Выбрать главу

Tak, dziewczyny pierwsze się wycofały, zresztą, może dlatego, że są bardziej praktyczne. Nie mają ochoty ponosić niemiłych konsekwencji czyichś błędów, czy ambicji... A to, że konsekwencje były, nie ulegało wątpliwości.

Zmowa ciągnęła się jeszcze dzięki paru osobom. Wład przyglądał się. Dostał od Żdana nieoczekiwany prezent: mógł teraz eksperymentować ze swoją grzybnią.

Najgorzej mieli ci, którzy najlepiej znali Włada. Ci, których nie darzył sympatią i rzadko z nimi rozmawiał, bojkotowali go dalej. Natomiast ci, którzy mieszkali z nim w tym samym obozie, w tym samym namiocie, którym chociaż raz zdarzało się podejmować jakieś decyzje odnośnie niego, którzy prosili go na lekcjach o linijkę albo pożyczali swoją, opowiadali sobie dowcipy w jego towarzystwie, grali z nim w tej samej drużynie w siatkówkę czy siedzieli od czasu do czasu nad szachami – wszyscy teraz kombinowali, kręcili, z jednej strony chcieli utrzymać kontakt z Władem, z drugiej nie naruszać zasad bojkotu:

– Ej, ty! Dokąd to?

– No, ustąp miejsca...

– A ty czego tu szukasz, spadaj stąd, ale to już!

Nogi Wład miał poobijane od kolan w dół. Koledzy i koleżanki z klasy próbowali go jakoś zaczepiać – najprościej było nadepnąć mu na nogę, a potem jeszcze zwymyślać na miejscu. Ale dla spokoju ducha takich prób raczej nie należało czynić. Napięcie w klasie było coraz większe. Dziewczyny denerwowały się i któregoś dnia nie wytrzymały i zdradziły Żdanowi alternatywny sposób wyjścia z sytuacji. Żdan i tak czuł się chyba najgorzej ze wszystkich. Pewnego razu, po lekcjach, w najbardziej odpowiednim do tego miejscu, w męskiej toalecie, Żdan nie wytrzymał, dorwał Włada i przycisnął go ściany:

– No, rozumiesz teraz?!

Co chciał powiedzieć – nie miało już tak wielkiego znaczenia. Trzymał Włada obiema rękami za fraki, patrzył mu w oczy i mówił do niego. I Wład widział, jak blada twarz nabiega mu krwią, jak zapalają się ogniki w jego oczach:

– Pytam się, zrozumiałeś czy jeszcze nie?!

Żdan naruszał ustanowioną przez nich zasadę – nie rozmawiać z całym tym „motłochem”. Naruszał ją z jakąś lubieżnością i szczeniackim zacięciem. Wład już miał ochotę powiedzieć mu, że w jednej chwili jest w stanie odwrócić kolej rzeczy i zrobić Żdana swoim niewolnikiem. Wystarczy, że zniknie na jakiś tydzień, może parę dni, a założy się, że Żdan przypełznie do niego na kolanach, ze łzami w oczach, prosząc o krótkie spotkanie, chociaż o jedno słówko. Już otworzył usta, żeby to powiedzieć – ale w tej chwili przypomniał mu się Dymek i zaniemówił, zaciął się.

Duchowa obojętność wobec przyjaciela jakby na koniec znowu doszła do głosu i Żdan puścił Włada. A tak w ogóle, ni z tego, ni z owego bić człowieka, który nie stawia żadnego oporu, kolegę z klasy, Włada, nie był zdolny.

Na razie.

Żdan patrzył na Włada, jak ten stoi pod ścianą i nie rusza się. Próbował sobie teraz przypomnieć, co wydarzyło się tutaj trzy minuty temu.

Po chwili zjeżył się i zobaczył siebie z przeszłości, roztaczającego nieprzyjemny zapach, biednego, poniewieranego. Otrząsnął się i wybiegł z ubikacji.

Z nieszczelnego kranu bezgłośnie sączyła się woda.

Wład mył się długo i dokładnie, jakby myśląc, że zimna woda może mu w czymś pomóc.

* * *

Dzień przed tym, jak Dymek miał pojawić się w szkole, Wład odwiedził starego przyjaciela. Mama Dymka wpuściła go z oporami.

Dymek stał pośrodku swojego małego pokoju, a wszędzie wokoło – na półkach, tapczanie, stole – walały się porozrzucane zeszyty i książki, przy jego nogach leżał otwarty plecak, zupełnie pusty. Wład długo wpatrywał się w niego. Od dawna o takim marzył. Dużo można było do niego włożyć, dla każdej rzeczy była osobna przegródka...

