zadzwonić.

Co im powie? Jak im to wyjaśni? Opowie o białych włóknach obrastających ciała innych ludzi? Ich dusze? I co usłyszy w odpowiedzi?

Znalazł się w sytuacji bez wyjścia i próbował się jakoś uspokoić. Może kiedy Dymek wyzdrowieje, dostanie jakiś immunitet, będzie chroniony przed czymś, czego Wład nie potrafił jeszcze nazwać.

A może, po prostu, będzie tak jak dawniej i okaże się, że cały ten szpital i kroplówka Dymkowi tylko się przyśniły, tak jak Władowi śni się jakaś grzybnia...

Znalazł w bibliotece książkę „Życie grzybów” i długo siedział nad nią, przeglądając stare, wyblakłe fotografie.

Wychodząc, wziął jeszcze do ręki jakąś ulotkę, na której widniał napis „Młodzież i narkotyki: powolna śmierć”.

– Interesuje cię to – spytała bibliotekarka.

Wład nic nie odpowiedział. Przypomniało mu się, że czytał kiedyś coś o „syndromie abstynencji” i to wszystko.

Głupia bibliotekarka. Nie miała nic innego do roboty, tylko dzwonić do mamy, żeby ta przyjrzała się, czy z nim, Władem, wszystko w porządku, czy nie bierze żadnych narkotyków. Wład długo musiał mamę uspokajać. Potem położył się do łóżka i nie mógł zasnąć, kręcił się na wszystkie strony, przewracał z jednego boku na drugi. W środku nocy przyszło mu do głowy, żeby wstać, pójść do kuchni i zaparzyć sobie herbaty. Siedział tam tak długo, że kiedy mama się przebudziła i zobaczyła zapalone światło, wstała i zaniepokojona spytała:

– Władziu, co ci jest?

– Mamo – powiedział Wład, wsypując przy tym chyba już piątą łyżeczkę cukru do szklanki. – Posłuchaj... tylko się nie denerwuj... Powiedz mi, od kogo mogę dowiedzieć się czegoś o moich prawdziwych rodzicach?

Mama ciężko westchnęła:

– Władek...

– Mamo, przepraszam, rozumiem cię... Ale popatrz... gdyby tak, załóżmy, ujawniła się u mnie kiedyś jakaś choroba dziedziczna, to co wtedy? Trzeba by prześledzić cały jej rozwój, znaleźć przyczynę, dojść, skąd się ta choroba u mnie wzięła, czy nie jest uwarunkowana genetycznie...

– Jaka choroba dziedziczna, co ty mówisz, Władek? – mama zbladła.

– No żadna... już ci mówiłem, mamo, ale gdyby, kiedyś...

Mama milczała. Wład dopił herbatę, wstał i poszedł do swojego pokoju.

* * *

Kiedy dowiedział się, że Dymek za jakieś dwa, trzy dni zostanie wypisany ze szpitala, Wład w końcu zdecydował się pójść do jego rodziców.

– Władek? – zdziwiła się mama Dymka. – A chłopcy mówili...

– Muszę z panią porozmawiać – zdecydowanie powiedział Wład, żeby nie było już odwrotu. – To bardzo ważne. To ma związek z Dymkiem.

Na jej twarzy pojawił się niepokój. Wład wyglądał bardzo przekonująco: zapadnięte policzki, rozbiegane spojrzenie. Z jego twarzy można było wyczytać: „Przyniosłem pani kolejną, niezbyt miłą wiadomość”.

Zaprowadziła go do kuchni i posadziła na taborecie. Ojciec Dymka wstawił wodę na herbatę. W przeciwieństwie do żony, nie wpadał łatwo w panikę.