Выбрать главу

– Jeśli on ciebie nie poprosił, może ze mną zatańczysz?

Dziewczyna drgnęła i odwróciła się.

Była o połowę głowy wyższa od Włada, ale to z powodu noszenia niewyobrażalnych rozmiarów szpilek. Dopiero bez butów można było dokładnie określić jej wzrost.

– Mówię, że może ze mną zatańczysz? Teraz to on już drugą poprosił, zobacz!

Dziewczyna zaczerwieniła się. Twarz zdradzała jej myśli: zastanawiała się, czy wymierzyć Władowi, policzek, czy nie?

Zazdrosny Kawaler, chłopak gdzieś siedemnastoletni, poprosił przed chwilą do tańca swoją koleżankę, co prawda mniej sympatyczną, ale za to dużo ładniejszą. Wład obserwował ten proces rozczarowywania się od początku do końca. Właściwie przychodził na tańce także dla takich właśnie przedstawień, scenek rodzajowych, które następowały tutaj jedna po drugiej.

– Jesteś jeszcze dzieciakiem – z rezygnacją wyznała dziewczyna.

– Nieprawda, mam już czternaście lat – oburzył się Wład. – Taka mądra jesteś, to zdejmij obcasy, zobaczymy, kto jest dzieciakiem...

Dziewczyna w tym czasie wodziła wzrokiem za Zazdrosnym Kawalerem.

– No, to spadaj już – wycedziła w końcu z niechęcią. Chociaż, zastanowiła się, lepiej chyba zatańczyć z tym dzieciakiem, niż przez cały wieczór podpierać ścianę.

Prawdę powiedziawszy, dyskoteka przypominała ciemny, gęsty las, w którym wszystkie drzewa postradały zmysły, powyłaziły z korzeniami z ziemi i zaczęły podrygiwać i falować. Przez tańczące „pnie” z ogromnym trudem przedzierały się kolorowe łuny wirujących reflektorów, muzyka dudniła, uszy się trzęsły. Podczas tańca Wład musiał śmiertelnie uważać na obcasy swojej partnerki – dobrze wiedział, że wystarczy, jak raz nadepnie mu na nogę, a na długo to zapamięta.

Była bardzo sympatyczna, nawet niczego sobie – pomyślał. I do tego zupełnie obca – Wład nigdy w życiu jej nie widział. Ani w szkole, ani w parku, ani na dyskotece, ani w sklepie – nigdzie...

Muzyka uspokoiła się, złagodniała. Wszyscy na sali przestali skakać, połączyli się w pary, objęli i zawiśli jedno na drugim, rytmicznie kołysząc się, jak meduzy w głębinach morza.

Dziewczyna trochę się ociągała, ale w końcu położyła Władowi rękę na ramieniu.

– Jak masz na imię? – spytał.

– Iza.

– Jakie pię...

Ale w tym momencie ugryzł się w język, rozumiejąc, że palnie głupstwo. Że każdy, kto chciałby się z nią poznać, zacząłby właśnie od tego.

A ona patrzyła ironicznie i czekała na dalszy ciąg.

– A ja jestem Wład – powiedział. – Tak nawiasem mówiąc, jestem mistrzem osiedla w szachach.

– Tak? – zdziwiła się. – A do której szkoły chodzisz?

– Do sto trzydziestej trzeciej.

– A ja do sześćdziesiątej piątej...

Jej obcasy niebezpiecznie wbijały się w podłogę, tuż obok butów Włada.

– Często chodzisz na dyskoteki? – spytał, dalej się kontrolując.

– Pierwszy raz przyszłam – wyznała nie wiadomo czemu z przykrością. – I wcale mi się tu nie podoba, wszyscy wyglądają jak jakieś kukły... Mózgów nie mają i dlatego tak śmiesznie przebierają nogami...

– Dlaczego od razu – dodał polubownie Wład – nie mają mózgów, chyba nie jest z nimi tak źle.

– Będę już chyba szła – powiedziała Iza, a spokojna piosenka, jakby usłyszawszy te słowa, właśnie się skończyła..

– Odprowadzę cię, dobra? – zaproponował Wład.

– Nie, nie trzeba.

– A jeżeli cię ktoś zaczepi? Jest późno.

– A co, wstawisz się za mną? – roześmiała się.

– Jestem przecież mistrzem szachowym – powiedział z wyrzutem.

– I co, dasz mu po głowie, tym pudłem?

– Nie, tym – i popukał palcem po głowie. – A zresztą, jeżeli nie chcesz, bez łaski, mogę cię nie odprowadzać...

