„Przyłóż mu, przyłóż mu jeszcze!”
Nie podobało mu się to nagłe, ogólne zainteresowanie jego osobą. Postanowił jak najszybciej zasnąć.
* * *
Następnego dnia rano mama poszła do pracy, a Wład został sam w domu. Pod nieobecność mamy nie myślał, żeby leżeć w łóżku, tym bardziej, że z choroby, prawdę mówiąc, dawno już się wyleczył. Siadając przy biurku, wyjął z górnej szuflady gruby zeszyt w żółtej, ceratowej okładce, przekartkował pierwszych kilka stron, zapisanych drobnym, nierównym pismem, przeczytał ostatnie linijki:... chłopcy pobiegli do domu, żeby zdążyć na czas. Nagle, cyferblat na ręce Jurki zapłonął czerwonym światłem i znajomy głos odezwał się: Mamy awarię, jesteśmy na dachu! Potrzebujemy waszej pomocy! Koniec trzeciej części.
Wład uśmiechnął się, czując jak podnosi się w nim przyjemna, przeszywająca go dreszczem, fala. Od jakiegoś czasu pisanie historii było dla niego nie mniej interesujące, jak ich czytanie. A może nawet bardziej...
Nerwowo zacierając dłonie i zagryzając wargi, zapisał na środku następującą treść:
Część czwarta.
Na ostatnim półpiętrze, przed samym wyjściem na dach, stał człowiek w skórzanym płaszczu. Chłopcy odskoczyli, ale było już za późno. Mężczyzna odwrócił głowę – oczy błyszczały czerwonym...
I wyobraziwszy sobie ten widok, Wład już gotów był zatrząść się od rozkosznego strachu – kiedy w przedpokoju rozległ się dzwonek do drzwi.
Wład przestraszył się. Przy mamie dzwonek dźwięczał zupełnie inaczej, łagodnie, jak ciche stukanie do drzwi, ale teraz, kiedy jej nie było – był to mrożący krew w żyłach skowyt, podobny do dudnienia podkuwanych butów i walenia pudowych pięści w skórzanych rękawicach.
Mężczyzna odwrócił głowę – oczy błyszczały czerwonym... Wład wstał od stołu. Z niespokojnie bijącym sercem podszedł do okna i delikatnie – żeby tylko nikt nie zauważył – wyjrzał na zewnątrz przez firankę.
Nie spodziewał się, że zobaczy kogoś interesującego, mógł to być spóźniony ślusarz, listonosz z telegramem, dzielnicowy, ale nic z tych rzeczy. Pod drzwiami stał Dymek Szydło, we własnej osobie! A przecież lekcje dopiero co się zaczęły.
Wład aż podskoczył z zachwytu i szybko zbiegł na dół, dając susy co drugi schodek. Otworzył drzwi:
– Wchodź, dalej! Co jest, zwiałeś z lekcji?
Dymek zmieszał się i uśmiechnął.
Wład nie próbował nawet ukrywać, jak się cieszy. A cieszył się strasznie, bardzo tęsknił za Dymkiem. Ile było do opowiadania...
Dymek uścisnął wyciągniętą rękę Włada, wyjął torebkę z dwoma poobijanymi jabłkami, cofnął się i kręcąc głową powiedział:
– Nie, tylko na fizę nie poszedłem. Muszę jeszcze wrócić na botanikę. Ja tylko tak, na chwilę... Jabłka ci przyniosłem. Masz, jedz, kuruj się.
– Już mi lepiej – Wład potarł palcem o czubek nosa i nie wiadomo dlaczego zaczerwienił się.
– To co, można już teraz do ciebie przychodzić? – rzeczowo dorzucił Dymek.
– No pewnie!
– To w takim razie, do zobaczenia, trzymaj się!
I Dymek zmył się, nie wypiwszy herbaty, a Wład jeszcze przez długi czas był w podniosłym, uroczystym nastroju: patrzcie no, czego ludzie nie robią dla przyjaźni! Z fizyki uciekają!
Umył jabłka i w zamyśleniu zjadł jedno za drugim. Zapisał trzy stroniczki w zeszycie – o tym, jak chłopcy ni z tego, ni z owego, stali się więźniami owego mężczyzny (w istocie – robota!) w skórzanym płaszczu i z czerwonymi oczami. Po chwili przestał jednak pisać. Próbował zebrać myśli, skoczył na kanapę, oparł się łokciami o parapet i zaczął patrzeć na ulicę. W niewielkim sklepiku naprzeciwko sprzedawano owoce, przetoczył się do połowy pusty autobus, przejechał listonosz na motorowerze...
