Выбрать главу

Doganiał ją na korytarzu – jakby przez przypadek. Rozpoczynał dyskusje na lekcjach, zdobywał jakieś pisma geograficzne i taszczył je do szkoły, żeby spytać o jej zdanie na temat jakichś zupełnie nieważnych, ale egzotycznych i zawiłych kwestii. Najpierw uprzejmie słuchała, potem zaczęła się denerwować, aż w końcu odganiała od siebie Włada, jak natrętną muchę i nie zauważała na lekcjach jego podniesionej ręki. Dalej zasypywał ją pytaniami, prawie że doprowadzając do zmieszania. Było mu wszystko jedno, co o nim pomyśli. Najważniejszy był rezultat.

Pod koniec, sprzykrzywszy się geograficzce, znudziwszy się jej, niemalże stanąwszy jej kością w gardle – Wład przestał chodzić na jej lekcje.

Poznał jej plan zajęć i doskonale orientował się na szkolnym korytarzu. Trzeba było stać na czatach dlatego, że już po tygodniu czarnowłosa damulka całkiem zmieniła trasy swoich wędrówek po szkole. Widziało się ją to na pierwszym piętrze u pierwszoklasistów, to na sali gimnastycznej, to w pracowni technicznej. Wydawało się, że tak po prostu spaceruje sobie po szkole. Nikomu do głowy nie przyszło, że geograficzka włóczy się, na podobieństwo udręczonej duszy, w poszukiwaniu jednego wagarowicza, niesfornego Włada Palacza. Możliwe, że sama nie dawała temu wiary – ale jednak denerwowała się:

– Gdzie jest Palacz?! Wiem, że był dzisiaj na dwóch pierwszych lekcjach! Tutaj jest zaznaczone w dzienniku, że był. Przekażcie temu wagarowiczowi, że grozi mu jedynka na okres, że może nie otrzymać promocji do następnej klasy!

Wcześniej będąc nie za bardzo miłą, teraz zaczęła dostawać ataków furii. Dwójki sypały się jak z rękawa, wszystkim w klasie włosy stawały dęba, a kiedy otwierała nieśmiertelne pismo geograficzne...

– Ona cię zabije – mówił poważnie Żdan. – Ona jest jakaś nienormalna. Po co ją jeszcze drażnisz?

Dymek milczał. Patrzył uważnie.

Od czasu tej niewyjaśnionej jesiennej rozmowy, nie wracali nigdy więcej do tego nieprzyjemnego tematu. Władowi wygodniej było myśleć, że Dymek mu nie uwierzył.

– Myślisz, że się ucieszy, jak cię zobaczy? – spytał raz Dymek na przystanku autobusowym, skąd rozchodziły się ich drogi powrotne ze szkoły do domu. Wład przepuścił swój autobus. Zarył czubkiem buta w szary śnieg:

– Myślę, że ona nie będzie posiadała się ze szczęścia. I walnie mi na koniec semestru „pionę”. Chcesz się założyć?

– Nie, dzięki – odpowiedział Dymek, odprowadzając wzrokiem drugi autobus, tym razem swój. – Ale opowiesz mi, jak wyszło, dobra?

Wład poczuł przypływ odwagi:

– Jeśli chcesz, zrobię to przy tobie? Na twoich oczach? Chcesz to zobaczyć?

* * *

O pismo poprosił w pokoju nauczycielskim. Powiedział, że pani od geografii prosi. Uwierzyli mu. Schowawszy pod swetrem cenny dokument, wpadł na zaplecze sali od geografii – teraz nikogo tam nie było oprócz czarnowłosej ofiary, no i wiercącego się pod ławkami Dymka, który sprawiał wrażenie, jakby zgubił gdzieś zatyczkę od długopisu...

Drzwi otworzyły się na oścież za jednym zamachem.

Lekko i bezgłośnie.

Geograficzka siedziała przy biurku, twarz miała szarą i zgryźliwą, kąciki ust były skierowane w dół. Już otwierała usta, żeby zwymyślać idiotę, który z taką siłą otworzył drzwi...

Ale zamarła – z opuszczoną szczęką.

Wład uśmiechnął się.

A geograficzka, jak odbicie w lustrze, też się uśmiechnęła! Wydaje się, że pierwszy zobaczył jej uśmiech.

Wygładziły się jej zmarszczki, zniknęła posępność na twarzy, szeroko otworzyły się wiecznie przymrużone oczy – czarne, młode, naiwne. Siedziała naprzeciwko Włada i uśmiechała się od ucha do ucha, dobrotliwie, młodsza jakby o dziesięć lat. Wład nie widział schowanego pod ławką Dymka, ale wyczuwał jego napięty wzrok.