* * *

Miała piętnaście lat, najlepsze oceny w klasie, a jej reportaże cieszyły się niezwykłą popularnością (to ze względu na styl) na konkursach młodych dziennikarzy. Pragnąc mocnych wrażeń, oderwała się od książek i poszła na dyskotekę (nic mnie tam nie ciągnie, ale dobry dziennikarz, ze względu na swoją pracę, powinien wszystkiemu przyjrzeć się z bliska), ale w konsekwencji wracała do domu jeszcze bardziej rozczarowana i do tego plątał jej się jeszcze pod nogami ten młodociany podrywacz...

Ostatniej myśli nie wypowiedziała na głos – od czasu do czasu rzucała okiem na Włada i jej spojrzenie wyrażało jakieś zdziwienie. Dlaczego obok idzie ten dzieciak, a nie Zazdrosny Podrywacz w skórzanej kurtce?

Mieszkała dwa przystanki od parku. Wład podszedł z nią do żelaznych drzwiczek, na których czarny, wykuwany smok trzymał w zębach tabliczkę z numerem „osiemnaście”.

– Szkoda – westchnął Wład, żegnając się.

Wahała się, ale w końcu zapytała:

– Czego szkoda?

– No, szkoda, że nikt nas nie zaczepił, już ja bym im pokazał, gdzie raki zimują...

Nie wytrzymała i uśmiechnęła się. W jej oczach, chyba nie po raz pierwszy, pojawiło się coś w rodzaju zainteresowania.

– Mimo wszystko, fajny z ciebie chłopak... tylko trochę egoista.

* * *

Zaczęli się ze sobą spotykać. Przy szachach wyglądali jak dwa aniołki, grzeczne, dobrze wychowane dzieci.

Wład przychodził do Izy z szachami pod pachą – rodziców zwykle nie było w domu – i cierpliwie czekał, aż skończy odrabiać lekcje (Iza przechwalała się: „tego jeszcze nie przerabialiście?”, „tego zadania nigdy byś sam nie rozwiązał”). A potem pili herbatę, jedli nieśmiertelne obwarzanki i zaczynali grać.

Iza wcale nie była taka głupia i Władowi udało się trochę nauczyć ją gry. Zresztą szachy szybko jej się znudziły i dla odmiany brali talię kart, która była chyba bardzo stara, bo wyglądała, jakby za długo trzymano ją w rybim tłuszczu. W kartach Iza nie miała sobie równych. Ograwszy Włada kilka razy z rzędu i podkarmiwszy tym samym swoje wiecznie nienasycone ego albo wyrzucała go za drzwi („no idź już, rodzice mogą zaraz wrócić”), albo w przypływie miłosierdzia umawiała się z nim na skwerku.

Wład dobrze wiedział, że wieczorem na skwerku jest zawsze ciemno i kręci się mało ludzi, że w dzień Iza nigdy się z nim nie umówi – jeszcze dziewczyny zobaczą!

Poza tym Iza, pomijając jej nieśmiałość, była w tych sprawach bardzo niedoświadczona, nie brała pod uwagę bystrości koleżanek. I pewnego dnia, o zmierzchu, rzeczywiście tak się stało – pod samotną latarnią, jaskrawo żółciejącą na obrzeżach skwerku, wpadli na siebie, Iza, przylepiona do Włada i trzy panny szukające „przygód”.

Dziewczyny nawet się nie odezwały. Zaczęły dawać sobie tylko jakieś dziwne znaki, nadymać policzki, chichotać i szeptać coś na ucho. Wład na mgnienie poczuł się jakoś nie tak, jakby coś z nim było nie w porządku. Czy nie wygląda czasami jak karzeł, kaleka albo jakiś obdartus? Czy to takie dziwne, że Iza spaceruje po skwerku z chłopakiem o rok od niej młodszym? Nawet, jeżeli nie jest wysoki? Nawet, jeśli nie ma skórzanej kurtki, tylko zwykłą szkolną bluzę?

Dziewczyny dalej coś szeptały i chichotały, co przypominało trochę jakby cichą grę jakiegoś kameralnego zespołu jazzowego. Nie potrafiły inaczej. Gdyby Wład był chociaż wyrostkiem w kasku na motorze, na pewno znalazłyby jakiś szczegół, do którego można by się doczepić i parskałyby wtedy śmiechem, strzykały oczami z wyjątkowym rozdrażnieniem. Możliwe, że były zwyczajnie zazdrosne.