Dymek stał i nie mówił ani słowa. Patrzył spod oka. Kiedyś cieszył się zawsze z odwiedzin Włada, podnosiły mu się kąciki ust, rozjaśniała twarz, był zadowolony. Teraz na Włada patrzył obcy, wyrośnięty, krótko przystrzyżony, bardzo wychudzony chłopak.

Wład przypomniał sobie mamę, jak wyglądała, kiedy otworzyła mu, włóczędze, drzwi.

Ten nowy Dymek był jakiś inny... na przykład kolor skóry... papierowo-blady. Przecież kiedy widzieli się ostatnim razem... zdaje się, jakieś trzysta lat temu... Dymek był opalony, czerwony jak rak...

Wład znowu przeniósł spojrzenie na pusty plecak. Zaczął z dobrego serca:

– Muszę ci coś powiedzieć...

Dymek wzruszył ramionami.

Wład chodził po pokoju, dając susy przez sterty książek, papierów, tekturowych teczek, potykając się, depcząc porozrzucane kartki kancelaryjne gołymi, od dziur w skarpetach, piętami. Wymachiwał rękami, coś tłumaczył. Gubił się w swoich wywodach, drapał po głowie i po każdym zdaniu powtarzał: ja nie kłamię, musisz mi uwierzyć, tak jest naprawdę, zrozum, wszystko co mówię, to prawda...

Dymek słuchał tego, siedząc na krawędzi tapczanu.

– Wyjedź – radził Wład. – Ja bym już dawno sam wyjechał... ale mama... chyba rozumiesz. Ona beze mnie sobie nie poradzi. A jak jej mam o tym powiedzieć? I tak mi nie uwierzy. Wyjedź, Dymek. Próbowałem porozmawiać z twoimi rodzicami... Wybacz, nie wiem, co mi odbiło, wzięli mnie chyba za głupka... Wierz mi, to, co mówię, to wszystko prawda... Przypomnij sobie, jak wcześniej bywało... Naprawdę, nie możemy się więcej spotykać. Przecież nie będziemy całe życie chodzić do jednej klasy!

Plątał się – słowa, dawno przygotowane, ostre, kiedy je wypowiadał na głos, traciły swoją siłę. Dymek słuchał – smutny i niedostępny. W jego oczach nie było zrozumienia, raczej zdziwienie. I coś jeszcze – coś, co przypominało obrzydzenie. A może Władowi tylko tak się zdawało?

Przerwał w pół słowa:

– To wszystko. Nie wierzysz – twoja sprawa. Jeszcze wspomnisz moje słowa... Idę.

Prawie wybiegł od Dymka. Sznurowadła zawiązał już na ulicy – byle tylko nie zostać ani sekundy dłużej w tym ciemnym przedpokoju wrogiego mu i obcego domu.

4. Mama

Pół roku później wspominał ten swój wybieg z ironicznym uśmiechem i dumą rysującą się na twarzy. Wszystkie nieprawdopodobne przygody, które wydarzyły się tamtego nieprzyjemnego lata, odeszły w niepamięć. Sny o dziwnej grzybni już od dawna go nie dręczyły.

Wszystko się jakoś samo polepszyło, poprawiło. Każdy go lubił, i koledzy, i koleżanki z klasy, nawet nauczyciele. Tak jak dawniej spotykał się z Dymkiem, a Żdan kręcił się wciąż w pobliżu, podlizując się i nie przepuszczając okazji nazwania Włada swoim przyjacielem.

Mama zrobiła się spokojniejsza i nawet, o dziwo, szczęśliwsza. Czuła się dobrze, awansowała w pracy, z rana ćwiczyła aerobik, co wieczór grała z Władem w szachy.

Dochodzenie w sprawie zatrucia w obozie utknęło w ślepym zaułku. Nikt nie został ukarany – jeżeli nie liczyć popsutych reputacji i straconego zdrowia. Geograficzka, która była na obozie kierownikiem, bez zaszczytów odeszła na emeryturę. Na jej miejscu pojawiła się nowa, młoda, ambitna i nieprawdopodobnie wścibska osoba.

Nowa geograficzka rozpoczęła od wprowadzenia własnych reguł. Jakieś topograficzne dyktanda, klasówki i testy robiła jedne po drugich. Po dwóch tygodniach Wład miał już na swoim koncie dwie trójki i dwójkę, a wraz z nimi – utratę wiary we własne możliwości.

Geograficzka miała zadarty nosek, krótkie, czarne lokowane włosy, gładkie, rumiane policzki i bardzo jasne, ładnie zarysowane usta. Przez całe dwa tygodnie Wład dosłownie nie dawał jej spokoju.