Выбрать главу

Dziesięć minut później Wład biegł już na autobus. Po półgodzinie – trząsł się w kolejce elektrycznej.

Mamie zostawił naprędce zapisaną kartkę: U mnie wszystko w porządku, musiałem nagle wyjechać. Dymek zachorował. Zadzwonię.

Zapadł zmierzch. Wład chodził nerwowo po peronie stacji Ospałki, próbując znaleźć chociaż jedną osobę, która powiedziałaby mu, gdzie znajduje się ulica Powrozowa...

Drzwi otworzyła blada jak trup, wystraszona staruszka. Nie zdejmując ciężkich butów, Wład wpakował się do pokoju. Dymek, z wysiłkiem, podniósł się z łóżka.

– Cześć – powiedział ze sztuczną wesołością. – Nie myślałem, że tak szybko przyjedziesz...

Potem, kiedy Dymek zauważalnie nabrał rumieńców, kiedy Wład zadzwonił do mamy i uspokoił ją, a babcia Dymka zdążyła ochłonąć – zwalili się rodzice chłopca. Jeżeli wcześniej Wład znał tylko ze słyszenia powiedzenie „serce uciekło mi w pięty” – to teraz sam na sobie poczuł, co to znaczy.

I jeszcze na koniec, kiedy oboje obijali się o siebie w samochodzie Dymka, jadącym drogą w kierunku miasta – przyjaciel Włada powiedział ledwie słyszalnie:

– Rozumiesz teraz... Bardzo bałem się iść do szpitala. A teraz... można wytrzymać, nic strasznego. Gdyby nie ci panikarze...

I Wład z wdzięcznością uścisnął mu rękę.

* * *

Mama nalewała zupę. Najpierw podała głęboki talerz z granatową obwódką – Władowi. Potem wzięła glinianą miskę ze wzorami – dla siebie. Kiedyś takich misek było cztery: jedną zbił Wład, kiedy miał pięć lat, drugą – też on, w podobny sposób, w zeszłym roku, a trzecia zbiła się sama, z niewyjaśnionej przyczyny zsuwając się z krawędzi zlewu.

Została ostatnia i teraz parowała z niej zupa.

Wład pokroił chleb. Podsunął piętkę mamie. Zawsze zostawiał jej piętki. Nawet wtedy, kiedy były małe.

– Co tam u ciebie, Wład? – spytała mama.

– Teraz już wszystko w porządku – odezwał się Wład. Warzywa w jego talerzu pływały tam i z powrotem, owijając się wokół łyżki-wiosła. Wład patrzył, jak mama je. Jak wpadają do talerza pojedyncze krople, jak opróżnia się gliniana miska, jak znikają ze stołu piętki od chleba.

– Co tobie? – spytała mama, bacznie mu się przyglądając.

– Nic – Wład westchnął. Wydawało mu się, że między nim, a mamą przechodzi w poprzek pokoju gruba, biała linia.

– W przyszłym tygodniu ma się w końcu ocieplić – powiedziała mama. – Popatrz, jak ten czas szybko leci, wiosna już prawie za nami...

– Kupmy jeszcze jedną skrzynkę z kwiatami – powiedział Wład.

Mama wytarła usta serwetką. Wstała od stołu. Otyłość, która pojawiła się u niej w ostatnich latach, nie wpłynęła na sposób jej poruszania się. Cały czas przypominała o sobie młodzieńcza miłość do siatkówki i pieszych wycieczek.

Wład patrzył, jak mama myje talerze. Jak wypłukuje filiżankę po herbacie, która nawinęła jej się pod rękę, a której z lenistwa Władowi nie chciało się umyć dziś rano.

– Mamo...

Od razu odwróciła się:

– Tak?

Wyobrażona linia rozwieszona była między nimi, jak sznurek do bielizny. Wład nie wiadomo dlaczego był przekonany, że mama też ją widzi.

– Mamo, opowiedz, jak mnie wybierałaś.

Od czasu jego młodości, ta rytualna opowieść powtarzała się już chyba z tysiąc razy. Mały Wład słuchał jej z większą ochotą, niż ulubionych bajek. O tak, prawda, w ostatnich latach rzadko zwracał się do mamy z tą prośbą. Ostatnio – jakieś półtora roku temu.

Mama uśmiechnęła się, wycierając ręcznikiem ręce. Pozbywając się, nie wiadomo skąd przybyłego, zmieszania, zaczęła:

– Bardzo chciałam mieć syna. I wybrałam się w takie miejsce, gdzie było dużo małych dzieci...

