Выбрать главу

A potem będzie nudna godzina wychowawcza, nagany i wyjaśnienia, i Żdan, jak zwykle, znowu będzie w centrum ogólnego, drwiącego zainteresowania, będzie siedział schowawszy głowę w ramionach (stara się przecież nie płakać przy ludziach!) A Gasnący Gleb znów będzie się musiał tłumaczyć, że od tego chłopaka tak nieprzyjemnie pachnie, a Lenka Rybołów, piękna przecież dziewczyna z prawie już ukształtowaną figurą, będzie przepraszająco mrugać długimi rzęsami, tłumacząc się i usprawiedliwiając, a reszta klasy będzie kładła się pod ławkami ze śmiechu.

Nie, w życiu. Niech lepiej Żdan wróci do domu (idąc przez trzy długie ulice) i kiedy będzie zdejmował kurtkę w przedpokoju, sam zauważy na swoich plecach artystyczną robotę. Nikt wtedy nie zobaczy jego twarzy, jeżeli oczywiście w pobliżu nie będzie matki czy sióstr. Potem zejdą się goście – znajomi rodziców Żdana, jak zwykle będą głośno wznosić toasty za jego zdrowie, a Żdan znowu zamknie się w swoim pokoju...

Wład teraz dobrze zrozumiał, że na miejscu Żdana, w takiej sytuacji, dawno już padłby i umarł. Zdechłby ze wstydu i poniżenia – przy odgłosie toastów pijanych gości, dochodzącym zza cienkiej ściany...

Szkolny korytarz był pusty. Młodsi uczniowie dawno już poszli do domów, starsi mieli teraz siódmą lekcję. W odległości około dwudziestu kroków od Żdana, za nim, kroczyła banda Kukułki, co chwilę wybuchając gromkim śmiechem. Żdan pchnął drzwi wejściowe.

Wład nie zamierzał kłócić się z Kukułką. Może, gdyby przyszedł dzisiaj do szkoły Dymek Szydło – oboje by coś wymyślili... Ale niestety, Dymka zabrali dzisiaj do lekarza i miało go nie być. Wład nie chciał się sam w nic głupiego mieszać...

Długie sznurowadła Żdana walały się po ziemi. Władowi nic nie stało na przeszkodzie nadepnąć na jedno z nich tak, by przy następnym kroku Żdana, z niedokładnie zawiązanej kokardy, zrobiły się dwa, luzem puszczone sznurki.

– But ci się rozwiązał – rzucił Wład obojętnie.

I kiedy Żdan pochylił się, żeby poprawić sobie sznurowadło, Wład wyciągnął rękę i odlepił kartkę z jego pleców. Zgniótł szybko i schował do kieszeni.

– A ty co? – zląkł się Żdan, złapawszy coś kątem oka.

– Nic – odparł Wład.

Żdan zmierzył go podejrzliwie, a potem zrobił coś, czego nie robił nigdy w życiu – podszedł do potrójnego lustra, które znajdowało się przy wejściu i obejrzał w nim dokładnie swoje plecy...

Nic jednak nie znalazł. Wzruszył więc tylko ramionami i poszedł do domu. Świętować swoje urodziny.

* * *

– Zerwałeś ją durniu, widziałem! Najpierw rysujesz, a potem zrywasz, zasrańcu jeden, tak? Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę, całej klasie popsułeś zabawę!

Gasnący Gleb pienił się i złowieszczo mrużył oczy, ale Wład doskonale wiedział, że potrzebny mu jest teraz nie Gleb, a jedynym ratunkiem, jeżeli w ogóle można to nazwać ratunkiem, jest ktoś, kto stoi za plecami Gleba, jakieś pięć kroków od niego i musi dostać się do niego natychmiast. Jutro może być już za późno... Jutro tylko tchórz i leń nie przylepi do jego torby przeżutej kartki, nie splunie do szklanki z sokiem jabłkowym, nie podchwyci tak radośnie tego samego słowa, które tak zatruło Żdanowi pierwszy rok w szkole i teraz zostało przypomniane i wydobyte – zuch Kukułka, o niczym nie zapomina! – z jakichś nie znanych zakamarków, z odłożonymi na później przykrościami...

Wład nie zamierzał kłócić się z Kukułką.

Władowi nie było potrzebne to przedstawienie. Żdan nie pierwszy już rok pełnił rolę ofiary. To przecież Wład poszedłby wieszać się z powodu jakiegoś tam głupiego papierka, Żdan – trzymał się...

