Był już bliski temu, żeby otworzyć lufcik i zrzucić na gości donicę z aloesem, kiedy na scenę wkroczył nowy bohater. Nauczyciel matematyki i fizyki, ten sam, z którego lekcji zwiał dzisiaj Dymek Szydło.
Matematyk szedł chodnikiem, patrzył na numery domów i porównywał je z tymi, zapisanymi w notesie. Wład na zawsze zapamiętał, jaki miał przy tym wyraz twarzy – nauczyciel był bardzo skupiony, wyglądał jak chirurg przed operacją i nie było mu z tym do twarzy. (Matematyk podobny był do pluszowego gnoma, miękki, z okrągłym nosem i okrągłymi policzkami. Temu z uczniów, który pozwalał sobie na wprowadzenie w błąd tej karmelkowej fizjonomii, niełatwo potem było wyciągnąć się, choćby na czwórkę. Nauczyciel, z zasady był kłótliwy i pamiętliwy, a uczniów swoich kochał tak, jak ogień kocha wióry).
Kiedy matematyk zobaczył swoich wychowanków przed drzwiami domu Włada, z jego twarzy zniknęło zatroskanie i na sekundę pojawiło się osłupienie. Na szczęście szybko się opanował. Wład, obserwując go z okna przez dziurę w firance przypuszczał, że nauczyciel chwali teraz wszystkich znajomych Kukułki za okazywanie koledze takiego zainteresowania i cieszy się, że tak dużo znajomych przyszło do niego w odwiedziny. Dziwne tylko, że chory nie otwiera, nie daje żadnych znaków życia, jakby nie było go w domu...
Matematyk odważnie wszedł na próg, pod drzwi i zdecydowanie nacisnął martwy guzik dzwonka.
Żadnego dźwięku, nic, cisza. A nawet przeciwnie, cisza jakby naumyślnie się jeszcze spotęgowała.
Wład opuścił nogi z kanapy.
Matematyka nie była jego mocną stroną. Do tej pory tylko ich wzajemny szacunek wobec siebie, jego i nauczyciela, pozwalał mu nie spaść do poziomu miernej trójki.
Kiedy drzwi w końcu otworzyły się, nauczyciel mimowolnie odskoczył. Jego małe oczy powiększyły się. Ale już po chwili pośpiesznie ruszył do przodu, jakby lękając się, że Wład zatrzaśnie drzwi tuż przed jego nosem.
A za plecami nauczyciela tłoczyli się uczniowie. Stali ściśnięci, jak w autobusie w godzinach szczytu, chociaż miejsca na chodniku i pod domem było sporo, starczyłoby dla wszystkich. Kilka razy nawet potrącili matematyka, ale on jakby tego nie zauważył.
– U nas nie ma światła – odpowiedział Wład na wszystkie te chciwe, pytające i zdziwione spojrzenia. – Światło nam wyłączyli.
Matematyk rozpromienił się. Te słowa, widać było, wyraźnie sprawiły mu ulgę, jakby ktoś mu zdjął kamień z serca.
– Koledzy i koleżanki przyszli do ciebie w odwiedziny... A u ciebie, okazuje się, że nie ma światła!
– Jestem sam w domu, mamy nie ma, jest w pracy – powiedział Wład.
Matematyk zmieszał się.
Niewątpliwie dotarło teraz to do niego, zobaczył całą tę sytuację z drugiej strony: wieczór, chore dziecko, samo w domu, brak światła i tłum kolegów i koleżanek z nauczycielem na czele, wszyscy, prawie dobijający się do drzwi...
– Przyszliśmy pewnie nie w porę – powiedział matematyk. Ulgę na jego twarzy zastąpił udawany niepokój. – Ale telefon był cały czas zajęty, więc sam rozumiesz. Powiedz Władziu, jak się czujesz?
Wład stał w drzwiach w trykotowym, sportowym ubraniu. Wiosenny wiatr wcale nie był ciepły.
– Jeszcze nie najlepiej – odparł Wład.
Widział, jak jego najbardziej zuchwali koledzy i koleżanki, ci sami, którzy wcześniej, stojąc z przodu, ledwo co nie przewrócili nauczyciela, teraz porozchodzili się na boki, cofnęli się, ustępując miejsca innym ciekawskim. Widział też, z jakim niedowierzaniem patrzy na niego Lenka Rybołów – jakby dopiero teraz rozpoznając świeże piegi na jego nosie czy słabo zarysowane brwi, jak często przebiera rzęsami Marta Czysta – jakby od podmuchów silnego wiatru.