Do drzwi sklepiku podeszły dwie dziewczyny, chyba koleżanki z jego klasy. Były nałogowymi wagarowiczkami, nic im nie stało na przeszkodzie urwać się z lekcji, znaleźć jakieś ustronne miejsce, żeby zakurzyć na przykład albo zwyczajnie poplotkować...
Ale dlaczego to ustronne miejsce znalazły akurat naprzeciwko okien jego mieszkania? Dlaczego w środku dnia nagle była im potrzebna cebula i buraki, a nie przeżuta kartka czy lody, jak to zwykle bywało?
Dziewczyny weszły do środka. Przez matową szybę Wład widział, jak stoją przy ladzie i coś kupują (marchewkę?), potem odwracają się, żeby wyjść...
Teraz obie stały przed drzwiami sklepiku i patrzyły prosto w okna Włada. Zobaczyły go tam, uśmiechnęły się i zamachały rękami. Przechodzący obok mężczyzna przyglądał się im ze zdumieniem. Wład zrobił minę i zaciągnął firankę.
Dosłownie po kilku sekundach rozległ się dzwonek. Wład wyjrzał – obie ślicznotki stały pod drzwiami. Przypomniał sobie opowieść któregoś z chłopców o tym, jak nieproszonych gości polewali przez dziurkę od klucza, wykorzystując do tego gumową pompkę.
Gdzie mama trzymała taką pompkę? A tak w ogóle, to ma swój honor, nie jest już dzieckiem. Same odejdą, trzeba tylko chwilę poczekać, nie zwracać uwagi.
Dzwonek przeszywał uszy. Wytrzymawszy jeszcze trzy minuty, Wład zszedł na dół. Dziwne, ale dziewczyn nie odepchnął jego wygląd. A nawet przeciwnie, nie wiadomo czemu, rozweseliły się:
– Chcesz marchewki?
– Nie, dzięki.
– Weź, na anginę bardzo pomaga marchewka...
– A na bezczelność co pomaga?
– Dobra już, uspokój się, tak w ogóle, to nie szłyśmy do ciebie – powiedziały jednym głosem. Spojrzały na siebie i znowu, jak na zawołanie, przemówiły:
– Idziemy do sklepu...
– No to cześć – Wład trzasnął drzwiami, postał jeszcze chwilę w przedpokoju, czekając na dzwonek, ale dziewczyny widocznie zmyły się. Ulotniły, jak dym.
* * *
O wpół do drugiej, kiedy skończyły się lekcje, goście zwalali się jeden za drugim. Powtórzyła się wczorajsza historia, tyle, że z dzwonkami – jeżeli słuchawkę można odłożyć w dowolnym momencie, to dzwonka do drzwi tak łatwo się nie wyłączy.
Po piątej z kolei wizycie (Ignaca Sikory, w klasie siedzącego za plecami Włada i zawsze fałszującego prace kontrolne), Wład wykręcił korek w elektrycznym liczniku. Przestała chodzić lodówka, zgasła podręczna lampka. Wład szczelnie zaciągnął zasłony, ułożył się na kanapie i przez dziury w materiale (wcześniej były tam trzy, ale czwartą trzeba było zrobić dla lepszego widoku) dalej zaczął obserwować, co się dzieje na zewnątrz, za oknem.
W sklepiku z warzywami kupowały coś trzy jego koleżanki z klasy i jeden kolega. Dwie inne dziewczyny sprawiały wrażenie, że czekają na przystanku na autobus. Wład zauważył, jak nieprzyjemną niespodzianką dla każdego z „detektywów” było spotkanie z konkurentami. Jak najpierw odwracali się i chowali, a zaraz potem sprawiali wrażenie, że trafili tu przez przypadek...
Zapadł zmierzch. Pod oknem zebrało się około piętnastu osób. Byli tu: Supczyk i Klaun, Gasnący Gleb i przyjaciele Kukułki, i Lenka Rybołów, i Żdan, i Marta Czysta, i Danka... Połowa klasy. I wszyscy stali i patrzyli w okna. W pewnym momencie Wład pomyślał ze strachem: a co mama na to powie?! Kiedy przyjdzie z pracy, zobaczy, że w domu ciemno, tłum na dole... co może sobie wtedy pomyśleć?!
Zapaliły się latarnie. Wład nie słyszał, o czym rozmawiali jego koledzy i koleżanki z klasy, nie widział też, że są posępni i niezadowoleni. Doszło do bójki między Supczykiem, a Klaunem, Lenka odpowiedziała na zaczepkę Gleba, a ten nie miał odwagi się zrewanżować. Co oni ode mnie chcą, myślał Wład, o co im tak naprawdę chodzi, co ja im zrobiłem...