Z kultury fizycznej Wład miał czwórkę. Nieźle biegał i dobrze grał w piłkę, ale za to podciągał się słabo i w ogóle, siłowych ćwiczeń nie lubił. Gdyby tak obok miał Dymka Szydłę... Że też akurat dzisiaj musiały wmieszać się w to przeklęte Dymkowe migdały...

Pozostawała złudna nadzieja, że jakoś to będzie i jutro nic się nie zmieni. Zapomną, nie będą wypytywali się o nic więcej, wybaczą i trzeba będzie tylko zachować odpowiedni grymas na twarzy, jak najmniej pogardliwy, obejść Gleba – on już nie wydziera się, tylko coś tam jeszcze mruczy pod nosem – i iść sobie spokojnie do domu...

A Kukułka, stojący za plecami Gleba, był wyraźnie zadowolony. Postawa Włada od dawna mu się nie podobała i cieszył się z takiego obrotu rzeczy...

Nie spuszczając oczu z nadal coś gadającego Gleba, Wład przycisnął podbródek do piersi.

Jakie okropne, puste i nie do zniesienia jest życie. Jak uginają się kolana. Jak tu zwyczajnie przejść... przeskoczyć nad podłożoną nogą Gleba...

Nieopodal stali Supczyk i Klaun, oboje o głowę wyżsi od Włada, nawet o głowę wyżsi od Kukułki. Wyrostki. Wład chciał się rozzłościć, ale jak na przekór, złości nie było w nim ani trochę. Tylko strach i obrzydzenie, strach był nawet silniejszy. No, ale co teraz sobie przypomnieć, co? Jak Kukułka pakuje zdechłego kota do torby Marty Czystej? Jak Kukułka, przywiązawszy sznurek do nogi żywego wróbla, zaczyna nim kręcić nad głową w takt rechotu swoich adoratorów? Jak Kukułka rozpłaszcza przeżutą kulkę papieru na głowie pokornego Żdana?

Myśląc o tym wszystkim, przypomniał sobie jedno krótkie słowo: „niepotrzebny syn wystającej pod latarniami kobiety, podrzu...”

Cios Supczyka udało mu się sparować, ale ręka od razu odmówiła mu posłuszeństwa. Cios Klauna dosięgnął ucha – Władowi pociemniało w oczach, zabrzęczało w uszach, ale nie tak, jak brzęczy przelatujący nad głową komar, ale tak, jak buczy niekiedy nie wyłączony w nocy telewizor, pokazujący tablicę kontrolną.

„Niepotrzebny syn wystającej pod latarniami kobiety...”

Supczyk trzymając się w pół, skrzywił się. Z nosa Klauna wyciekała jakaś bezbarwna ciecz, a nos Włada już dawno zamienił się w jakąś nieforemną grudę bólu. Kukułka miał delikatne, bardzo krótko przystrzyżone włosy, uszy zaś duże i obszerne, i kiedy...

Mrok zgęstniał przed oczami.

– Przyłóż mu! Przyłóż mu jeszcze! – wydzierała się gdzieś obok Lenka Rybołów.

...i ani kropli strachu.

* * *

Wład stał nad jasnobrązową kałużą w kształcie serca. W kałuży odbijały się ogromne nogi, wyżej majaczyły w rdzawym niebie wąskie ramiona, a nad nimi całkiem już nieduża głowa. Odbicie drgało od wiatru i od spadających, kap-kap, ciężkich kropel z rozbitego nosa.

Niedaleko, u podnóża dziecięcej, żelaznej górki, szwendały się czyjeś kury. Patrząc w bok, po skosie, widać było jakieś domy, kryte czerwoną dachówką, wiosenne błoto na rozmiękłej drodze, a na poboczu leżał stary bucior, bez zębów, na kleju, szeroko ziewając...

W głębi duszy Wład miał nadzieję, że wszystko to będzie bardziej poważne. Że w jednej, przepięknej chwili po prostu straci przytomność, a potem pochylą się nad nim, jak w filmie, zatroskani lekarze i nastąpi „szybka pomoc”, będzie szum i rozmowy, wielkie zebranie w szkole, a bohatera, walczącego samotnie przeciwko wszystkim, będzie się stawiało na nogi długo i z lękiem o jego zdrowie. Wszyscy zaczną go szanować i po czterech tygodniach, kiedy w końcu, blady i wychudzony, zjawi się w swojej klasie, tam już nie będzie ani Kukułki, ani połowy jego bandy, a ci, którzy pozostali – na przykład tchórzliwy Gasnący Gleb – staną na baczność i nie będą śmieli więcej żadnego słowa powiedzieć bez pozwolenia...