– No dobrze, to zmykaj już teraz do łóżka i odpoczywaj – powiedział matematyk. – Ale zaraz, chwilę, jeżeli nie ma światła... a mama jest w pracy... może w takim razie możemy jakoś ci pomóc?
– Nie, to nic takiego, korek się przepalił – odparł Wład.
– A, to drobnostka – nauczyciel ożywił się. – Dzieci, gdzie tu jest w pobliżu jakiś sklep? Chyba jeszcze nie będzie zamknięte, trzeba kupić bezpiecznik.
– Nie, dziękuję, naprawdę, mama na pewno przyniesie – szybko rzucił Wład.
Obok nauczyciela stali już teraz tylko Żdan, Gleb i dwie dziewczyny. Większość gości przeniosła się na pobliski przystanek autobusowy. Supczyk i Klaun, nie kryjąc się, zapalili...
– No to wracaj szybko do zdrowia – rzekł na odchodnym nauczyciel.
A Żdan nieoczekiwanie wyciągnął rękę i żegnając się, dotknął wypłowiałego, Władowego rękawa.
* * *
– Tak, to dziwne i piękne zarazem – powiedział Dymek. – Wiesz, myślę, że to z powodu Kukułki. Żeby aż takie zainteresowanie, w pale się nie mieści. Mówi się, że go prawie w ścianę wgniotłeś. Sam widziałem, jakie ma limo pod okiem...
– Nikogo nie wgniotłem – z żalem w głosie odparł Wład. – Tylko raz go dotknąłem... może dwa. A dalej to już nie wiem, jak to się stało, naprawdę... A tak w ogóle, to biły się tam chyba ze dwie czy trzy osoby i jeszcze około dziesięciu dopingowało. Lenka Rybołów na przykład...
– A właśnie, nie wiem, czy wiesz, Lenka będzie prawdopodobnie chodziła do innej szkoły – powiedział Dymek. – Rodzice ją przenieśli.
– Tak? – ucieszył się Wład.
I zaraz zawstydził się tej swojej radości. No popatrzcie...
Wszyscy nauczyciele, nawet ci, którzy wcześniej byli zupełnie obojętni wobec Włada, nie wiadomo czemu, cieszyli się z jego powrotu. Ledwo przestąpiwszy próg szkoły, przyjrzawszy się klasie i zobaczywszy Włada na swoim miejscu, w ławce, nie mogli powstrzymać się od uśmiechu na twarzy:
– Władziu, no nareszcie jesteś! Powiedz, jak się dzisiaj czujesz?
Wład wiedział, że życzliwości nauczycieli lepiej nie lekceważyć i za każdym razem odpowiadał pokornie:
– Dziękuję, coraz lepiej... Nie mam już temperatury...
Po tym, co stało się z Kukułką, niczemu się już nie dziwił.
* * *
Wład czekał na to spotkanie. Był do niego przygotowany i zarazem nie był. Bał się. Trzęsąc się jak zając, czekał na pierwsze mętne spojrzenie, na pierwszą przeżutą kulkę papieru na swojej teczce, pierwszy uśmieszek, pierwsze szturchnięcie...
Wszedł do klasy – i od razu nadział się na Kukułkę. Ten, grzebał w torbie, czegoś szukając... Usłyszawszy kroki Włada, wyprostował się, obrócił...
I uśmiechnął się.
Nikt wcześniej chyba nie widział, jak uśmiecha się Kukułka. To znaczy, radość z powodu podłożenia komuś nogi, owszem, zdarzała się, ale tym razem była to inna radość. Teraz Kukułka naprawdę się uśmiechnął i od razu stał się jakby o trzy lata młodszy, jego twarz na moment rozjaśniła się, wydała się sympatyczna, ludzka...
I, jakby przestraszywszy się tego, Kukułka znów zgarbił się, zaczął grzebać w torbie i czegoś tam szukać, chociaż wiadomo było, że szukać nie ma czego.
Wład doszedł spokojnie do swojej ławki i usiadł...
Miał dwanaście lat. Oczywiście, nie zrozumiał wtedy, co się stało.
Co więcej – on, taki pomyleniec, bez piątej klepki, nawet był zadowolony z takiego obrotu rzeczy.
2. Dziewczyna