– I wszystkie one leżały w małych łóżeczkach... – podchwycił Wład.

– ...Chciałam wybrać sobie najpiękniejszego chłopca, ale nie mogłam się zdecydować. Potem zobaczyłam ciebie i wiedziałam już, że będziesz moim synem. I zabrałam ciebie do domu...

– Chyba coś opuściłaś, mamo – powiedział Wład.

– Tak, to prawda – cicho przyznała mama. – Wszyscy mnie przed tym przestrzegali. Czepiali się, nie wiadomo o co... A zwłaszcza nie podobało im się, że jestem niezamężna...

Wyobrażona lina niebezpiecznie zatrzęsła się.

– Mów dalej, mamo.

Mama popatrzyła na swoje ręce i na trzymany w nich mokry ręcznik:

– To był dla mnie wyjątkowy dzień... kiedy w końcu się zdecydowałam. W domu stało już łóżeczko, w szafie było wszystko, co potrzebne... wanienka, ogrzewacz do wody. Ale kiedy znalazłam się... wśród tych łóżeczek... przestraszyłam się, Władziu. Patrzę... i nie wiem, co zrobić. Nie mogę się zdecydować. Za moimi plecami czuję oddech pielęgniarki... a dzieci śpią. Prawdę powiedziawszy... do tej pory nie mogę zrozumieć – dlaczego one wszystkie spały? Żadne nie płakało. Nawet te, które leżały z otwartymi oczami...

– A ja spałem?

– Nie, ty patrzyłeś.

– Na ciebie? Może się uśmiechnąłem?

– Nie. Po prostu patrzyłeś... Możesz mi wierzyć, możesz mi nie wierzyć, ale wtedy naprawdę zrozumiałam, że wybór się dokonał. W tej jednej chwili.

– Wzięłaś mnie na ręce?

– No oczywiście...

– Najpierw zdecydowałaś, że będę twój, a potem wzięłaś mnie na ręce, czy najpierw wzięłaś, a potem zdecydowałaś?

Mama zawahała się. Popatrzyła zmieszana na Włada:

– Nie pamiętam...

– Przypomnij sobie, proszę? Jak długo mnie trzymałaś: minutę, pół godziny?

Mama długo milczała, marszcząc brwi.

– Spacerowałam z tobą w przejściu między łóżeczkami – powiedziała w końcu. – A pielęgniarka nie odstępowała mnie na krok... I domagała się ode mnie... żebym położyła cię z powrotem do łóżeczka i poszła załatwić formalności... A ja już nie chciałam się z tobą rozstawać...

– Mamo – powiedział Wład. – Kiedy powiedziałaś im, że pragniesz mnie wziąć, właśnie mnie... nie próbowali cię odwieść od tej decyzji?

Mama jeszcze bardziej zmarszczyła brwi, które teraz dwiema pionowymi liniami przecięły niewidoczne zmarszczki:

– Władziu, dlaczego o to pytasz... skąd u ciebie takie myśli?

– Próbowali czy nie? Nie mówili czegoś... o dziedziczności, na przykład? Czy o jakichś niejasnościach związanych z pochodzeniem tego właśnie dziecka? Nie proponowali innych? Nie zachęcali, żeby się zastanowić, jeszcze raz wybrać?

– Władziu – powiedziała mama po długiej przerwie. – Przerażasz mnie. Co ci jest? Co się znowu z tobą dzieje? Myślałam, że już wszystko minęło... cały ten wiek młodzieńczy. Miałam nadzieję... A tu co – wszystko od początku...

Władowi zrobiło się jej żal. Tak bardzo, że, aż ścisnęło go w środku.

– Mamo – powiedział, próbując jednocześnie przekroczyć wyobrażoną linię na podobieństwo biegacza-zwycięzcy, który przerywa taśmę na mecie. – Coś ci powiem... Tylko wysłuchaj mnie do końca, dobrze?

I zaczął mówić, siedząc nad ostygłą zupą. Mama najpierw stała ze zmiętym ręcznikiem w dłoniach, potem podeszła i usiadła naprzeciwko, a ręcznik położyła sobie na kolanach.

– Wszystko? – spytała, kiedy Wład ochrypł już od mówienia.

– Tak, wszystko – powiedział, bez wiary w siebie. Okazało się, że wyobrażona linia wcale nie zniknęła.