Выбрать главу

Wład potknął się. A gdyby tak pokazywać się w telewizji codziennie? Jak prowadzący wiadomości, na przykład? Stali telewidzowie przyzwyczailiby się do niego? Ciekawe, czy to byłoby możliwe?

Mimowolnie poprawił zsuniętą na bok muszkę. Wyprostował plecy. Dumnie uniósł podbródek. Jak za dotknięciem różdżki przemienił się w młodego arystokratę w trzyczęściowym garniturze, z uśmiechem marzyciela, ciągnącego za sobą samochodzik z jednym kołem.

Osiągnie to... może osiągnąć w życiu wszystko, czego tylko zapragnie. Mama chce, żeby był lekarzem... Sam niekiedy o tym myśli... Ale ostatecznej decyzji jeszcze nie podjął. Wybierze samodzielnie, bez niczyjej pomocy – nie pozwoli ani okolicznościom, ani chwilowym słabościom, ani mamie, wybrać za siebie. Trzeba tylko przygotować wszystko tak, żeby zdolność przyciągania do siebie ludzi, jaką posiada, obrócić na swoją korzyść, a nie na szkodę. I jeśli uda mu się to zrobić to ho, ho, cały świat będzie wlókł się za nim, jak ten samochodzik na sznurku. Tylko nie może się śpieszyć, musi się zastanowić, kim, tak naprawdę, bardziej chce być: spikerem telewizyjnym, aktorem filmowym? Czy może prezydentem?

„Rozumiesz Dymek, muszę się na coś zdecydować, może jeszcze nie w tym roku, ale w następnym na pewno. Inaczej wezmą mnie do wojska... Wyobrażasz sobie, co by było, gdybym poszedł do wojska?!” „No tak...” „A mama... Muszę znaleźć takie zajęcie, żeby być gdzieś w pobliżu...” „Nic mi nie mów!” „Nic nie mówię... Tylko, mimo wszystko będę musiał wrócić do domu, chociaż pewnie nie na długo...” „Dobra, ale nie wcześniej niż na jesień. Kiedy wszystko się już wyjaśni. Kiedy wielu z nas nie będzie już w mieście... A mnie nie będzie na pewno, Wład”.

Zatrzymał się przed drzwiami swojego domu. Spojrzał w stronę zasłoniętych okien – tak jak kiedyś patrzyła pewnie Iza...

„Obiecaj mi, Wład, że znikniesz na całe lato i ani jeden żywy człowiek w mieście nie będzie potrafił powiedzieć, gdzie jesteś. Zawarliśmy umowę, w której zobowiązałeś się mówić o sobie, a ja – o wszystkich tych, którzy są ci wierni. To najlepsze, co możesz dla nas zrobić na koniec – zmyć się z miasta... Przysięgnij, że to zrobisz”.

„Przysięgam”.

* * *

Pociąg ruszył. Tablica z numerem peronu została w tyle. Dymek stojący z lodem przy straganie i patrzący w bok, odwrócił głowę i spotkał się wzrokiem z Władem.

Niedbale podniósł rękę i zamachał – jakby żegnając się w drodze ze szkoły.

Peron skończył się. Wład wrócił do przedziału. Wyciągnął z torby podręcznik do chemii. Gadatliwa dziewczyna już zaczynała wypytywać mamę o miasto, do którego jadą (do Starogrodu) i gdzie zamierza studiować Wład (na Akademii Medycznej), czy ma jakieś znajomości w komisji rekrutacyjnej (niestety, nie), czy chodził na korepetycje (nie potrzebuje, bez tego dobrze się uczy), czy ma gdzie się zatrzymać (tak, u krewnych) i o inne jeszcze, mniej ważne rzeczy, wzbogacone licznymi wspomnieniami...

Przy oknie też siedziała dziewczyna, chyba rówieśnica Włada. Jakby znajoma. Być może widział ją na zabawie, w parku albo gdzieś jeszcze.

Dziewczyna, milcząc, patrzyła w okno. Rozmowa raczej jej nie interesowała, nie docierała do niej. Kiedy Wład usiadł naprzeciwko, mimowolnie spojrzała na okładkę podręcznika. I znowu się odwróciła.

Wład spróbował zrozumieć o co chodzi w książce. Czytał rozdział już trzeci raz, potem czwarty. Przy piątym razie, głos jego sąsiadek oddalił się i zniknął, jakby między Władem, a tą cioteczką w różowym, letnim płaszczyku, stanęła dźwiękoszczelna ściana. Czytał, nie podnosząc oczu. Dziewczyna naprzeciwko zmieniła pozycję – siedziała teraz na równi z zasłonkami w oknie, wieszakami na rzeczy i walizką na półce bagażowej.