– Dzień dobry – powiedział Wład. – Przyniosłem pani, z własnej woli, pismo... Przepraszam bardzo, ale mam tutaj pewne problemy... To ten temat... Myślałem nad tym samodzielnie, robiłem co mogłem, przeczytałem trzy nowe tematy, a przecież pani dzisiaj wystawiała wszystkim końcowe oceny właśnie z nich... Czytałem je samodzielnie, ale chciałbym prosić, żeby mi pani także wystawiła... Przecież zabrałem się za nie samodzielnie, z własnej woli...

Mówić można było wszystko, co przyjdzie na myśl, ale słowa-klucze były trzy: temat, czytać, samodzielnie.

– Nie masz sumienia – powiedziała geograficzka takim tonem, jakim zapewnia się zwykle kogoś o swojej miłości.

Mętnym wzrokiem spojrzała w dziennik... I wystawiła Władowi na koniec „cztery”.

– Tak dużo lekcji opuściłeś... Nie napisałeś pracy kontrolnej...

Wład starannie wyjął z jej ręki dziennik. Był rozczarowany.

– Dziękuję... Do widzenia.

I wyszedł, zostawiwszy czarnowłosą z nerwowym uśmiechem na twarzy – i Dymka, zdrętwiałego pod ławką.

* * *

– To mimo wszystko nie „piątka”– powiedział Dymek, przeglądając dziennik. – To tylko „czwórka”.

– Ale widziałeś? – z naciskiem zapytał Wład.

– Zobacz, „czwórka” – pokazał Dymek. – To nie „piątka”.

– Ale przecież chciała postawić mi „jedynkę”!

– A może się w tobie zakochała – zasugerował Dymek. – Zachowuje się, jakby była zakochana. Jak ciebie nie ma – denerwuje się i pyta o ciebie. Kiedy się pojawiłeś, wszystko ci wybaczyła... A potem jeszcze ta „czwórka”. „Czwórka” to nie „piątka”.

– Znowu mi nie wierzysz? – spytał Wład.

– Ale to brednie – cicho odpowiedział Dymek. – To wszystko... da się jakoś wytłumaczyć. Zwyczajnie... No, gdybyś na przykład... na odległość potrafił przenosić przedmioty... czy zapalać zapałki – wzrokiem... wtedy to co innego...

I oboje na długo zamilkli. Dziennik trzeba było niezwłocznie odnieść do pokoju nauczycielskiego – a oni, jakby nigdy nic, siedzieli naprzeciwko siebie na chłodnym, bardzo szerokim parapecie, na czwartym piętrze i czekali nie wiadomo na co...

– Wiesz co... – niepewnie zaczął Dymek.

– Co?

– Pojadę do babci – powiedział zdecydowanie Dymek, jakby podjął w końcu jakąś ważną decyzję. – Odpocznę trochę. Zaszyję się tam. Przemyślę parę spraw... Żebyś się nie zdziwił, jak w poniedziałek nie będzie mnie w szkole...

– Zostaw chociaż jakiś adres – po krótkiej przerwie odezwał się Wład.

– Po co ci?

– Głupi jesteś – powiedział Wład.

– Może i głupi – westchnął Dymek. – Ale to dla mnie bardzo ważne.

I zamilkł.

Możliwe, że chciał powiedzieć, jak strasznie jest być podobnym do ponurej geograficzki czy do rozpaczającej Izy, albo jak okropnie czuł się w szpitalu pod kroplówką...

– Rozumiem – powiedział Wład. – W końcu...

I pomyślał: raz, dwa, ledwo się obejrzy i po tygodniu Dymek będzie już z powrotem, zadowolony, pełen sił do życia. Trzepnie Włada w plecy... i wybaczy mu to jego „głupi jesteś”.

To mało?

*

W poniedziałek Dymek nie przyszedł do szkoły. Władowi śniły się jakieś koszmary. Sieci, nici, dworce, wieczne spóźnienia na pociąg, kiedy trzeba biec, ale nie można ruszyć się z miejsca...

We wtorek Dymka jeszcze nie było.

W środę – Wład specjalnie nigdzie nie wychodził, siedział w domu – zadźwięczał telefon i ktoś oznajmił, że będzie rozmowa międzymiastowa.

– Przyjeżdżaj – ochryple powiedział obcy głos, w którym z trudem można było rozpoznać cechy charakterystyczne Dymkowej mowy. – Wieś... Ospałki... Powrozowa... dom numer trzy...