Po chwili tekst gdzieś uleciał, a na jego miejscu pojawił się wąski, asfaltowy peron, stoisko z lodami i Dymek, niedbale machający w ślad za nim. Dymek zachowywał się bardzo powściągliwie. Chyba już zaczął się odzwyczajać, pomyślał Wład z przykrością. Nawet się nie uściskali przed odjazdem. Ale Wład sam chciał, żeby tak to wyglądało. Jego najlepszy przyjaciel, chociaż twarzy mógł nie robić takiej obojętnej! Nie, Wład i to wytrzyma... głowa go nie będzie bolała od rozłąki... gorączki nie dostanie...

Ale to przecież nie znaczy, że zupełnie nic go nie zaboli? Wszyscy ci – których opuszcza – będą mieli trudny okres przed sobą. A on, Wład... skazany jest teraz na samotność. Przez całe życie?

Zagryzł wargi, pozbywając się wewnętrznego drżenia. Nic mu się nie stanie... tam się dopiero okaże... na najważniejszą próbę wystawiony będzie przecież nie on, ale...

Najpierw lipiec i sierpień. Wszystko będzie wiadomo w lipcu, ale, niestety, Wład nie może pomóc ani Dymce, ani innym kolegom i koleżankom z klasy. A gdyby tak coś zmienić... Ale, żeby coś zmienić, trzeba wiedzieć, na czym się stoi. Mieszkać będą u krewnych ciotki Wiery, starej przyjaciółki mamy. Jej mąż zna się z matką Żdana... I Żdan, jeżeli tylko zechce – a na pewno zechce! – dowiedzieć się, dokąd wyjechał Wład, nawet już jutro będzie potrafił zdobyć sekretną informację... Czy to problem, takie sekrety w małym mieście?!

Uspokajająco postukiwały koła pociągu. Gadatliwa sąsiadka zapragnęła przebrać się w sportowe ubranie. Wład pokornie wyszedł na korytarz i stanął przy oknie, trzymając się za poręcz. Zmierzchało. Żeby zobaczyć w oknie cokolwiek oprócz swojego mrocznego odbicia, trzeba było przyłożyć głowę do szyby i rozpłaszczyć nos.

Za plecami odezwały się, otwierane, drzwi przedziału. Poważna dziewczyna przemaszerowała na koniec korytarza – i po dwóch minutach wróciła z powrotem. Zatrzymała się przy sąsiednim oknie, utkwiła w nim wzrok.

– Na egzaminy wstępne? – spytał Wład. Dziewczyna zdawkowo kiwnęła głową.

– Do szkoły pedagogicznej?

Spojrzała na niego z królewską pogardą:

– Do teatralnej.

– A gdzie ona jest? – spytał Wład po krótkiej przerwie.

– W stolicy, oczywiście – odezwała się zdumiona. – Czy o coś innego ci chodzi?

Zupełnie nie pasowała na dziewczynę, która ma być artystką. Tak w ogóle, to Wład wyobrażał sobie takie dziewczyny całkiem inaczej.

– A co tam się zdaje? – zapytał tylko po to, żeby pozbyć się nieprzyjemnej ciszy.

– Sztukę – powiedziała dziewczyna, jakby oblizując słodkiego cukierka. – Prozę, baśń, etiudę, wiersz, monolog, taniec, piosenkę...

– Dużo – powiedział Wład. – A chemii tam się nie zdaje?

Nie wytrzymała i parsknęła ze śmiechu.

– A biologię?

– Biologia powinna być w człowieku – powiedziała wyjaśniająco i Wład zauważył, że powtarza cudzą frazę. – Aktorska biologia...

– Masz ją?

Zmierzyła go takim wzrokiem, jaki zwykle wymieniają między sobą dziewczyny przed bójką:

– Mam. O co ci chodzi?

Przez korytarz przeszedł mężczyzna w pogniecionym sportowym ubraniu, tak gruby, że i Włada, i jego rozmówczynię prawie wgniotło w ścianę.

– Jak masz na imię? – spytał Wład trochę za późno.

– Agna – podniosła podbródek. – Jak masz na imię, wiem... – I dodała, obejrzawszy się na przymknięte drzwi: – I przyniosło tę pomyloną ciotkę do naszego przedziału!

полную версию книги